Pokonać monstrum

Między eurosceptykami przebiegają różne linie podziału. Najostrzejsza między Frontem Narodowym a brytyjską UKIP. Nigel Farage zarzuca Francuzom antysemityzm, więc nie zamierza być z nimi w jednej frakcji. Holender Geert Wilders, choć bardzo proizraelski, takich zastrzeżeń nie żywi. Nie podoba mu się za to, że Front odrzuca homomałżeństwa – on nową obyczajowość w pełni akceptuje.

Publikacja: 24.05.2014 02:13

Marine Le Pen ma, jak widać, silne, chwytne dłonie: układ z Schengen liczy wszak ładnych kilkaset st

Marine Le Pen ma, jak widać, silne, chwytne dłonie: układ z Schengen liczy wszak ładnych kilkaset stron

Foto: AFP

Red

Między eurosceptykami przebiegają różne linie podziału. Najostrzejsza między Frontem Narodowym a brytyjską UKIP. Nigel Farage zarzuca Francuzom antysemityzm, więc nie zamierza być z nimi w jednej frakcji. Holender Geert Wilders, choć bardzo proizraelski, takich zastrzeżeń nie żywi. Nie podoba mu się za to, ?że Front odrzuca homomałżeństwa ?– on nową obyczajowość w pełni akceptuje.

W kończącej się kadencji europarlamentu wśród 766 deputowanych było ich zaledwie 33. Najwięcej, bo dziesięcioro z Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, nieco mniej – ośmioro z włoskiej Ligi Północnej, po jednym z Duńskiej Partii Ludowej, Prawdziwych Finów, Ruchu dla Francji. To członkowie grupy otwarcie eurosceptycznej: Europy Wolności i Demokracji (EFD). Ilu ich będzie teraz,  po kolejnych, ósmych już z rzędu bezpośrednich wyborach do PE? Na pewno o wiele więcej, jak wynika z sondaży opinii publicznej i analiz specjalistów. Najskromniejsze prognozy mówią o 100 mandatach (na 751, bo tyle będzie miał nowy parlament), najbardziej odważne, sformułowane przez think tank OpenEurope, nawet o ponad 200.

Liczby są nieco mylące, bo eurosceptycy nie działają w zwartym szyku. EFD nie jest jedyna. Umiarkowanie eurosceptyczna, 57-osobowa grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR) skupia brytyjskich konserwatystów, polskie PiS i czeską ODS. A troje deputowanych francuskiego Frontu Narodowego ma status niezrzeszonych.

Co będzie po wyborach? Nawet jeśli nie wszyscy eurosceptycy zgromadzą się w jednej wspólnej frakcji – co wobec dzielących ich różnic ideowych i programowych jest całkiem możliwe – w Parlamencie Europejskim powinni stanowić już nie marginalną grupę, lecz siłę nie do zlekceważenia. Oczywiście nie jest tak, że do tej pory byli niewidoczni. Byli widoczni choćby dlatego, że ich wystąpienia mocno bulwersowały eurokratów z Brukseli, europosłów z trzech głównych, wzorowo proeuropejskich frakcji i wszelkich euroentuzjastów jak Europa długa i szeroka. Eurosceptycy mogli drażnić establishment, podkpiwać sobie z unijnych wielkich figur, lekceważyć obowiązującą unijną poprawność. Ale było ich zbyt mało, by mogli pokusić się o wyjście poza słowa.

Trudno jest oczywiście przewidzieć, w jakim kierunku pójdą po wyborach eurosceptyczne postulaty i inicjatywy, kiedy zostaną wysunięte i jak sformułowane. Czy rzeczywiście wskutek poczynań eurosceptyków konstrukcja europejska może się zachwiać? Czy zechcą oni konsekwentnie forsować realizację idei, z którymi występowali w kampanii? Otwarte jest także pytanie, do jakiego stopnia spotkają się ze zrozumieniem i poparciem wśród tych, którzy, jak choćby brytyjscy konserwatyści, domagają się gruntownego zreformowania Unii.

Bunt ludzi rozsądnych

Wzrost popularności ugrupowań eurosceptycznych, które w kilku krajach – Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii, Finlandii, Austrii – od paru miesięcy są na czele sondaży przedwyborczych, nie jest ani nagły, ani nieoczekiwany. Od dłuższego czasu takie partie, jak francuski Front Narodowy (FN), holenderska Partia Wolności (PVV), brytyjska Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) czy fińscy Prawdziwi Finowie, umacniały swą pozycję.

Zastrzeżenia wobec funkcjonowania Unii Europejskiej nie są poza może przypadkiem brytyjskiej UKIP jedynym ani nawet podstawowym elementem ich programu. Ale to element istotny. Poza tym oczywiście, że łączy je ogólna niechęć do nadmiernej integracji, wykluczanie federalizmu i stanowcza obrona państwa narodowego. A są to sprawy fundamentalne.

Partie eurosceptyczne są nie tylko liczne, ale także bardzo zróżnicowane: prawicowe (francuski Front Narodowy, włoska Liga Północna) i lewicowe (grecka SYRIZA), małe (Prawdziwi Finowie) i masowe (FN), istniejące od lat (FN, UKIP, FPÖ – Wolnościowa Partia Austrii) i niedawno powstałe (włoski Ruch Pięciu Gwiazd, Alternatywa dla Niemiec, francuska Debout, la République – Powstań, Republiko), formułujące konkretne postulaty, takie jak opuszczenie strefy euro czy nawet samej Unii (Ruch Pięciu Gwiazd, UKIP) i ogólnie niezadowolone z jej poczynań (Szwedzcy Demokraci, Prawdziwi Finowie), konserwatywne obyczajowo (większość, w tym FN, Liga Północna, Szwedzcy Demokraci, Prawdziwi Finowie) bądź akceptujące homozwiązki (holenderska PVV), mocno eksponujące kwestie suwerenności (Duńska Partia Ludowa) i nastawione przede wszystkim na zwalczanie niekontrolowanej imigracji i islamizacji, na którą Unia w gruncie rzeczy daje przyzwolenie (FN, PVV, Liga Północna). Są też w tym gronie partie tak skrajne, że pozostałe nawet słyszeć nie chcą o ewentualnej z nimi współpracy (węgierski Jobbik, grecki Złoty Świt).

Oto Beppe Grillo, lider Ruchu Pięciu Gwiazd. Na wiecu wyborczym obchodzi zebranych przyodziany jak w opończę w unijną flagę. Jako zawodowy satyryk bez trudu nawiązuje kontakt z publicznością, która wybacza mu nawet całkiem ryzykowne żarty, takie jak stwierdzenie, że „idzie dalej niż Hitler". Ruch, ugrupowanie antyestablishmentowe czy wręcz antypartia, w wielkiej polityce pojawił się jak Deus ex machina rok temu, przed wyborami parlamentarnymi, w których wypadł doskonale, odbierając wiele głosów starym partiom. Grillo ufa, iż nie inaczej będzie w eurowyborach. Bo ma, jak się zdaje, poczucie misji, gdy domaga się, by Włochy, dla swego dobra, pożegnały się wreszcie z euro.

Ale do roli lidera radykalnej eurosceptycznej lewicy przymierza się raczej Grek Aleksis Tsipras. Już nie postuluje, jak to czynił dawniej, zerwania z euro, nadal jednak podkreśla, że Grecja musi ułożyć sobie stosunki z Unią na nowych, bardziej równoprawnych i sprawiedliwych zasadach.

Nowe partie niekoniecznie przejawiają skłonność do radykalizmu. Umiarkowana Alternatywa dla Niemiec, założona przez grupę ekonomistów i bardzo młoda, bo istniejąca zaledwie od roku, leży na drugim biegunie ideowym. Fakt, że w Niemczech, motorze wspólnoty, mogła powstać partia bliska eurosceptykom, jest wymowny sam w sobie. Jest to jednak eurosceptycyzm w rozważnej wersji niemieckiej, postulujący niewywracanie utrwalonego porządku, lecz tylko korzystne, choć daleko idące zmiany, sprowadzające się do przywrócenia w Unii poczucia wspólnoty i zerwania z poprawnością, która zbyt wiele tematów wyłącza z obszaru dyskusji. Bo, jak powiedziała brytyjskiemu dziennikowi „Guardian" rzeczniczka nowej partii Frauke Petry, „Alternatywa to bunt ludzi rozsądnych".

O ile na lewicy dominują partie nowe, o tyle prawa strona sceny eurosceptycznej jest zdominowana przez stare, doskonale znane ugrupowania. Wizerunki trojga najważniejszych liderów: Marine Le Pen z Frontu Narodowego, Nigela Farage'a z UKIP i Geerta Wildersa z PVV, zgodnie ozdabiają artykuły i doniesienia medialne, poświęcone szansom eurosceptyków i ich planom na przyszłość. Sęk w tym, że idylla z portretów nie przekłada się na zgodę przedwyborczą. To nie powinno mieć większego znaczenia dla wyników, skoro sprawy rozstrzygają się na poziomie krajowym, wpłynie jednak z pewnością na współpracę w nowym europarlamencie.

Wyzwalanie Europy

Najostrzejsza linia podziału przebiega między Frontem Narodowym a UKIP. Brytyjska partia zarzuca Frontowi antysemityzm – pozostałość z czasów Jeana-Marie Le Pena. Nigel Farage przyznaje, że Marine bardzo zmieniła partię swego ojca, łagodząc jej dawną radykalną linię, uważa jednak, że nie całkiem wyszła z jego cienia i że Front nie zerwał z dawnymi, rasistowskimi ideami. Dlatego Farage nie zamierza być w jednej frakcji z FN, choć nie wyklucza okazjonalnej współpracy.

Geert Wilders z kolei, choć bardzo proizraelski, takich zastrzeżeń nie żywi. Za to nie podoba mu się, że Front kategorycznie odrzuca homomałżeństwa – bo Wilders nową obyczajowość w pełni akceptuje. Co zresztą różni go od wszystkich bez mała eurosceptyków.

Te różnice jednak nie przeszkadzają Frontowi i Partii Wolności we współpracy. Od jesieni ubiegłego roku obie partie łączy przymierze wyborcze. Najważniejsze jest bowiem dobro sprawy, czyli – według słów Wildersa, inicjatora jego zawarcia – „pokonanie potwora z Brukseli". Dzisiaj, jak mówił w dniu ogłoszenia sojuszu, „zaczęliśmy wyzwalać Europę spod władzy tego monstrum".

Niektórzy podejrzewają, że w gronie wielkiej trójki za prostymi z pozoru i oczywistymi animozjami kryją się także osobiste ambicje przywódców. Możliwe, że każdy z nich chętnie widziałby się w roli guru eurosceptyków. Nie będzie to jednak łatwe. Żaden z nich nie ma, również formalnie, pozycji Margaret Thatcher, zmarłej przed rokiem premier Wielkiej Brytanii czy – później i jednak w mniejszym stopniu – Vaclava Klausa, który jako jedyny przywódca europejski nie zgodził się na wywieszenie flagi europejskiej na swej oficjalnej siedzibie. Za kadencji Klausa na Hradczanach wisiała tylko flaga czeska.

Eurosceptycy nie tylko są ruchem rozdrobnionym, rozpisanym na wiele partii i partyjek. Sęk w tym, że rozbieżności są niejako wbudowane w ich charakter. Skoro każda partia ma na uwadze sprawy swego kraju i zabiega o jego przede wszystkim pozycję i suwerenność, siłą rzeczy mniej zważa na innych. Równocześnie trudno o bardziej wspólną sprawę niż postulowany przez wszystkie partie odwrót z drogi do federalizmu na rzecz powrotu do prawdziwej wspólnoty suwerennych państw.

– Fakt, że tak wiele partii, wyznających idee tak szalenie odmienne, jest fundamentalnie zgodnych co do tego, w jakich dziedzinach Unia Europejska niedomaga, dowodzi, jak bardzo źle potoczyły się w niej sprawy – mówił „Guardianowi" Manlio Di Stefano, deputowany Ruchu Pięciu Gwiazd.

Nie sposób pominąć tu stosunku eurosceptyków do Rosji i Władimira Putina, zwłaszcza że  polscy wyznawcy Unii nie omieszkali sięgnąć po ten argument, by ich zdyskredytować, jak gdyby unijni politycy nigdy nie splamili się gestami wobec Rosji. Wielka trójka przywódców – i nie tylko oni, także Aleksis Tsipras i Heinz-Christian Strache z austriackiej FPÖ – istotnie nie kryje uznania dla Putina. Nigel Farage podziwiał sprawność, z jaką rozgrywa on problem Syrii, Marine Le Pen niedawno z honorami przyjmowana w Moskwie (choć nie przez Putina) chwaliła jego politykę ukraińską, Grecy jak zawsze (rząd także) szukają w Rosji pomocy i oparcia. Wszystko to więc prawda – tyle że w kampanii eurosceptyków kwestia stosunku do Rosji jest marginalna. W centrum uwagi są inne sprawy.

Czas rozczarowania

Popularność eurosceptyków nie wzięła się znikąd. Społeczeństwa mają coraz więcej wątpliwości w kwestii tego, co dzieje się w Unii Europejskiej. Rozczarowanie, jak wynika z badań, jest dziś właściwie powszechne, a wyniki sondaży bezlitosne. Do działań Unii nie ma zaufania  60 proc. jej mieszkańców, prawie dwa razy więcej niż w 2007 roku, gdy brak zaufania deklarowało 32 proc. pytanych. W aż 20 krajach członkowskich, z łącznej liczby 28, większość obywateli uważa, że Unia zmierza w złym kierunku. Zwolenników wspólnej Europy jest dziś mniej niż eurosceptyków: stanowią 40 proc., podczas gdy zdeklarowani przeciwnicy Unii i wątpiący w jej sens i przyszłość aż 43 proc.

Na taką zmianę nastawienia Unia Europejska sama sobie w pocie czoła zapracowała. Byli dawniej politycy, którzy nie tylko potrafili dostrzec, że w europejskiej budowli nie wszystko jest w porządku, ale także mieli odwagę otwarcie to formułować. Margaret Thatcher stale zwracała uwagę, że wspólne sprawy europejskie powierza się ludziom, którzy nie mają żadnej legitymacji demokratycznej, bo przez nikogo nie zostali wybrani. Jakim więc prawem, pytała, podejmują decyzje dotyczące wszystkich? Ale te rzeczowe i w pełni zasadne uwagi lekceważono, a nawet po cichu wyśmiewano, sugerując, że panią Thatcher na punkcie Unii (która zresztą za jej czasów nie była jeszcze Unią, a jedynie Wspólnotą Europejską) trapi niezdrowa obsesja.

Tymczasem bieg spraw w Brukseli pokazał, że pani premier miała słuszność. Unia w obecnej postaci daleko odeszła od swych korzeni. Zanikła świadomość, że wobec społeczeństw powinna pełnić funkcję służebną, a nie nadrzędną. Można odnieść wrażenie, że niezakłócone jej funkcjonowanie stało się celem, któremu państwa i społeczeństwa muszą się podporządkować, bo antyeuropejskość to zbrodnia. Na otwarte wyrażanie wątpliwości, jak każe demokracja, nie bardzo jest tu miejsce.

W dodatku ostatnich 20 lat to czas niepowstrzymanego rozrostu aparatu z Brukseli. Do pewnego stopnia była to pochodna rozrastania się samej Unii, bo każdy kraj członkowski musi mieć nie tylko swojego komisarza, ale także dyrektorów i licznych urzędników – im więcej, tym lepiej. Ale tworzone są też nowe, rozbudowane instytucje, w rodzaju pionu polityki zagranicznej. Wśród unijnych grzechów ten jednak wypadałoby zaliczyć do lżejszych i stosunkowo najmniej groźnych.

Buta i arogancja

Grzechem prawdziwie śmiertelnym jest natomiast buta i arogancja, z jaką euroentuzjaści traktują wszelkie przeszkody na drodze do integracji, ale także nierówne traktowanie państw członkowskich – choć przecież w założeniu Unia jest wspólnotą państw suwerennych i równoprawnych. Praktyka jednak wcale tego nie potwierdza. Jeśli Francja czy Holandia (niewielka, ale ważna i tkwiąca w unijnym „jądrze") odrzucają konstytucję europejską, trzeba się z tym pogodzić. Jeśli jednak społeczeństwo małej Irlandii odrzuca traktat nicejski, można chwycić się wszelkich sposobów – próśb, gróźb, nacisków – by przed kolejnym głosowaniem skłonić Irlandczyków do zmiany stanowiska aż do pożądanego skutku.

A naciski na podpisanie traktatu lizbońskiego? Parę lat temu bezprzykładną wręcz bezczelnością wykazała się delegacja europarlamentu na czele z osławionym lewakiem Danielem Cohn-Benditem, która od Vaclava Klausa, w końcu prezydenta suwerennego państwa, domagała się złożenia deklaracji, kiedy wreszcie ów traktat podpisze.

Dorzućmy do tego wprowadzenie euro odgórnie bez pytania społeczeństw o zdanie (Szwecja i Dania, gdzie przeprowadzono w tej sprawie referenda, przyjęcie euro odrzuciły i bardzo możliwe, że w paru innych krajach byłoby podobnie) i pogardę dla głosów wątpiących w sens forsowania integracji. Dla wielu eurosceptyków nie do zaakceptowania jest obowiązywanie zasady nadrzędności prawa unijnego nad krajowym, oznaczające istotne ograniczenie suwerenności państw.

Unia zawsze wie lepiej

Przyjęcie, że w tych warunkach idea integracji cieszyć się będzie nieustającym poparciem, byłoby zwyczajnie naiwnością. Społeczeństwa europejskie widzą przecież, co dzieje się w Brukseli i jak bardzo praktyka rozmija się z założeniami. Dotyczy to także Parlamentu Europejskiego, który – choć nie jest parlamentem w ścisłym znaczeniu tego słowa – miał dać Europejczykom poczucie, iż mają jakiś wpływ na Wspólnotę. Co okazało się iluzją. Niska, w dodatku z wyborów na wybory spadająca, frekwencja (w 1979 roku, gdy wybory przeprowadzono po raz pierwszy, wynosiła 62 proc.) wcale nie świadczy o  niedojrzałości wyborców. Wprost przeciwnie, stanowi dowód, iż zachowują oni zdrowy osąd rzeczywistości, nie angażując się w głosowanie, które niewiele znaczy.

Dlaczego zatem partie eurosceptyczne, odrzucające Unię taką, jaka jest, starają się zdobyć miejsca w europarlamencie? Paavo Väyrynen, wieloletni minister spraw zagranicznych Finlandii, eurosceptyk, a zarazem eurodeputowany, utrafił chyba w sedno, gdy na moje pytanie przed laty odparł krótko: „Byłem przeciwny wejściu Finlandii do Unii, ale skoro nieszczęście już się stało, trzeba być w tym parlamencie i pilnować, by euroentuzjaści nie narobili złego".

Niezależnie od wszystkiego, jedno nie ulega wątpliwości: eurosceptycy nie żałują czasu i energii na snucie rozważań nad przyszłością wspólnej Europy: w jakim kierunku powinna się ona rozwijać i do jakiego stopnia być wspólna? To refleksja cenna, tym bardziej że dla euroentuzjastów wszystko już zostało zważone, policzone i rozstrzygnięte raz na zawsze, z zawsze tą samą, niezmienną konkluzją: kierunek jest dobry, a trudności przejściowe.

Czas kryzysu i problemy w strefie euro nie stały się, wbrew pozorom, okazją do otrzeźwienia i korekty tego, co się nie udało. I niezmiennie pozostaje w mocy stara recepta mówiąca, że złym skutkom integracji można zaradzić tylko przez dalsze zacieśnianie integracji. A że ponad dwie trzecie mieszkańców Unii uważa, że suwerenność jest ważna, a prawo unijne nie powinno być nadrzędne wobec krajowego? Tak niemądrą opinię zawsze można zlekceważyć. A może nawet należy.

Między eurosceptykami przebiegają różne linie podziału. Najostrzejsza między Frontem Narodowym a brytyjską UKIP. Nigel Farage zarzuca Francuzom antysemityzm, więc nie zamierza być z nimi w jednej frakcji. Holender Geert Wilders, choć bardzo proizraelski, takich zastrzeżeń nie żywi. Nie podoba mu się za to, ?że Front odrzuca homomałżeństwa ?– on nową obyczajowość w pełni akceptuje.

W kończącej się kadencji europarlamentu wśród 766 deputowanych było ich zaledwie 33. Najwięcej, bo dziesięcioro z Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, nieco mniej – ośmioro z włoskiej Ligi Północnej, po jednym z Duńskiej Partii Ludowej, Prawdziwych Finów, Ruchu dla Francji. To członkowie grupy otwarcie eurosceptycznej: Europy Wolności i Demokracji (EFD). Ilu ich będzie teraz,  po kolejnych, ósmych już z rzędu bezpośrednich wyborach do PE? Na pewno o wiele więcej, jak wynika z sondaży opinii publicznej i analiz specjalistów. Najskromniejsze prognozy mówią o 100 mandatach (na 751, bo tyle będzie miał nowy parlament), najbardziej odważne, sformułowane przez think tank OpenEurope, nawet o ponad 200.

Liczby są nieco mylące, bo eurosceptycy nie działają w zwartym szyku. EFD nie jest jedyna. Umiarkowanie eurosceptyczna, 57-osobowa grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR) skupia brytyjskich konserwatystów, polskie PiS i czeską ODS. A troje deputowanych francuskiego Frontu Narodowego ma status niezrzeszonych.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą