Pomiędzy niemieckim Großraumem a rosyjskim postimperium

Kraj, który w ciągu dwóch dekad tak zredukował własny potencjał jak Polska, nie może odgrywać podmiotowej roli, znajdując się pomiędzy dwoma potęgami: Niemcami i Rosją

Publikacja: 11.05.2013 01:01

Pomiędzy niemieckim Großraumem a rosyjskim postimperium

Foto: Plus Minus, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Nasze myślenie o stosunkach z Niemcami i Rosją tkwi w okowach historycznych stereotypów i geopolitycznych półprawd. Nie może w zasadzie wykroczyć poza horyzont dwóch prac: Romana Dmowskiego „Niemcy, Rosja i kwestia polska" i Adolfa Bocheńskiego „Między Niemcami a Rosją". Tymczasem rzeczywistość międzynarodowa wieku XXI nijak nie przystaje do tej sprzed 100 lat. Jeśli uświadomimy sobie te różnice, być może uda się nam z innej perspektywy spojrzeć na relacje z Moskwą i Berlinem.

Imperializm bez imperium

Przede wszystkim raz na zawsze musimy pozbyć się europocentryzmu. Stary Kontynent przestał być pępkiem świata. Zakończyła się epoka Vasco da Gammy, epoka kilkuwiekowej globalnej dominacji Europy Zachodniej. Duch dziejów przeniósł się z regionu atlantyckiego do pacyficznego.

Niemcy, Rosja, Francja i Wielka Brytania w wieku XXI nie ustanawiają już reguł globalnego porządku. W przyszłych grach geostrategicznych ich rola będzie drugorzędna, ponieważ coraz silniej odczuwają skutki zapaści demograficznej.

Dramatycznie starzejące się społeczeństwa Europy nie będą w stanie finansować tzw. państwa dobrobytu. Problemy wewnętrzne, a przede wszystkim rozpad dotychczasowej struktury społecznej nie pozwoli im na aktywną politykę zewnętrzną.

W ten sposób, inaczej niż przewidywał to Fukuyama, dojdzie na naszym kontynencie do końca historii. Stanie się on targanym konfliktami społecznymi marginesem świata.

Polityka globalna rozgrywać się będzie wokół układu dwubiegunowego Waszyngton–Pekin lub trójbiegunowego Waszyngton–Pekin–Delhi. Tym samym przestanie obowiązywać dotychczasowe prawo klasycznej geopolityki, zgodnie z którym ten kto włada obszarem między Niemcami a Rosją (tak z grubsza zinterpretujmy pojęcie „Heartland"), włada światem. Zostanie zastąpione nowym: ten będzie rządził światem, kto kontrolować będzie żeglugę na Oceanie Indyjskim (w ten sposób można uprościć sens wywodów Roberta Kaplana zawartych w książce „Monsun. Ocean Indyjski i przyszłość amerykańskiej dominacji").

Jeszcze 70 lat temu o władzy w Eurazji rozstrzygały Moskwa i Berlin, a dziś najważniejszym decydentem na największym kontynencie staje się Pekin. Od tego, jak Chiny ułożą sobie stosunki z USA i Indiami, zależeć będzie przyszłość świata. Pogrążona w kryzysie i starzejąca się Europa stanie się jego antypodami.

Putinowska Rosja nie przyjmuje do wiadomości tych zmian. Myślenie jej elit władzy ogranicza przestarzały paradygmat geopolityczny, wielowiekowej rywalizacji Moskwy jako prawosławnego III Rzymu ze zgniłym Zachodem. Jej ostateczne zwycięstwo w tym cywilizacyjnym zderzeniu ma być dziejowym tryumfem założonego przez Iwana Groźnego Imperium Moscovitum.

Rosjanie, jak się wydaje, nie mają świadomości wyzwań nadchodzących z południowego–wschodu. Zagłuszają ją wszechobecną wściekłą antyzachodnią propagandą.

Obecna „mocarstwowość" Moskwy opiera się na wątłym fundamencie, jakim są zyski z eksportu surowców energetycznych. Rewolucja łupkowa oznacza jej nieodwołalny kres. Sen o imperialnej potędze skończy się w momencie, gdy z łupków uda się uzyskać ropę naftową na skalę przemysłową.

Eksperci amerykańscy przypuszczają, że stanie się to pod koniec obecnej dekady. Wtedy to zawali się system Putina – władzy współczesnych opryczników, którzy kupują socjalny pokój za część kwoty, jaką uzyskuje z eksportu ropy i gazu.

Moskwa przegrała swój czas; ogromne zyski z eksportu surowców energetycznych zostały rozkradzione, przetransferowane za granicę lub przejedzone przez emerytów. Boom nie posłużył ani modernizacji gospodarki, ani systemu społeczno-politycznego.

Jedyną masowo wyznawaną ideologią w Rosji, podobnie jak zresztą na całym obszarze postkomunistycznym, jest ekstatyczny konsumpcjonizm. A ponieważ, na co zwracają uwagę lewicowi myśliciele, ma on tę cechę szczególną, że niszczy więzi międzyludzkie, to w momencie pogłębiającego się kryzysu społeczno-gospodarczego stanie się destrukcyjną siłą odśrodkową.

Reakcją na kryzys wywołany bankructwem rosyjskiego budżetu będzie najprawdopodobniej wzrost tendencji autorytarnych wewnątrz Rosji i bardziej agresywne stanowisko w polityce zagranicznej. Na to nałoży się zaostrzenie się sytuacji na południowych granicach Federacji Rosyjskiej, ponieważ państwa Azji Centralnej i Chiny będą chciały wykorzystać okres rosyjskiej smuty.

Nacisk na południowo-wschodnie rubieże chwiejącego się imperium może być niebezpieczny dla Europy Środkowej, gdzie mamy do czynienia ze swego rodzaju vacuum geopolitycznej potęgi. Mówiąc obrazowo, Rosja poddana silnej presji na Wschodzie może odreagować ekspansją na Zachód. To może być podstawowe wyzwanie dla polskiej polityki zagranicznej w najbliższych dekadach.

Mniej Europy, więcej Niemiec

Niemcy znaleźli sensowniejszą, z punktu widzenia własnych interesów, odpowiedź na wyzwania nowej eurazjatyckiej konstelacji. Skutkiem marginalizacji geopolitycznej Europy Zachodniej jest wzrost mocarstwowej potęgi Niemiec.

Słabsza Europa to automatycznie silniejsza Republika Federalna Niemiec, która krok po kroku staje się dominującym mocarstwem na obszarze pomiędzy Atlantykiem i Bugiem. Swą moc wiążącą objawiła stara zasada doskonale znana politykom francuskim od de Gaulle'a do Mitteranda: im mniej Europy, tym więcej Niemiec.

Co ciekawe, od kilku lat sami Niemcy, i to raczej politologowie niż politycy, zaczęli używać pojęcia dominacji do opisu pozycji swojego kraju w Europie. Oczywiście w Polsce tego rodzaju diagnozy są zakazane przez dominującą w mediach i na uniwersytetach germanofilską poprawność.

Dominacja ta to, z jednej strony, efekt poluzowania struktur integracyjnych przez traktat lizboński. Jego zapisy prowadzą do naruszenia równowagi w procesie decyzyjnym pomiędzy dużymi i małymi krajami UE, czego największym beneficjentem będą właśnie Niemcy. Z drugiej strony, jest ona skutkiem kryzysu zarażającego i osłabiającego kraje, które mogłyby być przeciwwagą dla Niemiec, czyli Hiszpanię, Włochy i Francję.

Niemieccy politologowie tłumaczą, że do dominacji doszło mimo woli samego zainteresowanego. Największe państwo Unii prowadziło skuteczną politykę gospodarczą i to owa roztropność jest przyczyną obecnej pozycji RFN.

Forsowana przez Niemcy europejska polityka antykryzysowa prowadzi do redefinicji pojęcia suwerenności. Szczególnie dotyczy to najbardziej dotkniętych kryzysem państw peryferyjnych UE. W przypadku Grecji i Cypru kluczowe decyzje zapadały poza ich granicami, głównie w Berlinie, i były narzucane rządom i parlamentom via Bruksela.

Unia przestaje być związkiem równych w swojej suwerenności państw narodowych. Zaczyna przypominać zhierarchizowaną strukturę podobną do modelu koncentrycznych kręgów, w którym centrum nadal cieszy się największym stopniem suwerenności, a peryferia najmniejszym.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że po przeszło 70 latach na Starym Kontynencie urzeczywistnia się teoria niemieckiego prawnika Carla Schmitta. Schmitt przewidywał, że społeczność międzynarodowa składająca się z równych w suwerenności państw narodowych przestanie istnieć. Zastąpią ją szersze struktury, które nazwał Großräumen (wielkimi przestrzeniami), których centrum tworzyć będą imperia (Reich), podporządkowujące sobie inne państwa. Wiele wskazuje na to, że wizje najwybitniejszego prawnika międzynarodowego Trzeciej Rzeszy będą miały szansę urzeczywistnić się dzięki Republice Federalnej Niemiec.

Jak zatem zdefiniować pozycje Polski pomiędzy niemieckim Großraumem a rosyjskim postimperium? Ażeby w pełni dostrzec swoistość dzisiejszej pozycji międzynarodowej Polski, warto skorzystać z punktu odniesienia, jakim była II Rzeczpospolita.

W latach 30. XX w. Polska odgrywała podmiotową rolę na arenie międzynarodowej. Nie była mocarstwem, mimo iż takim widział ją minister spraw zagranicznych Józef Beck. Stosując dzisiejszą terminologię, zapożyczoną z „Wielkiej szachownicy" Zbigniewa Brzezińskiego, można uznać, że jakkolwiek II RP nie była graczem geostrategicznym, to odgrywała rolę geostrategicznego zwornika. Była państwem, które samodzielnie nie mogło zmienić układu równowagi sił, ale od którego zależał wynik rywalizacji mocarstw.

Polska i zachodnia historiografia deprecjonują rolę II Rzeczypospolitej w konstelacji międzywojnia i przedstawiają ją jako kolejną bezwolną ofiarę szaleństwa Hitlera. A przecież przeglądając nawet pobieżnie ówczesną korespondencję dyplomatyczną, nietrudno zauważyć, że to właśnie Polska była języczkiem u wagi. Decydując o wyborze sojuszy, wpływała na równowagę sił w Europie.

Wiążąc się z Francją i Wielką Brytanią, była w stanie w 1939 wraz z sojusznikami pokonać Niemcy, które były militarnie zbyt słabe, aby prowadzić wojnę na dwa fronty. Gdyby nie irracjonalne zachowanie Paryża i Londynu, Hitler w ciągu kilku miesięcy skapitulowałby przed francusko-brytyjsko-polską koalicją.

W 1939 roku była i inna opcja. Hitler doceniał potencjał Polski, która w jego planach jako „młodszy" partner miała zachować neutralność w ewentualnym konflikcie Berlina z Paryżem i Londynem, a potem wspólnie ruszyć na podbój Sowietów.

Ten sojusz mógł być zwycięski, jakkolwiek nie na polu walki, ponieważ Stalin dysponował wówczas jedną z największych potęg militarnych, jakie zgromadzono w historii dziejów. Szansy na sukces polsko-niemieckiego aliansu należałoby raczej upatrywać w wewnętrznym rozkładzie sowieckiego państwa wskutek szoku wywołanego przez agresję. Taki rozkład nastąpił w drugiej połowie 1941 roku, ale Hitler był za głupi, aby go wykorzystać i zwyciężyć.

W okresie nowożytnym tylko w latach 30. Polska odgrywała podmiotową rolę, czyli wpływała na kształtowanie relacji między Rosją i Niemcami. Niestety, dostrzegł to jedynie Adolf Hitler.

III RP jako peryferium peryferii

Pozycja III Rzeczypospolitej w porównaniu ze swą poprzedniczką uległa degradacji. Zaważył na tym przede wszystkim taki, a nie inny wybór sojuszy w trakcie II wojny światowej, czego konsekwencją było totalne zniszczenie kraju, ludobójstwo i likwidacja narodowej elity, a następnie trwająca bez mała półwiecze sowietyzacja kraju.

Polska odrodziła się dzięki temu, że Zachód zwyciężył Moskwę w zimnej wojnie. Wbrew temu, co myślimy o sobie, nasz realny wpływ na losy tego konfliktu był nikły. Odzyskaliśmy co prawda niepodległość, ale zamiast budować nowe silne państwo i wspólnotę narodową, z zapałem godnym lepszej sprawy naprawialiśmy i reformowaliśmy „Peerel".

Największym beneficjentem wśród zwycięzców zimnowojennych zmagań stała się Republika Federalna Niemiec. Po zjednoczeniu została desygnowana przez światowego hegemona, jakim wówczas jawiły się Stany Zjednoczone, do „partnerstwa w przywództwie".

Ogromna różnica potencjałów zdeterminowała stosunki polsko-niemieckie. W ciągu ostatnich dwóch dekad Polska stała się, używając terminologii polityki realnej, satelitą Niemiec. Dziwne, że tego typu określenie, wypychane jest ze świadomości polskich elit politycznych, zarówno tych germanofilskich, jak i germanosceptycznych.

Realia jednak mówią same za siebie. Przede wszystkim ogromne uzależnienie naszej gospodarki od gospodarki Niemiec. W roku 2010, podaję za „Rocznikiem Statystyki Międzynarodowej 2012" opublikowanym przez GUS, udział Niemiec w polskim imporcie wynosił 22 proc.(udział zajmujących drugie i trzecie miejsce Rosji i Chin wynosił po ok. 10 proc.), natomiast ich udział w polskim eksporcie wynosił 26 proc. (druga i trzecia Francja i Wielka Brytania osiągnęły po ok. 6 proc.).

Dysproporcja polega na tym, że jeśli dla Polski Niemcy to partner handlowy numer jeden, to dla Niemiec Polska zajmuje miejsce na początku drugiej dziesiątki.

Za uzależnieniem gospodarczym idzie uzależnienie polityczne. Przez 15 lat z entuzjazmem godziliśmy się, by najpierw Bonn, a potem Berlin odgrywały rolę naszego adwokata na drodze do struktur euroatlantyckich. Potem w ciemno żyrowaliśmy niekorzystne z punktu widzenia polskiego interesu narodowego niemieckie inicjatywy na arenie międzynarodowej. Przede wszystkim traktat lizboński, który drastycznie osłabił pozycję Polski w UE, redefiniując w niezgodzie z interesami narodowymi sens naszego członkostwa w UE.

Dziś entuzjastycznie popieramy bezsensowną politykę antykryzysową i pakt fiskalny, który oznacza utratę resztek suwerenności gospodarczej. Do rangi symbolu urastają wezwania polskiego ministra spraw zagranicznych, aby Berlin bardziej zdecydowanie dominował w Europie.

Trudniej zdefiniować naturę obecnych stosunków polsko-rosyjskich. W ciągu dwóch dekad Polska realizowała strategie skierowane przeciwko fundamentalnym interesom Federacji Rosyjskiej. Najpierw starała się o członkostwo państw środkowoeuropejskich w NATO i UE, następnie dążyła do kolejnego rozszerzenia struktur euroatlantyckich na wschód, o czynnym wsparciu pomarańczowej rewolucji nie wspominając.

Nie znaczy to, że wpływy moskiewskie w Polsce są małe. Wręcz przeciwnie. Jakkolwiek Polska przeszkadza Rosji w realizacji interesów geopolitycznych, to zezwala na ekspansję geoekonomiczną na swoim terytorium.

Jaskrawym przykładem jest historia porozumień na dostawy rosyjskiego gazu ziemnego. Wszystkie polskie rządy, niezależnie od deklarowanego stosunku do Moskwy, podpisywały umowy, które dla naszego kraju były jawnie niekorzystne. Innym mniej nagłaśnianym faktem jest nasza zależność od dostaw rosyjskiej ropy.

W przypadku relacji z Rosją można więc mówić o zależności geoekonomicznej Polski (przede wszystkim w dziedzinie dostaw surowców energetycznych). Oczywiście, dzieje się to za zgodą Berlina, który dostaje od Moskwy swoją działkę, czy to w postaci udziałów w gazociągu północnym, czy też w cenie za rosyjski gaz, która jest o 10–20 proc. mniejsza od tej, którą płaci Polska.

Ów stan zależności część środowisk prawicowych mylnie utożsamia z pojęciem „niemiecko-rosyjskiego kondominium". Wynika to z zupełnego niezrozumienia tego ostatniego pojęcia, o czym można się przekonać, sięgając do podręczników prawa międzynarodowego lub w najgorszym razie nawet do Wikipedii.

Zadecyduje polska rodzina

Słabość międzynarodową Polski w najprostszy sposób tłumaczą zasady klasycznej polityki realnej. Zgodnie z nimi pozycja państwa na arenie międzynarodowej zależy od trzech czynników: demografii, gospodarki i sił zbrojnych.

W ciągu dwóch dekad sprowadziliśmy na siebie demograficzną zapaść, którą potęguje największa w historii emigracja. Gospodarka wskutek tzw. transformacji została poważnie zredukowana, a to, co pozostało, wpadło w obce ręce. Prywatyzacja w gruncie rzeczy oznaczała wywłaszczenie Polaków, wskutek którego powstał „kapitalizm bez kapitalistów". Armię zredukowaliśmy do stanu nędznych kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy, zdolnych do udziału w interwencjach organizowanych przez mocarstwa, ale nie do obrony terytorium kraju.

Trzeba więc sobie jasno i szczerze powiedzieć: kraj, który w ciągu dwóch dekad tak zredukował własny potencjał jak Polska, nie może odgrywać podmiotowej roli, znajdując się pomiędzy dwoma potęgami: Niemcami i Rosją.

Czy sytuacja jest już bez wyjścia? Czy jesteśmy skazani na marginalizację i powolne wymieranie narodu? Nie, pod warunkiem że wykorzystamy koniunkturę zewnętrzną i dokonamy rewolucji wewnętrznej.

Należy zauważyć, że może nam sprzyjać nowy układ równowagi tworzący się w Eurazji; szczególnie rywalizacja dwóch największych terytorialnie mocarstw – Rosji i Chin. W ostatnich latach Pekin uznał Europę Środkowo-Wschodnią za obszar swojego szczególnego zainteresowania i zawiązał strategiczne partnerstwo z Polską. Chińczycy zasygnalizowali, że interesuje ich współpraca w wydobyciu gazu łupkowego.

Ten gest można interpretować jako sygnał, że polsko-chińskie partnerstwo strategiczne może być wymierzone przeciwko Rosji. Ale nie tylko, geoekonomiczne rozpychanie się Pekinu w regionie musi również ograniczyć wpływy Berlina. Realne geopolityczne i geoekonomiczne zaangażowanie Chin w Europie Środkowo-Wschodniej mogło być zatem naszą najważniejszą szansą na szybką poprawę pozycji międzynarodowej.

Jednak kalkulacje te będą mrzonkami, jeśli nie odbudujemy najważniejszego zasobu, czyli potencjału ludnościowego. Polska nie będzie odgrywała podmiotowej roli na arenie międzynarodowej bez sanacji demograficznej.

Przypomnijmy, jeszcze w latach 90. XX wieku wydawało się, że nasza dobra sytuacja ludnościowa w porównaniu ze słabnącą Niemiec i Rosji wykreuje nas na politycznego lidera regionu. Niestety, ten najważniejszy z naszych narodowych zasobów został bezprzykładnie zmarnotrawiony.

Aby go odtworzyć, zostało nam tylko kilka lat. Kobiety należące do ostatniego wyżu demograficznego lat 80. XX w. przekroczyły bowiem 30. rok życia. W najbliższych latach w polską rodzinę musimy więc zainwestować setki miliardów złotych. Jeszcze większą pracę trzeba wykonać nad mentalnością Polaków.

Niska dzietność ma przede wszystkim przyczyny kulturowe. Wypływa z egoistycznego konsumpcjonizmu stanowiącego quasi-religię większości Polaków. Dziecko bowiem stanowi największą przeszkodę w zaspokajaniu potrzeby konsumpcji. To oznacza de facto prorodzinną rewolucję kontrkulturową.

Geopolityczny los Polski, jej przyszłość pomiędzy Niemcami i Rosją rozstrzyga się właśnie teraz, a o sukcesie lub o porażce Rzeczypospolitej w ostatecznym rozrachunku zadecyduje polska rodzina.

Autor jest historykiem filozofii. Jako ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych pracował w Kancelarii Prezydenta, Ministerstwie Spraw Zagranicznych oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Był także m.in. szefem „Wiadomości" TVP

Nasze myślenie o stosunkach z Niemcami i Rosją tkwi w okowach historycznych stereotypów i geopolitycznych półprawd. Nie może w zasadzie wykroczyć poza horyzont dwóch prac: Romana Dmowskiego „Niemcy, Rosja i kwestia polska" i Adolfa Bocheńskiego „Między Niemcami a Rosją". Tymczasem rzeczywistość międzynarodowa wieku XXI nijak nie przystaje do tej sprzed 100 lat. Jeśli uświadomimy sobie te różnice, być może uda się nam z innej perspektywy spojrzeć na relacje z Moskwą i Berlinem.

Imperializm bez imperium

Przede wszystkim raz na zawsze musimy pozbyć się europocentryzmu. Stary Kontynent przestał być pępkiem świata. Zakończyła się epoka Vasco da Gammy, epoka kilkuwiekowej globalnej dominacji Europy Zachodniej. Duch dziejów przeniósł się z regionu atlantyckiego do pacyficznego.

Niemcy, Rosja, Francja i Wielka Brytania w wieku XXI nie ustanawiają już reguł globalnego porządku. W przyszłych grach geostrategicznych ich rola będzie drugorzędna, ponieważ coraz silniej odczuwają skutki zapaści demograficznej.

Dramatycznie starzejące się społeczeństwa Europy nie będą w stanie finansować tzw. państwa dobrobytu. Problemy wewnętrzne, a przede wszystkim rozpad dotychczasowej struktury społecznej nie pozwoli im na aktywną politykę zewnętrzną.

W ten sposób, inaczej niż przewidywał to Fukuyama, dojdzie na naszym kontynencie do końca historii. Stanie się on targanym konfliktami społecznymi marginesem świata.

Polityka globalna rozgrywać się będzie wokół układu dwubiegunowego Waszyngton–Pekin lub trójbiegunowego Waszyngton–Pekin–Delhi. Tym samym przestanie obowiązywać dotychczasowe prawo klasycznej geopolityki, zgodnie z którym ten kto włada obszarem między Niemcami a Rosją (tak z grubsza zinterpretujmy pojęcie „Heartland"), włada światem. Zostanie zastąpione nowym: ten będzie rządził światem, kto kontrolować będzie żeglugę na Oceanie Indyjskim (w ten sposób można uprościć sens wywodów Roberta Kaplana zawartych w książce „Monsun. Ocean Indyjski i przyszłość amerykańskiej dominacji").

Jeszcze 70 lat temu o władzy w Eurazji rozstrzygały Moskwa i Berlin, a dziś najważniejszym decydentem na największym kontynencie staje się Pekin. Od tego, jak Chiny ułożą sobie stosunki z USA i Indiami, zależeć będzie przyszłość świata. Pogrążona w kryzysie i starzejąca się Europa stanie się jego antypodami.

Putinowska Rosja nie przyjmuje do wiadomości tych zmian. Myślenie jej elit władzy ogranicza przestarzały paradygmat geopolityczny, wielowiekowej rywalizacji Moskwy jako prawosławnego III Rzymu ze zgniłym Zachodem. Jej ostateczne zwycięstwo w tym cywilizacyjnym zderzeniu ma być dziejowym tryumfem założonego przez Iwana Groźnego Imperium Moscovitum.

Rosjanie, jak się wydaje, nie mają świadomości wyzwań nadchodzących z południowego–wschodu. Zagłuszają ją wszechobecną wściekłą antyzachodnią propagandą.

Obecna „mocarstwowość" Moskwy opiera się na wątłym fundamencie, jakim są zyski z eksportu surowców energetycznych. Rewolucja łupkowa oznacza jej nieodwołalny kres. Sen o imperialnej potędze skończy się w momencie, gdy z łupków uda się uzyskać ropę naftową na skalę przemysłową.

Eksperci amerykańscy przypuszczają, że stanie się to pod koniec obecnej dekady. Wtedy to zawali się system Putina – władzy współczesnych opryczników, którzy kupują socjalny pokój za część kwoty, jaką uzyskuje z eksportu ropy i gazu.

Moskwa przegrała swój czas; ogromne zyski z eksportu surowców energetycznych zostały rozkradzione, przetransferowane za granicę lub przejedzone przez emerytów. Boom nie posłużył ani modernizacji gospodarki, ani systemu społeczno-politycznego.

Jedyną masowo wyznawaną ideologią w Rosji, podobnie jak zresztą na całym obszarze postkomunistycznym, jest ekstatyczny konsumpcjonizm. A ponieważ, na co zwracają uwagę lewicowi myśliciele, ma on tę cechę szczególną, że niszczy więzi międzyludzkie, to w momencie pogłębiającego się kryzysu społeczno-gospodarczego stanie się destrukcyjną siłą odśrodkową.

Reakcją na kryzys wywołany bankructwem rosyjskiego budżetu będzie najprawdopodobniej wzrost tendencji autorytarnych wewnątrz Rosji i bardziej agresywne stanowisko w polityce zagranicznej. Na to nałoży się zaostrzenie się sytuacji na południowych granicach Federacji Rosyjskiej, ponieważ państwa Azji Centralnej i Chiny będą chciały wykorzystać okres rosyjskiej smuty.

Nacisk na południowo-wschodnie rubieże chwiejącego się imperium może być niebezpieczny dla Europy Środkowej, gdzie mamy do czynienia ze swego rodzaju vacuum geopolitycznej potęgi. Mówiąc obrazowo, Rosja poddana silnej presji na Wschodzie może odreagować ekspansją na Zachód. To może być podstawowe wyzwanie dla polskiej polityki zagranicznej w najbliższych dekadach.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą