Niewart oceanu atramentu, który wylali, dyskutując ten temat etycy przez ostatnich tysiąc lat. Ale jest w błędzie. To kwestia zasadnicza. Bardziej nawet, fundamentalna. Bo jeśli złem jest brak dobra, to jego sprawcy są w najgorszym wypadku śpiochami, mało spostrzegawczymi bądź niedostatecznie czujnymi idiotami, ich intencje zaś opisuje brak refleksji lub mała aktywność w kierunku tego, co pozytywne.
Jeśli jednak jest inaczej, wtedy zło ma swą tożsamość i swoje imię, jest zamierzoną intencją. Porządek etyczny burzy z natury; można je nazwać z imienia i nazwiska. Jest szatanem, złem wcielonym, moralnością odwrotną. Mamy więc przed sobą taką oto regułę; sprawcy zła działają z pełną premedytacją, ze świadomością skutków i w najgorszych intencjach. Są po odwrotnej stronie niż ci, co wybierają dobro.
Który z poglądów jest mi bliższy? Niech w moim imieniu przemówi taki oto obrazek. Rok 1943, wyludniona wcześniej przez komunistów, a całkiem niedawno przeorana niemieckimi czołgami Białoruś. Wioseczka nad Berezyną, nieledwie zaścianek. Kilkanaście domów. Dymy z kominów, ale mało kto tu już mieszka.
Niemcy przyjechali przed świtem. Domy otoczyli szpalerem ludzi z bronią automatyczną w ręku. Mieszkańców zapędzili na plac pośrodku wsi. Kto mógł, zabierał dzieci, drobną biżuterię, zegarki, ukryte zwitki pieniędzy. Zebranych pognano do miasta; wieś miała pójść z dymem.
Ale nie wszyscy opuścili domy. Niektórzy nie mieli siły. Stara kobieta, matka mojej babci, była już po kilku udarach. Nie chodziła. Większość czasu spędzała w łóżku. Czasem ktoś ją brał furmanką do kościoła. Ktoś inny wystrugał kule, by mogła przejść kilka metrów, ze swojej sypialni do kuchni. Jakże więc mogła wyjść na podwórze? Młodych wygoniono kijami. Starzy i kalecy zostali w domach. Kobieta zakopała się w głębokich pierzynach w nadziei, że nikt jej nie znajdzie.