Inny powód tkwi w artystach samych. To „okulary lepszego widzenia". Skoro bowiem polityczność zawęża horyzont, skoro poecie nie wypada angażować się (zupełnie jak dziennikarzowi!), a jeszcze mieszać do polityki swoją sztukę, bo zaangażowanie zawęża spektrum postrzegania, a zależy mi na tym, by mieć szerszą, lepszą perspektywę widzenia, to muszę się od polityki trzymać z dala. A przynajmniej deklarować, że się trzymam od niej z dala. A może przede wszystkim deklarować, że się muszę trzymać od niej z dala, bo ta deklaracja jest w środowisku (którego wszak jestem niezbywalną częścią) akceptowana i przyjęta ze zrozumieniem. Chociaż zarazem wszyscy w tym środowisku wiedzą, że jesteśmy jednym (pod względem światopoglądowym) obozem. Ale to już działanie nasze środowiskowe, nie nasza sztuka, która przecież jest od polityki bardzo daleka. Dalej wymienić trzeba hipokryzję. Wynika ona z tego mechanizmu wyparcia, który właśnie przedstawiłem.
Kolejna sprawa to ta opisana przez Horacego w „Liście do Pizonów". Dwa portrety – artysty, który poznał, co winien ojczyźnie (nazywa go latyński Mistrz – poeta doctus) i jego Muza jakoś mocno w owej rzeczywistości polis zakorzeniona, i portret artysty szalonego, tego, który „na grób ojczysty oddał mocz", czyli dokonał aktu naruszenia tabu swej kultury, i czerpie zyski (czyli skupia na sobie uwagę, ale tylko na sobie) z powodu skandalu, profanacji czy czego tam jeszcze. Ten to zaiste artysta jest polityczny inaczej, widzimy go dziś, jak wściekle drażni staro-dawną polskość, jak szarpie moherowe kołtuństwo, jak bezkompromisowo ukazuje opresyjny, zmaskulinizowany dyskurs katolickiej formacji kulturowej, która rozsiadła się jak kwoka na duszach Polaków. To nasz stronnik. Tego artystę nasze apolityczne towarzystwo ceni, tego wspiera, tego nagradza, rozumie, zachęca do aktywności, choć trochę się go na rautach nie lubi.
Tu w sobotę można kupić elektroniczne wydanie „Rzeczpospolitej" z Plusem Minusem