Rewolta czytelników

„Igrzyska Śmierci – w pierścieniu ognia”, które w ostatecznym rozrachunku mogą okazać się największym hitem kin roku 2013, to dowód na to, że popkultura wcale nie tkwi w spirali śmierci.

Publikacja: 29.11.2013 21:20

Jennifer Lawrence jako Katniss. Figura słusznego gniewu.

Jennifer Lawrence jako Katniss. Figura słusznego gniewu.

Foto: materiały prasowe

„Igrzyska Śmierci – w pierścieniu ognia", które w ostatecznym rozrachunku mogą okazać się największym hitem kin roku 2013, to dowód na to, że popkultura wcale nie tkwi w spirali śmierci.

Jak w wielu innych tekstach o stanie dzisiejszej kultury popularnej, tak i tym razem trzeba na początku przyznać, że wszystko zawdzięczamy J.K. Rowling i jej powieściom o Harrym Potterze. To ona zbudowała wrażliwość, otwartość i ciekawość nowego pokolenia czytelników. Ba, to ona zbudowała nowe pokolenie czytelników w czasach, gdy wydawało się, że już nic nie przekona dzieci do czytania książek. Kolejne tomy przygód małego czarodzieja wychodzące na przełomie wieków były kulturalnymi wydarzeniami bez precedensu. Gdy aż za dużo rozmaitych popkulturowych dóbr było dostępnych, nie ruszając się z krzesła, za jednym kliknięciem myszki czy pilota, rzesze dzieciaków zbierały się przed księgarniami, by zdobyć w dniu premiery kolejny tom swej ulubionej serii.

Być może gdyby nie Rowling, pojawiłby się ktoś inny – trzeba przyznać, że idealnie trafiła we właściwy czas i miejsce na rynku. A może nie byłoby nikogo i księgarnie byłyby dziś równie rzadkie co pracownie szewców czy zegarmistrzów. Ale nie ma co gdybać, oto trafiła nam się Rowling i okazało się (nie pierwszy raz w historii ludzkiej kultury), że odbiorca niekoniecznie chce być cały czas prowadzony za rączkę. Że dziecko rozumie znacznie więcej, niż wydaje się większości ludzi, którzy pracują w sektorze „kultura dla młodszych" i że nie boi się trudnych tematów. Skomplikowana, acz nadzwyczaj logiczna powieść o sierocie, szkolnym outsiderze, któremu przypadła powinność stawienia czoła zagrożeniu, z którego nie chce zdawać sobie sprawy większość dorosłego świata, okazała się lekturą niemal idealną, zwłaszcza gdy wszystko hojnie okraszono magią i fantastyką.

Wielu twórców usiłowało ten schemat później powtórzyć, ba, wielu twierdziło, że to oni jeszcze przed Rowling ten schemat wymyślili, ale to jej należy się wielkie uznanie za skutek, jaki te siedem tomów wywołało na świecie. Bo wywołało głód książek. Miliony dzieci (a pod koniec całej serii – już nastolatków) przeczytało i chciało czytać dalej. Niektórym oczywiście wystarczył sam Potter i po zakończeniu lektury płynnie wracali do pierwszego tomu i czytali w kółko. Ale większość chciała czytać coś więcej. Oczywiście natychmiast im tego dostarczono, w zachodnich księgarniach (a z czasem również i polskich) renesans przeżył dział zwany „Young Adults", czyli po prostu książki dla nastolatków. Nowych serii, autorów, mniej lub bardziej fantastycznych bohaterów pojawiły się dziesiątki.

Wampir wychowawca

Wyścig o rząd dusz po Rowling nieoczekiwanie wygrała Stephenie Meyer tetralogią o miłości nastolatki i wampira. Cykl „Zmierzch" będący literaturą o kilka poziomów słabszą od Rowling idealnie trafił w zupełnie inne potrzeby młodych czytelników, a zwłaszcza czytelniczek. Od Pottera minęło kilka lat i teraz znacznie bardziej interesowały ich związki. I znowu: jeśli otrzepać tę fabułę z wampirów, całej fantastyczności i przebrnąć przez nie najlepszy styl, dotrzemy do nadzwyczaj interesującej treści. Oto bowiem i tym razem się okazuje, że czytelnicy zafascynowali się książką, która idzie absolutnie pod prąd większości współczesnego przekazu dla młodzieży. W czasach, gdy nastoletnia seksualność wręcz wylewa się z telewizji i gazet, gdy większość najpopularniejszych artystek pokolenia epatuje rozwiązłością, gdy wydaje się, że tylko jedno dzisiejszym nastolatkom w głowie, wielką popularność zdobywa seria książek, której przewodnim tematem jest wstrzemięźliwość i odpowiedzialność. Naprawdę. To o tym jest historia miłości Belli i Edwarda. Mało kto równie poważnie jak oni podchodzi dziś do kwestii seksu. Nie śpieszą się z tym, wahają, mają mnóstwo wątpliwości. I nie chodzi tylko o ukąszenie wampira, przemianę, która od dekad w literaturze i kinie grozy jest metaforą seksu, ale dosłownie o prozaiczny „pierwszy raz" pomiędzy parą kochanków. Bo miłują się nieomal od samego początku, ale (z najróżniejszych powodów) z tzw. dowodem miłości czekają wieleset stron. Jeśli zestawić to chociażby z tym, co słychać w co drugiej piosence nastoletnich gwiazdek MTV, to rozdźwięk jest naprawdę duży.

Ale „Zmierzch" to już też przeszłość. A fala nastoletnich czytelników nie tylko rusza dalej, ale też staje się coraz starsza. Myślę, że właśnie gdzieś w tym momencie jej szczyt przeszedł granicę pełnoletności. I co dalej? Serii książkowych wciąż pojawia się po kilkanaście na miesiąc, pytanie brzmi – co tym razem urzeknie miliony? Wszystkich, którzy się spodziewali, że najważniejsze dla czytelników będą rozmaite permutacje fantastycznych historii miłosnych, srodze się zawiedli. Bo oto nadszedł czas „Igrzysk śmierci".

Kolejna autorka – Suzanne Collins (co w tym jest, że za każdym razem mówimy o książkach pisanych przez kobiety?) stworzyła trylogię o przetrwaniu. O złym systemie społecznym, z którym trzeba walczyć. Wątek romansowy jest w tych książkach obecny marginalnie. Najważniejsza jest krytyka społeczna i wezwanie do rewolucji.

Okazuje się, że czytelnicy nie tylko dorośli i dojrzali, ale też zaczynają dostrzegać niesprawiedliwość świata, który ich otacza. I zaczytują się fabułą (znowu zgrabnie posypaną fantastyką), która kojarzy się przede wszystkim z klasycznymi antyutopiami. To już nie jest zwykła powieść „Young Adult", to książka, po którą sięgają rzesze dorosłych czytelników i wcale się tego nie wstydzą. Dobrze napisana i skonstruowana, przystępna, ciekawa opowieść o dziewczynie, która rzuca wyzwanie reżimowi. Początkowo nie do końca świadomie staje się symbolem rewolucji. Udowadnia, że można sprzeciwić się wielkim tego świata. Uczciwie pokazuje, że koszty takiego sprzeciwu są ogromne, ale czasem po prostu trzeba. W literaturze popularnej dawno nie było tak mocnego i jasnego przekazu ideologicznego.

Niesprawiedliwy świat

Tak właśnie objawia się dziś efekt śnieżnej kuli, którą przed kilkunastu laty zapoczątkowała J.K. Rowling swoją pierwszą powieścią. Efekt tym większy, że wspomagany kinem. Sama literatura, nawet przy wzrastającym czytelnictwie, nie może równać się z mocą kinematografii. Tu też zaczęło się od Pottera i tu też mnóstwo zawdzięczamy Rowling. To ona bowiem swoim uporem i determinacją doprowadziła do tego, że ekranizacje jej książek wyglądały tak dobrze i były tak „kompatybilne" z książkami. Odmówiła samemu Stevenowi Spielbergowi, gdy zaproponował jej, że zajmie się filmowym Potterem, tyle że ma sporo pomysłów na „ulepszenia", a przede wszystkim chce przenieść akcję za ocean. Rowling uparła się, że ma być zgodnie z duchem i literą oryginału, tak brytyjsko jak to tylko możliwe. I w końcu dopięła swego.

Jak się okazało, i tym razem miała rację. Otrzymaliśmy bowiem serię ośmiu (ostatni tom podzielono na dwie części, co w ekranizacjach cyklów literackich stało się nieomal nową świecką tradycją) filmów, które cieszyły się ogromną popularnością na całym świecie. Młodsi śledzili przygody trójki nastoletnich bohaterów, starsi (którzy odprowadzali ich do kina, a na seansie często bardziej bali się niż ich pociechy) mogli na drugim planie zobaczyć nieomal wszystkich wybitnych angielskich aktorów średniego i starszego pokolenia. Sprzężenie zwrotne spowodowało jeszcze większą sprzedaż książek o Potterze. To był niekwestionowany sukces.

Przemysł kinowy znacznie bardziej niż literacki stara się wykorzystać modę i iść za ciosem. Seria filmów oparta na zamkniętym cyklu książkowym ma jedną zasadniczą wadę – ma wyrazisty koniec. Nie da się kręcić kolejnych filmów, jeśli tak dokładnie trzymało się oryginału – to nie James Bond. Filmowcy tym bardziej więc szukali kolejnych pomysłów na serie. To, że wyżej w tym tekście wymieniłem cykle Meyer i Collins, wynika w dużej mierze również z popularności ich ekranizacji. Bo to zawsze – jak przy „Potterach" sprzężenie zwrotne. Oczywiście Hollywood próbowało jeszcze kilku czy wręcz kilkunastu innych książkowych fabuł, ale zwykle kończyło się na jednym filmie, a przede wszystkim żadna z tych prób nie osiągnęła takiej popularności jak filmy oparte na powieściach Rowling, Meyer i Collins.

Filmowe „Zmierzchy" były zupełnie innymi filmami niż „Pottery". Tu nie mamy wielkich nazwisk kina na drugim planie – całkowicie wystarczyła grupa młodych aktorów (jeden z nich zresztą, Robert Pattinson, zdobył już popularność, grając w czwartym kinowym „Potterze") i wielkie miłosne uniesienia. Wampiry były piękne, wilkołaki w swej ludzkiej postaci chętnie zdejmowały koszulki i szpanowały muskulaturą, a nastoletnia Bella miała dylematy, które wyrażała głównie za pomocą lekkiego niedomknięcia ust.

To nie było dobre kino i mogło się wydawać, że obserwujemy tu, to co setki lat temu opisał już Kopernik, czyli jak zły pieniądz wypiera ten dobry.

Krytyka cywilizacji

Ale nie tym razem. Bo na horyzoncie już powoli pojawiały się kinowe „Igrzyska śmierci". I to właśnie cykl filmów będący powodem całego tego tekstu. Oto dostajemy w prezencie od Hollywood przystępnie podaną i dobrze zrealizowaną wielką krytykę współczesnej cywilizacji. Amerykańskie kino ładnie opakowało i sprzedaje w kinach sprzeciw wobec świata pełnego korporacji, ogłupiających mediów, bezmyślności jednostki. W kinach właśnie możemy zobaczyć drugą (z czterech) z ekranizacji prozy Collins i widać, jak każdy kolejny film wzbudza coraz większe zainteresowanie. Tym większe, że w międzyczasie okazało się, jak wielkiego nosa mieli ludzie decydujący o obsadzie – grająca główną rolę Jennifer Lawrence pomiędzy pierwszym a drugim filmem dostała Oscara (za kreację w „Poradniku pozytywnego myślenia") i jest dziś równocześnie największą gwiazdą i największym talentem młodego pokolenia. Dodatkowo do serii dołączają coraz lepsi aktorzy – w bieżącym drugim filmie możemy zobaczyć laureata Oscara Philipa Seymoura Hoffmana i Jeffreya Wrighta. W trzeciej części (premiera za rok) pojawi się także czterokrotnie nominowana do Oscarów Julianne Moore.

I tak naprawdę to za rok, gdy do kin wejdą trzecie „Igrzyska śmierci", będzie można mówić i obserwować, jak widzowie zareagują na naprawdę poważne tematy. Pierwsze dwa filmy (czyli odpowiedniki pierwszych dwóch tomów cyklu) to tak naprawdę przygrywka. Wiemy dzięki nim, że na świecie jest źle, wiemy, że ciężko będzie coś z tym zrobić, ale rewolucja dopiero przed nami.

Może to myślenie zbyt idealistyczne, ale kto wie, co się wydarzy, gdy miliony młodych, acz już dorosłych ludzi na całym świecie dostaną w kinie mocny, wyrazisty przekaz, że istnieje jakaś alternatywa? Że bierne wchłanianie telewizyjnej papki, zgoda na wszelkie korporacyjne zakazy i nakazy, że całe życie z ugiętym karkiem to nie jest jedyne wyjście?

Ba, przede wszystkim, że to nie jest szczęście, jak usiłuje im się wmówić ze wszystkich stron. Collins, a za nią ekranizatorzy „Igrzysk śmierci", uczciwie pokazują, że walka nie jest łatwa, że wymaga ofiar i wyrzeczeń, ale jest możliwa. Sądzę, że do nowego pokolenia dorosłych taki przekaz trafi znacznie bardziej niż historyczne filmy o zrywach niepodległościowych, biografie dawnych bohaterów czy wszelkiego rodzaju dokumenty. To inny odbiorca, wymagający innych opowieści. I oto taka opowieść się znalazła. Z czasem przekonamy się, jakie wywoła skutki.

„Igrzyska Śmierci – w pierścieniu ognia", które w ostatecznym rozrachunku mogą okazać się największym hitem kin roku 2013, to dowód na to, że popkultura wcale nie tkwi w spirali śmierci.

Jak w wielu innych tekstach o stanie dzisiejszej kultury popularnej, tak i tym razem trzeba na początku przyznać, że wszystko zawdzięczamy J.K. Rowling i jej powieściom o Harrym Potterze. To ona zbudowała wrażliwość, otwartość i ciekawość nowego pokolenia czytelników. Ba, to ona zbudowała nowe pokolenie czytelników w czasach, gdy wydawało się, że już nic nie przekona dzieci do czytania książek. Kolejne tomy przygód małego czarodzieja wychodzące na przełomie wieków były kulturalnymi wydarzeniami bez precedensu. Gdy aż za dużo rozmaitych popkulturowych dóbr było dostępnych, nie ruszając się z krzesła, za jednym kliknięciem myszki czy pilota, rzesze dzieciaków zbierały się przed księgarniami, by zdobyć w dniu premiery kolejny tom swej ulubionej serii.

Być może gdyby nie Rowling, pojawiłby się ktoś inny – trzeba przyznać, że idealnie trafiła we właściwy czas i miejsce na rynku. A może nie byłoby nikogo i księgarnie byłyby dziś równie rzadkie co pracownie szewców czy zegarmistrzów. Ale nie ma co gdybać, oto trafiła nam się Rowling i okazało się (nie pierwszy raz w historii ludzkiej kultury), że odbiorca niekoniecznie chce być cały czas prowadzony za rączkę. Że dziecko rozumie znacznie więcej, niż wydaje się większości ludzi, którzy pracują w sektorze „kultura dla młodszych" i że nie boi się trudnych tematów. Skomplikowana, acz nadzwyczaj logiczna powieść o sierocie, szkolnym outsiderze, któremu przypadła powinność stawienia czoła zagrożeniu, z którego nie chce zdawać sobie sprawy większość dorosłego świata, okazała się lekturą niemal idealną, zwłaszcza gdy wszystko hojnie okraszono magią i fantastyką.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy