Tak to wygląda jak świat długi i szeroki: w Polsce, w Rosji, Brazylii, Bułgarii. Nawet w Wielkiej Brytanii bywa tak, że gdy coś się kibicom nie spodoba, to ruszają do natarcia. Bo kibic to, przynajmniej we własnym mniemaniu, ktoś więcej niż klient, który przychodzi na stadion po to, żeby najeść się kiełbasek i przy okazji obejrzeć mecz. Ci pierwsi też są i też mają prawo protestować, bo za bilet płacą ciężkie pieniądze i nie chcą oglądać fuszerki. Tylko że oni co najwyżej pokrzyczą, pomachają białymi chusteczkami. Nie zrobią nikomu krzywdy.
I jest też druga grupa, ta, która bierze sprawy w swoje ręce, która będzie bronić klubu przed piłkarzami. „Żyleta", gdzie zasiadają najzagorzalsi fani z Warszawy, w chwilach trudnych krzyczała nieraz: „Legia to my, a nie wy". I o to mniej więcej chodzi.
Kibic, a jeszcze lepiej – prawdziwy kibic, to według własnego mniemania akolita klubowych świętości, strażnik tradycji, nośnik pamięci. Choć może sam takich pojęć czasami nie zna, bo to często prosty człowiek, ale w sercu czuje, że koszulka klubu zobowiązuje do największych poświęceń. A jeśli piłkarz nie docenia tego, że może ją nosić, że może grać i jeszcze mu za to płacą, to trzeba mu o tym przypomnieć. Jeśli nie dobrym słowem, to rękami.
Gdy drużynie nie idzie, to wniosek wśród kibiców jest zawsze jeden i prosty: piłkarzom się nie chce. Bo zawodnik to obecnie często najemnik, który dziś jest, a jutro już go nie ma, bo idzie tam, gdzie zapłacą więcej. Nie wiąże się z klubem, nie zaczyna kariery od trampkarza w tej samej drużynie, tylko podróżuje po całej Europie. Nic dziwnego, że czasami nie czuje potrzeby umierania za klub. Któż chciałby się dać pokroić za swoje miejsce pracy?
Gdy w takim razie piłkarz nie jest związany emocjonalnie z klubem, to i kibice z piłkarzem. Włodzimierz Lubański był chłopakiem ze Śląska, wychowanym tuż obok stadionu, nauczonym miłości do Górnika, dla którego starsi piłkarze z drużyny byli idolami. Wszyscy go w Zabrzu znali i on znał wszystkich. Taki sam status miał w Chorzowie zmarły niedawno Gerard Cieślik, którego kusiły inne kluby, obiecywały złote góry, a on się uparł i pozostał śród Niebieskich. Legendą Legii jest z kolei Lucjan Brychczy, skromny starszy pan, który całe życie związał z Warszawą. Dziś takich herosów już się niemal nie spotyka.
Oburzeni z Lubina
Wszystko jest kwestią ceny. To też jest konsekwencja wyroku w sprawie Jean Marca Bosmana, który zrewolucjonizował rynek transferowy. Czasami kibice ledwo poznają swoje kluby, którym kibicują, tak potrafi zmienić się ich kadra, a z zawodnikami nie mają szans nawet porozmawiać, bo często nie mówią w zrozumiałym dla nich języku. Zaczęła się walka na budżety, kto ma więcej pieniędzy, ten przyciąga lepszych zawodników. Piłkarze dawno już stracili kontakt z kibicami, żyją w złotych klatkach, o nic nie muszą się martwić. Nie rozumieją problemów, którymi żyją kibice, bo często zarabiają 20 razy tyle co oni. W każdej chwili mogą odejść.
Tak to wyglądało w Lubinie, gdzie ostatnio zdenerwowali się kibice Zagłębia – i to bardzo mocno, tak jak jeszcze nigdy przedtem. Polskę obiegła informacja o pobiciu dwóch piłkarzy i zniszczenia samochodu trzeciemu. Kibice ofiary wybrali bardzo starannie. Słowak Robert Jeż, który miał być gwiazdą, a zawodzi jak cała drużyna, został pobity.