Czas się nareszcie przyznać, dokonać publicznej autolustracji. W czasach PRL byłem członkiem komunistycznej organizacji i przyrzekałem być wiernym sprawie socjalizmu.
Oczywiście ten fragment w trakcie przyrzeczenia przemilczałem... Ale przecież wszyscy koledzy tak się tłumaczyli, a jednak nasz chórek donośnym głosem wypowiedział kompromitujące słowa.
Cóż poradzę, błędy młodości. Kiedy pod sam koniec lat 70. wstępowałem do ZHP, innego harcerstwa nie było. Antykomunistyczne kręgi instruktorskie im. Andrzeja Małkowskiego miały powstać na fali solidarnościowej rewolucji dopiero w październiku 1980, podziemny Ruch Harcerski w roku 1983, a legalny Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej – w 1989.
A my w naszym szkolnym szczepie 192 WDHiZ mieliśmy ukochanego komendanta, druha (dwojga imion) Eryka Macieja, który brzydził się komunizmem, czytaliśmy stare skautowskie podręczniki, a kanciaste blaszane peerelowskie lilijki z czapek pilniczkami do paznokci naszych mam zaokrąglaliśmy tak, aby przypominały przedwojenne.
W grudniu 1981 roku nasz Eryk Maciej zniknął. Pewnego dnia zamiast niego na zbiórkę harcerską przyszło dwóch nieznanych nam wcześniej druhów w mundurach wojskowych. Byli studentami WAT skierowanymi na wysuniętą placówkę, aby dopilnować porządku. Nie indoktrynowali nas specjalnie, nadali drużynie imię „Czata" (nawiązujące do powstańczego oddziału „Czata 44") i załatwili wyjazdy na strzelnicę, więc nie zbuntowaliśmy się. Zresztą jaki to miałby być bunt trzynastolatków, choćby i nawet politycznie rozbudzonych solidarnościowym karnawałem?