Ofiary aparatu

Wielu urzędników starej daty wychodzi z założenia, że przedsiębiorcy to złodzieje. Niektórzy boją się, że ich elastyczność mogłaby zostać zrozumiana jako powiązania korupcyjne. Wielu działa jednak z premedytacją, by osiągnąć korzyści

Publikacja: 20.04.2013 01:01

Kongres „Pokrzywdzeni lecz niepokonani”, maj 2012 roku. Białe rękawiczki w obronie honoru

Kongres „Pokrzywdzeni lecz niepokonani”, maj 2012 roku. Białe rękawiczki w obronie honoru

Foto: Archiwum

Przedsiębiorców najczęściej niszczy nie układ, lecz bezduszny aparat państwowy pełen nadgorliwych, często niekompetentnych urzędników, niemających poczucia odpowiedzialności za dramatyczne konsekwencje swych decyzji. I bezkarnych. Doświadczyło tego równo 10 lat temu największe wówczas w Polsce biuro podróży Big Blue.

5 października 2003 roku. W telewizji dramatyczne relacje z lotniska Okęcie. „To miał być nasz miesiąc miodowy. Nie wiemy, co robić" – zrozpaczona para, a w tle dziesiątki wściekłych ludzi. Na forach internetowych komentarze: „złodzieje!", „bandyci!, „oszuści!", „teraz powstanie New Big Blue albo Big Blue Holiday i dalej będą nabijać ludzi w butelkę".

Współwłaściciel Big Blue Marcin Kołodziejczyk mówi ojcu: – To już koniec. Nigdy się z tego nie wytłumaczę.

Walka Kołodziejczyka i jego partnera biznesowego Pawła Michalskiego o przetrwanie kończy się spektakularnym upadkiem. Zaczyna się od tego, że fiskus niespodziewanie zmienia swoją interpretację odnośnie do podatku VAT i żąda od spółki 8 mln złotych.

W ten sposób niszczy firmę, która w 2002 roku osiąga pozycję lidera wśród polskich touroperatorów, obsługując 60 tys. klientów. To trzy razy więcej niż rok wcześniej. Przychody sięgają 100 mln złotych. To sukces tym większy, że Big Blue istnieje raptem sześć lat. Założyciele firmy: Marcin Kołodziejczyk i Paweł Michalski, zaczynają jako przewodnicy i piloci wycieczek autokarowych. W 1997 roku wypływają na szerokie wody, oferując jako pierwsi w Polsce wycieczki na Santorini, przez co zyskują na lata przezwisko „Santorini boys". Oferta okazuje się hitem. Idą za ciosem i zaczynają wozić Polaków w inne miejsca w Grecji oraz do Egiptu, Tunezji czy Turcji. U szczytu powodzenia, w 2002 roku, snują plany giełdowe. Marzy im się budowa polskiego potentata na miarę niemieckiego Neckermana. Firma utrzymuje szybkie tempo rozwoju i rentowność, mimo że po atakach na World Trade Center branżę turystyczną ogarnia kryzys.

Pułapka zwana VAT

I wtedy fiskus zastawia pułapkę. Big Blue rozlicza wycieczki, podobnie jak wiele innych biur podróży, nie jako jedną usługę, lecz dwie – przelot i oddzielnie zakwaterowanie, wyżywienie, transfery, ubezpieczenie oraz opiekę rezydenta. Przelot objęty jest stawką zerową, reszta zaś – 7 proc. Taka korzystna dla touroperatorów interpretacja nie powinna dziwić. W końcu wielu klientów przylatuje lub przyjeżdża na własną rękę, bilet wykupując gdzie indziej, i dopiero na miejscu korzysta z hotelu wynajętego za pośrednictwem Big Blue.

Że jest to interpretacja właściwa i biuro nie musi płacić 7-proc. VAT od wszystkiego, potwierdzają Ministerstwo Transportu, Główny Urząd Statystyczny, Instytut Studiów Podatkowych i renomowana firma doradcza Deloitte. Zgadza się z nią również urząd kontroli skarbowej (UKS) w Jeleniej Górze. Po kontroli w 2001 roku inspektor Irena Górecka wydaje decyzję, że VAT naliczany jest prawidłowo. Podpisuje się pod nią dyrektor UKS Andrzej Włodarczyk.

Po 15 miesiącach urząd ponawia kontrolę i inna inspektor, Ewa Jaskowska, stwierdza, że firma niezgodnie z prawem stosuje zerową stawkę VAT na przeloty czarterowe, skoro są integralną częścią pakietu turystycznego. Ale to nie wszystko. Urząd domaga się zaległego podatku, odsetek i nakłada domiar w wysokości 30 proc. Łącznie wychodzi 8 mln zł. Pod decyzją, diametralnie różną od poprzedniej, znów podpisuje się dyrektor Andrzej Włodarczyk.

Dla Kołodziejczyka i Michalskiego to szok. Nie mogą uwierzyć w tak nagłą zmianę stanowiska fiskusa. Tak dużych pieniędzy firma nie ma.

Właściciele spółki stają przed dylematem, czy ogłosić bankructwo w środku sezonu turystycznego, obciążając odpowiedzialnością urząd skarbowy za popełnione błędy w interpretowaniu przepisów skarbowych czy próbować negocjować z urzędnikami. Druga opcja daje szansę na ocalenie firmy. Urzędnicy skarbówki na pewno się zreflektują – wierzą właściciele Big Blue i w ratowanie firmy angażują dodatkowe, prywatne pieniądze.

Ich wiara nie jest bezpodstawna. Dysponują korzystnymi dla siebie opiniami prawnymi, w tym prof. Witolda Modzelewskiego. „Wiem dobrze, ponieważ ja te przepisy tworzyłem" – uspokaja ich Modzelewski.

Już za 19 zł miesięcznie przez rok

Jak zmienia się Polska, Europa i Świat? Wydarzenia, społeczeństwo, ekonomia i historia w jednym miejscu i na wyciągnięcie ręki.

Subskrybuj i bądź na bieżąco!

Reklama
Plus Minus
„Kształt rzeczy przyszłych”: Następne 150 lat
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Plus Minus
„RoadCraft”: Spełnić dziecięce marzenia o koparce
Plus Minus
„Jurassic World: Odrodzenie”: Siódma wersja dinozaurów
Plus Minus
„Elio”: Samotność wśród gwiazd
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Rafał Lisowski: Dla oddechu czytam komiksy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama