W pierwszej dekadzie istnienia PRL nikt nie był bardziej znienawidzony przez komunistyczną propagandę niż zwycięzca spod Monte Cassino. I choć komuniści kpili z wiary w powrót do Polski „Andersa na białym koniu", to całkiem serio brali taką możliwość pod uwagę.
„Niech żyje marszałek Polski – Anders". Ten napis w nocy z 12 na 13 grudnia 1949 r. wykonali młodzi konspiratorzy z Polskiego Wojska Podziemnego na ścianach szkoły w miejscowości Obra Stara w województwie wielkopolskim. Generał Władysław Anders nigdy nie otrzymał tytułu marszałka. Ten napis doskonale jednak oddaje to, kim dla Polaków był dowódca II Korpusu. Był kimś, kogo się bali komuniści. A w tamtych czasach było to bardzo dużo. Dlatego też tę nominację na marszałka, którą generałowi przyznali młodzi konspiratorzy z wielkopolskiego miasteczka, potraktujmy serio.
Dla Polaków żyjących po wojnie pod narzuconą przez Sowietów władzą Władysław Anders naprawdę był niczym marszałek wolnej Polski. A skąd się wziął ten eksploatowany ponad miarę biały koń, na którym miał on wrócić do kraju? Otóż w dawnych czasach na polu bitwy posłańcy przybywający z meldunkami nie znali zazwyczaj wodza z wyglądu i kierowali się ku temu dowódcy, który zasiadał na rumaku o jasnej maści. Liczne sztychy przedstawiają na przykład ks. Józefa Poniatowskiego, który właśnie na białym koniu rzuca się do Elstery. Biały koń był więc symbolem wodza.
„Powiedzenie: »czekasz na Andersa na białym koniu«, częste w rozmowach za stalinizmu, brzmiało jak groźba" – wspominała dziennikarka i reportażystka Ewa Berberyusz. „Przelękłam się, słysząc je z ust kolegi należącego do ZMP. Oznaczało bowiem, że sprzeciwiam się obowiązującej władzy".
Kultowe „Czerwone maki"
Wśród Polaków kult Andersa zaczął się jeszcze w czasie wojny. Zwycięstwo w bitwie o włoski klasztor w maju 1944 roku stało się przedmiotem dumy w okupowanym kraju. „Może wyszedł szczęśliwie z Andersem?" – pocieszano tych, których bliscy padli ofiarą sowieckich deportacji w głąb Rosji. Marzenie o zetknięciu się z armią Andersa na terenie zdobywanych przez aliantów Niemiec nieobce było także kościuszkowcom, którzy wkroczyli na tereny III Rzeszy od wschodu razem z Armią Czerwoną.
W raporcie gen. Iwana Sierowa do Ławrentija Berii, szefa NKWD, z 2 kwietnia 1945 roku czytamy: „Uważam (...) za niezbędne zameldować, że wśród niektórych żołnierzy armii polskiej są takie nastroje podsycane przez akowców, że na odcinku frontu Wojska Polskiego atakować będzie armia Andersa, z którą należy się bratać, ponieważ ona jest głównym wojskiem polskim. Podjęto kroki w celu wykrycia i aresztowania osób rozpowszechniających te prowokacyjne pogłoski".
W kolejnym raporcie Sierowa do Berii, tym razem z 14 kwietnia 1945 roku, czytamy:
„Organy informacji I Armii Polskiej wykryły i włączyły do ewidencji osobowej byłych żołnierzy armii Andersa, akowców, a także żołnierzy posiadających bliskich krewnych w armii Andersa i innych, ogółem do 2 tys. osób".