Żyjemy w czasach absolutyzowania demokracji. Osoby broniące „księży niepokornych" sądzą, że przywołując tak fundamentalne dla współczesnego świata wartości, wytrącają biskupom argumenty i ustawiają ich w oślej ławce wrogów nowoczesności. To nie tak. Kościół funkcjonuje w tym świecie, ale jest „nie z tego świata" i przez dwa tysiące lat istnienia zazdrośnie strzegł swojej wewnętrznej autonomii oraz prawa do samostanowienia. Jako rzeczywistość nadprzyrodzona nie daje się wtłoczyć w żaden system i ustrój polityczny.
Człowiek XXI wieku nieuczestniczący w życiu Kościoła takie myślenie utożsamia ze średniowieczem. Żyjemy w czasach, gdzie jak twierdzi choćby prof. Ryszard Legutko, „Zachodzi niezwykła korelacja między ustrojem a człowiekiem, korelacja, której nigdy nie udało się dotąd osiągnąć. Doszło do utożsamienia struktur ustrojowych z ludzkimi ideałami, co sprawiło, że stały się nieodróżnialne". Nauka Kościoła mierzi kolejne pokolenia Europejczyków wychowanych na negacji autorytetów i wartości, którym nie mieści się w głowie, że instytucja nieprzeniknięta jeszcze duchem liberalnej demokracji może spokojnie żyć i się rozwijać.
Tymczasem nawet w ramach samej demokracji muszą funkcjonować instytucje niedemokratyczne. System sądowniczy, szkoły, policja i zakłady karne to instytucje autorytarne. I nikt spośród lewicowych autorytetów nie podważa ich niedemokratycznego funkcjonowania. Skąd zatem pełne oburzenia głosy w przypadku Kościoła? Czy ich autorzy nie podlegają zależnościom służbowym?
Nieposłusznych Kościół traktuje łagodniej niż niejedna firma swoich podwładnych. Duchownych podważających jego oficjalną naukę najpierw się upomina, prosi i ostrzega przed możliwymi konsekwencjami. Nakładane kary też są stopniowalne. Kapłan objęty takim zakazem wypowiedzi w konkretnych mediach lub na konkretny temat dalej może sprawować posługę. Mało która firma wykazuje tyle cierpliwości i zrozumienia. Odebranie prawa do wypowiadania się w imieniu Kościoła stosuje się w ostateczności, kiedy uporczywe powtarzanie kontrowersyjnych tez może się przerodzić w jawną herezję.
Lęk przed możliwością wystąpienia herezji to kolejny powód zamykania ust kościelnym nowinkarzom. Zła nauka może wspólnocie Kościoła przynieść więcej szkód niż jawne prześladowanie. Od początków swego istnienia chrześcijaństwo zmaga się z herezjami rozsadzającymi jego spójność od środka. Nie ma listu św. Pawła, w którym Apostoł Narodów nie przestrzegałby przed „fałszywą nauką" lub „ludźmi siejącymi zamęt". Człowiek współczesny znowu zapyta zdziwiony: ale w czym problem? Przecież obok siebie może funkcjonować wiele prawd. Tak, w pluralistycznym społeczeństwie mogą współistnieć różne, nawet sprzeczne ze sobą prawdy. Jednak Kościół katolicki jest depozytariuszem prawdy objawionej przez Boga w osobie Jezusa Chrystusa. Jest to pełnia prawdy objawionej raz na zawsze, która w żaden sposób nie może być ustalana lub interpretowana przez demokratyczne głosowanie. W Kościele nie ma dowolności interpretacji prawd wiary. Przykre doświadczenia minionych wieków uczą, że nieznaczna nadinterpretacja jakiegoś dogmatu, wyodrębnienie jednego zagadnienia i przedstawienie go w sposób przeciwstawiający się całości nauki Kościoła może wywołać pożar nieobliczalnych rozmiarów. Dlatego Kościół strzeże depozytu wiary nawet za cenę męczeństwa.
Owszem, spisaną dwa tysiące lat temu Ewangelię należy interpretować w świetle wyzwań współczesności. Nie może jednak robić tego każdy. Oficjalną wykładnią Ewangelii zajmuje się Kongregacja Nauki Wiary. Weryfikuje ona nowe zagadnienia teologiczne pod kątem wierności Ewangelii, śledzi wyzwania współczesności i kiedy trzeba zajmuje wobec nich konkretne stanowisko.