Anders na białym koniu

Lęk przed dowódcą spod Monte Cassino komuniści odreagowywali na różne sposoby. Ofiarami ich zemsty padali często żołnierze wyklęci. Znęcali się nad przesłuchiwanymi, zmuszając ich do siedzenia na nodze od stołka. Ta tortura nazywana była „palem Andersa".

Publikacja: 28.06.2014 02:00

Pułkownik Anders w siodle, początek lat 30.

Pułkownik Anders w siodle, początek lat 30.

Foto: KARTA

W pierwszej dekadzie istnienia PRL nikt nie był bardziej znienawidzony przez komunistyczną propagandę niż zwycięzca spod Monte Cassino. I choć komuniści kpili z wiary w powrót do Polski „Andersa na białym koniu", to całkiem serio brali taką możliwość pod uwagę.

„Niech żyje marszałek Polski – Anders". Ten napis w nocy z 12 na 13 grudnia 1949 r. wykonali młodzi konspiratorzy z Polskiego Wojska Podziemnego na ścianach szkoły w miejscowości Obra Stara w województwie wielkopolskim. Generał Władysław Anders nigdy nie otrzymał tytułu marszałka. Ten napis doskonale jednak oddaje to, kim dla Polaków był dowódca II Korpusu. Był kimś, kogo się bali komuniści. A w tamtych czasach było to bardzo dużo. Dlatego też tę nominację na marszałka, którą generałowi przyznali młodzi konspiratorzy z wielkopolskiego miasteczka, potraktujmy serio.

Dla Polaków żyjących po wojnie pod narzuconą przez Sowietów władzą Władysław Anders naprawdę był niczym marszałek wolnej Polski. A skąd się wziął ten eksploatowany ponad miarę biały koń, na którym miał on wrócić do kraju? Otóż w dawnych czasach na polu bitwy posłańcy przybywający z meldunkami nie znali zazwyczaj wodza z wyglądu i kierowali się ku temu dowódcy, który zasiadał na rumaku o jasnej maści. Liczne sztychy przedstawiają na przykład ks. Józefa Poniatowskiego, który właśnie na białym koniu rzuca się do Elstery. Biały koń był więc symbolem wodza.

„Powiedzenie: »czekasz na Andersa na białym koniu«, częste w rozmowach za stalinizmu, brzmiało jak groźba" – wspominała dziennikarka i reportażystka Ewa Berberyusz. „Przelękłam się, słysząc je z ust kolegi należącego do ZMP. Oznaczało bowiem, że sprzeciwiam się obowiązującej władzy".

Kultowe „Czerwone maki"

Wśród Polaków kult Andersa zaczął się jeszcze w czasie wojny. Zwycięstwo w bitwie o włoski klasztor w maju 1944 roku stało się przedmiotem dumy w okupowanym kraju. „Może wyszedł szczęśliwie z Andersem?" – pocieszano tych, których bliscy padli ofiarą sowieckich deportacji w głąb Rosji. Marzenie o zetknięciu się z armią Andersa na terenie zdobywanych przez aliantów Niemiec nieobce było także kościuszkowcom, którzy wkroczyli na tereny III Rzeszy od wschodu razem z Armią Czerwoną.

W raporcie gen. Iwana Sierowa do Ławrentija Berii, szefa NKWD, z 2 kwietnia 1945 roku czytamy: „Uważam (...) za niezbędne zameldować, że wśród niektórych żołnierzy armii polskiej są takie nastroje podsycane przez akowców, że na odcinku frontu Wojska Polskiego atakować będzie armia Andersa, z którą należy się bratać, ponieważ ona jest głównym wojskiem polskim. Podjęto kroki w celu wykrycia i aresztowania osób rozpowszechniających te prowokacyjne pogłoski".

W kolejnym raporcie Sierowa do Berii, tym razem z 14 kwietnia 1945 roku, czytamy:

„Organy informacji I Armii Polskiej wykryły i włączyły do ewidencji osobowej byłych żołnierzy armii Andersa, akowców, a także żołnierzy posiadających bliskich krewnych w armii Andersa i innych, ogółem do 2 tys. osób".

W kraju do popularyzacji generała bez wątpienia przyczynił się przebój „Czerwone maki na Monte Cassino", który szybko stał się nieformalnym hymnem Polaków niegodzących się z sowieckim panowaniem. Nieprzypadkowo w filmie Andrzeja Wajdy „Popiół i diament" dramatycznym rozmowom bohaterów z poakowskiej konspiracji towarzyszy śpiewana przez Grażynę Staniszewską pieśń kojarząca się z Andersem. Do legendy przeszły sytuacje, w których pary próbujące pląsać przy piosence upominano krzykami: „Tego się nie tańczy!".

PRL-owskie władze nie mogły wprost zakazać „Czerwonych maków" – oficjalnie nawet one szanowały walkę zwykłych żołnierzy II Korpusu, a nazwisko Andersa w piosence przecież nie padało. Każdy wiedział jednak, że „Czerwone maki" to hołd dla generała. Dlatego tam, gdzie było można, „Czerwonym makom" władze po cichu stawiały tamę.

Jacek Trznadel wspomina: „Obserwowano szkołę uważnie. Na początku roku 1947 napisałem scenariusz na małą scenkę szkolną: wojenna pieśń polska. Dialogi wprowadzały kilkanaście pieśni, scenek od Bogurodzicy do »Czerwonych maków na Monte Cassino«. Kuratorium zabroniło tej banalnej w końcu inscenizacji".

Prosty żołnierz się odcina

O ile propaganda komunistyczna premiera Arciszewskiego i gen. Kazimierza Sosnkowskiego wyśmiewała, o tyle dla Andersa rezerwowano zimną nienawiść. Ton nadała Moskwa. 20 sierpnia 1944 roku „Krasnaja Zwiezda", dziennik Armii Czerwonej, zamieszcza karykaturę generałów Andersa i Sosnkowskiego myjących skrwawione ręce nad mapą Warszawy.

Dziennik PKWN „Gazeta Lubelska" z 5 września1944 roku oskarżył armię gen. Andersa, że wlecze się za nią „ponury cień faszystowskich sympatii".

Od połowy 1945 roku w Polsce zaczynają pojawiać się pierwsi żołnierze II Korpusu. Do grudnia 1945 roku do kraju wróciło 32 oficerów, 1612 podoficerów oraz 10 661 szeregowców. Polska ulica przyjmowała ich z ogromną życzliwością. „W odróżnieniu od »berlingowców« tych od Maczka czy Andersa powszechnie postrzegano jako bohaterów. Na ulicy mężczyźni noszący battledress cieszyli się społecznym szacunkiem, wśród kobiet powodzeniem" – zauważa Marcin Zaremba w książce „Wielka trwoga". Na paradoks zakrawa tylko fakt, że ci, którzy do Polski wrócili, w rzeczywistości zignorowali wezwania swych dowódców, aby jak najdłużej tworzyć zwartą polską siłę zbrojną we Włoszech i czekać na ewentualną III wojnę światową.

Pojawienie się tylu żołnierzy II Korpusu w kraju skłoniło komunistów do zmiany formy propagandy. Teraz ulubioną metodą dyskredytowania generała stały się rozmowy w gazetach z „prostym, ale uczciwym" żołnierzem Andersa, który wraca do kraju i odcina się od zbrodniczej polityki swego zwierzchnika. Organ PPR „Głos Robotniczy" przedstawił na przykład rzekomego byłego żołnierza Andersa, który to żołnierz stał się delegatem na I Zjazd PPR w grudniu 1945 roku i ogłaszał: „Armia wyprowadzona w swoim czasie z Rosji została wybita, na miejsce Polaków Anders zaczął przyjmować banderowców, własowców, esesmanów, którzy teraz stanowią większość jego armii".

W „Dzienniku Polskim" z 27 sierpnia 1945 roku cytowano domniemane słowa innego z powracających: „Oni, to jest Anders, mają manię, że jednak będzie wojna między aliantami, a wtedy żołnierz polski z Włoch przyniesie hasła faszystowskie do kraju... Głupcy!".

W maju 1947 roku elewi centralnej szkoły oficerów polityczno-wychowawczych Milicji Obywatelskiej wystawili inscenizację pod nazwą „Sąd nad Andersem". Pismo „Na straży demokracji" relacjonowało: „Na scenie odbyła się formalna rozprawa sadowa z prokuratorem, sędziami, świadkami, oskarżonym i obrońcami. Został odczytany »akt oskarżenia«, „gen. Anders bronił się w wymownych słowach, a obrońcy starali się zbijać wywody »oskarżenia«".

Primadonna UB

Jednak agresywność i głupota tej propagandy wzmacnia jedynie autorytet gen. Andersa. Wielu Polaków słusznie uznaje, że skoro dowódca spod Monte Cassino jest obrzucany błotem, to komuniści realnie się go boją i serio zakładają jego możliwy powrót w razie konfliktu Stalina z aliantami. Marian Brandys, który w 1946 roku przybył do Gdyni, aby pracować w komunistycznej prasie, wspominał, jak to poznana pewnego wieczoru kiedyś przez niego dziewczyna była przekonana, że powrót Andersa do kraju na czele zwycięskiej armii jest realny. „Przez cały dzień pracowało się do upadłego, mając świadomość, że się współtworzy, że to jest naprawdę budowanie od podstaw, a wieczorem w dansingu Mascotte, szło się ostro w gaz i w tany. Więc w tańcu ta dziewczyna powiedziała mi: »Słuchaj, dlaczego ty się tak w to angażujesz? – Jak można się nie angażować? – Tak, ale dlaczego w tę stronę, dlaczego nie w drugą? – W jaką? – No, generała Andersa?«".

Nazwisko generała było nadzieją dla tych wszystkich, którzy z komunistami walczyli.

Lekarz ze Szczebrzeszyna, a jednocześnie żołnierz Armii Krajowej i pamiętnikarz Zygmunt Klukowski pod datą 14 lipca 1946 roku zanotował w dzienniku: „Około godz. 11 wieczorem usłyszeliśmy na mieście strzały, potem jakiś chóralny śpiew. Dziś dowiedziałem się, że była w mieście grupa ok. 20 ludzi w mundurach wojskowych działająca pod komendą jakiegoś porucznika. Następnie oddziałek przeszedł niektórymi ulicami. Dano na wiwat kilka strzałów i śpiewano. W jednej piosence była zwrotka: »...armia Andersa zwycięży«".

Niekiedy Anders służył jako pogróżka. Historyk Jacek Żurek wspominał kiedyś opowieść swojej babki Marii Wojciechowski o tym, co przytrafiło się primadonnie UB, słynnej Krwawej Lunie Julii Brystygierowej, niegdyś studentce uniwersytetu lwowskiego. „(Brystygierowa) spotkała przedwojennego kolegę, historyka Józia Lasotę, dość nerwowego, który na widok Luny wyraził się tymi słowy: »Julka , ty k...wo, jak przyjedzie Anders na białym koniu, to cię na pierwszym drzewie powieszą!«. (Lasota) przesiedzieć miał następnie kilka lat bez oskarżenia i wyroku".

Lęk przed Andersem komuniści odreagowywali, mszcząc się na żołnierzach wyklętych. „Sposobem znęcania się nad przesłuchiwanym było zmuszanie do odwrócenia stołka, na którym siedział i dalsze siedzenie na jednej jego nodze (...). Ta tortura nazywana była »palem Andersa«" – wspominał więzień bezpieki Stanisław Sieradzki.

Władze PRL starały się nie tylko zohydzić, lecz także ośmieszyć generała. Bolesław Dańko, autor książki „Nie zdążyli do Andersa (Berlingowcy)" tak wspominał jedną z ówczesnych demonstracji PPR: „Były też malowidła karykatury przedstawicieli rządu londyńskiego, a przede wszystkim generała Andresa na białym koniu z szablą".  Inwencja PRL-owskich propagandzistów nie miała granic. Na pochodach noszono kukłę generała jako jednego z członków „Cyrku Trumanillo" (nazwanego tak od nazwiska prezydenta USA Harry'ego Trumana). Do dziś zdumiewające wrażenie robi broszurka „Kariera barona Andersena" udowadniająca, że Anders nie jest Polakiem, tylko niemieckim baronem bałtyckim, byłym sługusem carskim i żołnierzem Wehrmachtu z I wojny światowej. A gdy w lipcu 1946 roku w Kielcach doszło do pogromu Żydów, komunistyczna prasa odpowiedzialnością za zajścia obciążyła „agentów generała Andersa".

Kulminacją oszalałej nienawiści, ale jednocześnie wyrazem obaw komunistów przed powrotem słynnego dowódcy do Polski, była uchwała Rady Ministrów Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z 26 września 1946 roku pozbawiająca obywatelstwa gen. Andersa i 75 innych oficerów. Sprawę przegłosowano z inicjatywy PPR na posiedzeniu Rady Ministrów, stawiając w nader trudnej sytuacji Stanisława Mikołajczyka. Lider ludowców sam co prawda atakował zwycięzcę spod Monte Cassino, ale też wiedział, że przyłożenie ręki do tej wyjątkowo obrzydliwej demonstracji PPR naznaczy go na całe życie. Stefan Korboński, wówczas polityk PSL, tak relacjonował zachowanie wicepremiera z PSL: „Mikołajczyk sprzeciwiał się odebraniu obywatelstwa 75 oficerom, twierdząc, że nie należy karać ślepego narzędzia, a sprawcę. Oficerowie ci byli i są posłuszni rozkazom Andersa i nie mają swobodnego wyboru, więc nie należy ich winić, a jego. Zwalając w ten sposób całą winę na Andersa, nie mógł już później inaczej głosować jak za odebraniem mu obywatelstwa".

Mała Polska

W 1945 roku na tle kryzysu politycznego w polskim Londynie generał Anders, opromieniony zwycięstwem spod Monte Cassino, stał się najbardziej rozpoznawalnym liderem obozu wolnej Polski. Nowy premier Tomasz Arciszewski nie był bowiem szerzej znany, a konflikt wokół przejęcia władzy przez prezydenta Augusta Zaleskiego osłabił autorytet emigracyjnych polityków.

Anders stworzył na terenie Włoch sieć baz II Korpusu, które oficjalnie wypełniały zadania okupacyjne sił alianckich. Powstało coś w rodzaju „małej Polski", nad którą władzę trzymał Anders. „Mówiono o demobilizacji, a w praktyce polskie siły zbrojne się powiększały. Drugi korpus po zakończeniu działań wojennych rozmieszczony został na terenie Włoch w rejonach Ankony, Bolonii, Neapolu i Bari liczył 56 tysięcy żołnierzy. W lipcu 1945 roku liczył już 105 tysięcy żołnierzy. Do korpusu byli wcielani jeńcy polscy z września 1939 roku, którzy zostali wyzwoleni przez wojska alianckie, Polacy wywiezieni na przymusowe roboty do Niemiec i jeńcy niemieccy – Polacy pochodzący z terenów zachodnich Polski włączonych do III Rzeszy, a powołani do Wehrmachtu" – pisał w książce „Armia Andersa" historyk Piotr Żaroń.

To małe państewko szybko się stało punktem odniesienia dla podziemia w Polsce. Sztab Andersa pod kierownictwem pułkowników Stanisława Gano i Leona Bortnowskiego był miejscem koordynacji działań pomiędzy krajem, „Maczkowem", czyli minisektorem okupacyjnym polskich wojsk w północnych Niemczech, a ośrodkami byłych Narodowych Sił Zbrojnych. Te ostatnie pod postacią Polskich Kompanii Wartowniczych stanowiły coś w rodzaju potencjalnej armii na wypadek wojny aliantów z Sowietami.

Anders, jak mógł, odwlekał demobilizację. Formalnie pierwszą zmianą w statusie wojsk polskich we Włoszech było uznanie przez Londyn 5 lipca 1945 roku Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej w Warszawie i jednoczesne cofnięcie uznania rządu londyńskiego jako przedstawicielstwa Polski. Ponieważ Anders cieszył się jednak sympatią części brytyjskich dowódców okupujących Włochy, postanowił zagrać va banque. „13 lipca 1945 roku gen. Anders przedłożył marszałkowi Haroldowi Alexandrowi propozycję dalszego rozbudowania II Korpusu i wcielenia do niego 12 tysięcy Polaków znajdujących się w obozach na terenie Francji" – relacjonuje Piotr Żaroń. Generał miał nadzieję, że jego sojusznikiem będzie strach przed konfliktem Zachodu ze Stalinem. „Jednak już 22 lipca 1945 roku gen. Henry Margen zażądał wstrzymania rozwoju korpusu, a marszałek Alexander nakazał redukcję stanu osobowego do 85 tysięcy żołnierzy" – pisze Żaroń. Aby przyspieszyć redukcję, Brytyjczycy zmniejszyli ilość racji żywnościowych i poborów do poziomu 85 tysięcy. Na niewiele się to zdawało. Andersowcy już w czasie swego wyjścia z ZSRS w 1943 roku nauczyli się wchłaniać znacznie większą ilości ludzi, niż podawały oficjalne spisy. Przychodziło im to bez większych oporów moralnych, gdyż w większości żołnierze II Korpusu naprawdę uważali się za potencjalną polską armię w wyczekiwanej III wojnie światowej. Zauważmy, że wśród 12 305 żołnierzy, którzy do grudnia 1945 roku wrócili do kraju, było zaledwie 32 oficerów. Cały II Korpus liczył wtedy prawdopodobnie ok. 110 tys. osób.

Komunistyczne władze PRL jak mogły, naciskały na Londyn, aby zlikwidował włoskie bazy. W lewicowej prasie brytyjskiej ukuto wtedy legendę o skrajnie prawicowym dyktatorze Andersie, który swoich żołnierzy chcących wrócić do kraju przetrzymuje w karnych obozach koncentracyjnych. Takie teksty miały skłonić brytyjski rząd do interwencji. Włoskie placówki „małej Polski" przetrwały aż do marca 1946 roku. W charakterze ciekawostki można podać egzotyczne pomysły (i dodajmy całkowicie nierealistyczne) utworzenia „wolnej Polski"... na Sycylii.

Plan na III światową

Dziś już wiemy, że nadzieje na konflikt między aliantami a Sowietami były mrzonką. Jednak dla ówczesnych Polaków nie było to takie pewne. Anders kierował się więc najlepiej pojętą polską racją stanu, zwracając uwagę na wszystkie punkty zapalne wzdłuż żelaznej kurtyny. Jedną z takich sytuacji wspomina w  „Dzienniku pisanym nocą" Gustaw Herling-Grudziński. Opisując likwidację II Korpusu w pierwszych miesiącach 1946 roku, podkreśla: „Andersowi spieszyło się bardzo, bo według jego planów wybuchu III wojny światowej czerwona armia miała lada dzień uderzyć z Jugosławii przez Adriatyk".

To dlatego generał odrzucał zapalczywe pomysły niektórych swoich oficerów, aby na wieść o konferencji w Jałcie i oddaniu Polski Sowietom zbuntować się przeciw Brytyjczykom. Wiedział, że to przekreśliłoby wszelkie szanse na możliwość walki u boku aliantów w razie konfliktu z ZSRS. W tamtych czasach III wojny nie wykluczał chyba nikt po obu stronach podzielonej przez Stalina Europy. A gdyby do niej doszło, Anders mógłby się stać polskim de Gaulle'em.

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy"

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał