MC: Rozmawiamy kilka dni po tym, jak światło dzienne ujrzała informacja, że Agnieszka Holland nakręci serial w międzynarodowej obsadzie według pana powieści o Eberhardzie Mocku. Czy – żeby być wiernym realiom – da się go zrealizować we Wrocławiu?
MK: Jak najbardziej. Oczywiście, nie wszystkie opisywane w książce miejsca przetrwały wojnę. Wielu budynków, ulic czy placów, po których porusza się mój bohater, już nie ma. Całe kwartały dzielnic zostały zniszczone podczas oblężenia Twierdzy Wrocław. Na ich miejscu zbudowano nowe osiedla, stworzono zupełnie inne rozwiązania komunikacyjne. Miasto przecięto trasą wschód-zachód, która przebiega przez dawne centrum. Piękne, wąskie uliczki, zabudowane niewysokimi kamienicami, zostały zniszczone zresztą nie tylko podczas oblężenia, ale i w latach 60., kiedy przeprowadzano wspomnianą już trasę W-Z. Jednak sporo starej substancji architektonicznej się zachowało. Wspomnę na przykład ulicę Mierniczą, na której kręcony był m.in. głośny holenderski film „Charakter", zresztą zdobywca Oscara. Choćby tam takie zdjęcia da się zrealizować.
MC: Nie jestem wrocławianinem, ale wydaje mi się, że dzisiejszy Wrocław i dawny Breslau to miasta, które się bardzo różnią. W końcu w czasie wojny zniszczenia sięgnęły w centrum 80 procent zabudowy.
MK: Nie sposób ocenić, na ile dzisiejsze miasto oddaje klimat przedwojennego. Można jednak wyrobić sobie pojęcie, jak ono wyglądało. Weźmy na przykład dzielnicę znaną jako wrocławski trójkąt bermudzki, czyli część Przedmieścia Oławskiego. Owianą niegdyś złą sławą. W stanie wojennym milicjanci chodzili tam podobno co najmniej piątkami. Dziś jednak stosunki społeczne w tym rejonie mocno się zmieniły, oczywiście na plus. Parę dni temu zaparkowałem samochód właśnie w tej dzielnicy, na ulicy Chudoby, i kilka minut siedziałem za kierownicą, bo podziwiałem stare kamienice. Nie były to niegdyś budynki zamieszkane przez ludzi zamożnych, tak jak i dzisiaj. Nie ma tam żadnych zdobień, bombastycznych fryzów, secesyjnych ornamentów. To są proste kamienice, ale ich zabudowa jest tak zwarta i tak charakterystyczna dla niemieckich miast końcówki XIX wieku, że można zamknąć oczy i przenieść się w czasie.