Od czasu niewykorzystanej przez nas ugody w Hadziaczu (1658) i podobnie niewykorzystanego zdobycia na bolszewikach Kijowa (1920) nie mieliśmy w historii tak dobrej okazji do uporządkowania relacji polsko-ukraińskich. Do aktywnego współtworzenia bezpiecznego i trwałego bytu dwóch narodów i dwóch państw leżących na wschodniej flance europejskiej wspólnoty cywilizacyjnej. Dlatego nie możemy ulec pokusie nowego „traktatu ryskiego", skutkującego podziałem Ukrainy.
Ostrożnie z tą reformacją
Impulsem do napisania tego tekstu był wywiad Filipa Memchesa z prof. Jadwigą Staniszkis („Wschodnie węzły", „Plus Minus" 15–16 lutego br.), a właściwie dwa zdania z wypowiedzi rozmówczyni: „Rosja jak najbardziej należy do Europy. Przeszła chociażby przez doświadczenie reformacji". Słowa te, delikatnie mówiąc, świadczą o odwadze wybitnej socjolog wchodzenia w temat, w którym nie jest specjalistką. Rosja swojej reformacji nie przeszła ani w XVI, ani w XVIII czy też XIX stuleciu – i to dobitnie odróżnia ją do dziś od krajów Zachodu. Nie sposób przecież uznać za ekwiwalent reformacji istnienia cieniutkiej, elitarnej sfery władzy, w ten czy inny sposób „zarażonej" zachodnimi ideami. Tacy ludzie, nie przeczę, wywierali pewien wpływ na Rosję, począwszy od panowania Piotra Wielkiego, skończywszy zaś na Mikołaju II. W ich myśleniu o państwie dawał się zauważyć wpływ protestantyzmu, późnego, młodszego o dwieście-trzysta lat od epoki Lutra i Kalwina. Ale to tylko kilkaset, może nawet zaledwie kilkadziesiąt nazwisk. To za mało, by realnie wpływać na mentalność społeczeństwa. W dodatku owe elity skutecznie chronił przed kontaktem z „dołami" hierarchiczny system urzędniczych rang, tzw. czynów, separujących od siebie poszczególne warstwy.
Jednak nawet tego wątłego nurtu w żadnym razie nie można traktować jako rosyjski odpowiednik reformacji. „Reformatorzy" z Petersburga umacniali absolutyzm. Jak wierzyli – pewnie nie bez racji – Rosję z jej zacofania wyprowadzić może tylko silna władza centralna. Mimo upływu wieków i ustrojowych zmian tendencja ta realizowana jest z powodzeniem do dzisiaj. Obecnie takiemu właśnie modelowi reform – różnemu nie tylko od tendencji panujących w Europie, ale i w Chinach, na których skupia się w wywiadzie prof. Staniszkis – patronuje Władimir Putin.
Tymczasem esencją epoki reformacji jest idea synodalna, a przekładając to pojęcie na język świecki – republikanizm. Pogląd głoszący, że odpowiedzialność za Kościół powinna przejąć z rąk hierarchicznie uszeregowanego duchowieństwa demokratycznie zorganizowana społeczność wiernych. Stąd tylko krok do przekonania, że taka zdemokratyzowana wspólnota religijna winna przejąć odpowiedzialność za całe państwo. Drogą tą poszły protestanckie państwa Zachodu, ustanawiając swoje „Kościoły narodowe" – co z czasem dało podwaliny współczesnej zachodnioeuropejskiej demokracji.
Reformacja – a mówiąc szerzej: europejska nowożytność – wypracowała model „przymierza" (covenant) zawartego między Bogiem, narodem, czyli społeczeństwem, oraz królem, czyli państwem. Teraz już nie władca „od Boga dany" był źródłem władzy, lecz wspólnota, traktowana jako pas transmisyjny pomiędzy tym, co nadprzyrodzone, a tym, co doczesne. Rosyjscy reformiści, począwszy od XVII-wiecznego patriarchy Nikona, przerobili po swojemu tę triadę, nadając jej kompletnie inne znaczenie. Jej środkowym elementem – w miejsce narodu – stawał się teraz car, pośrednik między Bogiem a poddanymi. Sam „naród" zaś, w pojęciu zachodnioeuropejskim występujący autonomicznie, wtłoczony został w ideowe ramy trzeciego elementu triady: skostniałego porządku państwowego.
Klasa średnia epoki baroku
Swoją reformację, a co za tym idzie, swoją drogę do Europy – choć w niepełnym, bo niedokończonym stopniu – przeszła natomiast Ukraina. I ten fakt do dziś decyduje o jej odrębności od Rosji.