Dziesięć rozmów o trzeciej Polsce

Spółki nomenklaturowe, manipulacje Leszka Balcerowicza, niejasna rola Lecha Wałęsy, prawdziwe intencje twórców „Gazety Wyborczej". Autorzy serii wywiadów wydanych pod wspólnym tytułem „Ona" kreślą wielowymiarowy obraz pierwszego ćwierćwiecza Polski po komunizmie.

Publikacja: 29.08.2014 22:30

Dziesięć rozmów o trzeciej Polsce

Foto: Plus Minus, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Etniczność, żydowskość, miała znaczenie choćby przy obsadzaniu kluczowych kierowniczych stanowisk [w „Gazecie Wyborczej"], na których zarabiało się największe pieniądze (...) Z pewnością cel główny to zysk. Zysk osobisty i dla najbliższych. Etnicznie i ideowo najbliższych". Te zdania z rozmowy z dziennikarzem Jerzym Jachowiczem, zamieszczonej w książce pt. „Ona. Za kulisami III RP", będą chyba najczęściej komentowane, bo to chyba dopiero drugi przypadek w historii, gdy były dziennikarz „Wyborczej" w ten sposób publicznie opowiada o swojej dawnej firmie.

Ale opowieść Jachowicza to tylko jeden z wielu punkcików wymalowanych czubkiem pędzla przez autorów książki – serii wywiadów ze współtwórcami i świadkami narodzin III Rzeczypospolitej. Bo ta książka jest jak puentylistyczny obraz – dopiero szczegółowa lektura wszystkich rozmów i spojrzenie z pewnego dystansu pozwalają na uczciwą ocenę zalet i wad współczesnej Polski.

Mówicie językiem Leppera

Zacznijmy od autorów wywiadów, bo to akurat w tym wypadku ważne. Większość z nich to nazwiska doskonale znane w medialnym świecie. Nie celebryci polskiej żurnalistyki, ale wybitni fachowcy w dziedzinie dziennikarskiego rzemiosła. Ludzie, którzy dotąd nie ulegli pokusie i nie zostali publicystami. Niemal wszyscy kiedyś przychylni III RP, dziś chyba potrafiący spojrzeć na jej dorobek bardziej krytycznie.

I jeszcze jedno słowo klucz, które należy dodać, aby dobrze opisać tych dziennikarzy: „Newsweek". Większość z nich kiedyś pracowała w tygodniku „Newsweek-Polska".

A to jest – wbrew pozorom – dobra rekomendacja. Bo to są ludzie z „Newsweeka", jaki już nie istnieje, pracownicy tygodnika sprzed epoki Tomasza Lisa. Z czasów, gdy ten zasłużony tytuł nie kojarzył się w Polsce z polityczną nagonką i ideologiczną hucpą, ale z dziennikarskim obiektywizmem i dobrą reporterską robotą.

Pewnie dlatego autorzy nie mieli oporów, aby wybrać rozmówców z różnych stron politycznej i ideowej barykady. Przeprowadzili wywiady z postaciami ważnymi dla 25 lat wolnej Polski, czasem pierwszoplanowymi (jak Jan Krzysztof Bielecki, Leszek Balcerowicz czy Jan Olszewski), ale też z obserwatorami, których wpływ na polskie sprawy w ciągu tego ćwierćwiecza był bardzo znaczący (Jadwiga Staniszkis, o. Maciej Zięba czy wspomniany Jerzy Jachowicz).

Jeśli szukać głównego przedmiotu sporu dotyczącego początków III Rzeczypospolitej, to nadal pozostaje w nim metoda przeprowadzenia reform. Leszek Balcerowicz jest tu nieugięty. Perspektywa 25 lat nie zmieniła nic w jego ocenach – wciąż utrzymuje, że wszystko, co zrobił, było niezbędne, a to, czego zaniedbał, nie miało większego znaczenia.

Pytany przez Zofię Wojtkowską i Konrada Piaseckiego o los mieszkańców PGR-ów po 1989 roku, odpowiada bez chwili namysłu: „Mówicie państwo językiem Leppera" i dorzuca, że formułowanie takich zarzutów to „moralne i intelektualne tchórzostwo". A gdy dziennikarze przypominają płaczące kobiety, które nie miały pieniędzy na czynsz, były wicepremier rzuca niedbale: „Fałszujecie przeszłość". I argumentuje – zresztą zgodnie z prawdą – że państwowe gospodarstwa rolne to było „ognisko marnotrawstwa i demoralizacji. Kwintesencja socjalizmu w najgorszym wydaniu".

Kapitalizm źle się kojarzył

Najwyraźniej wedle Balcerowicza ten fakt usprawiedliwia zostawienie byłych pracowników PGR samym sobie. – Nie mogłem posadzić społeczeństwa do ławki i mu tłumaczyć, co to jest kapitalizm – mówi były wicepremier. I szczyci się tym, że za jego ustawami reformującymi gospodarkę zagłosowali nawet posłowie z PZPR, a prezydent Jaruzelski podpisał je bez zwłoki.

Ale odpowiedź, dlaczego poparli Balcerowicza pezetpeerowcy, nie musi być wcale dla niego miła. Były premier Jan Olszewski bowiem w tej samej książce stwierdza, że Leszek Balcerowicz de facto realizował tylko projekt przygotowany przez komunistów u schyłku PRL. – Generalnie plan Balcerowicza był opisaniem tego, do czego zmierzała władza, a czego nie była w stanie przeprowadzić sama – twierdzi Olszewski.

Podobną opinię wygłasza zresztą też Maciej Łopiński: – On był tylko kwiatkiem do kożucha, wykonawcą cudzych projektów. (...) Rządy solidarnościowe po prostu weszły w tory wyznaczone przez postkomunistów – mówi Andrzejowi Stankiewiczowi były dziennikarz i współpracownik Lecha Kaczyńskiego.

A Jadwiga Staniszkis w rozmowie z Markiem Rybarczykiem zwraca uwagę na zjawisko „przemocy strukturalnej" ze strony Zachodu – przypomina, że Polska musiała pod naciskiem organizacji międzynarodowych „przyjąć instytucje, które były z innej fazy rozwoju".

Warto w tym miejscu przywołać kwestię uwłaszczenia nomenklatury. W niedawno wydanym wywiadzie rzece pt. „Między nami liberałami" Paweł Piskorski, były działacz KLD, UW i PO, dał do zrozumienia, że rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego nawet nie usiłował blokować powstawania spółek nomenklaturowych, wychodząc z założenia, że własność prywatna zawsze będzie lepsza od państwowej. Były premier Bielecki oczywiście takiej intencji dosłownie nie potwierdza, ale parokrotnie w tej samej książce podkreśla, że trzeba było prywatyzować wszystkimi możliwymi sposobami.

Przyzwolenie rządów Mazowieckiego i Bieleckiego na powstawanie spółek nomenklaturowych pamiętają ówcześni obserwatorzy. Jan Olszewski, który premierem został po Janie Krzysztofie Bieleckim, stwierdza wręcz, że podstawowym założeniem reform Balcerowicza było uwłaszczenie partyjnej nomenklatury. Jadwiga Staniszkis jest bardziej wyrozumiała. Mówi, że obóz solidarnościowy po przejęciu władzy na uwłaszczenie nomenklatury: „przymknął konsekwentnie oko".

Natomiast Leszek Balcerowicz – wicepremier w rządach Mazowieckiego i Bieleckiego – żył chyba w innej rzeczywistości. Stwierdza bowiem:  – Spółki nomenklaturowe właśnie my zatrzymaliśmy. Bardzo pilnowaliśmy, żeby się nie tworzyły.

Próba zaklinania rzeczywistości przez wicepremiera i ministra finansów to zresztą kolejny ciekawy wątek z książki „Ona". Okazuje się, że Balcerowicz, uważany powszechnie za kostycznego fachowca niedbającego o piar i polityczny aspekt swoich działań, rzeczywistości poświęcał sporo energii, żeby – mówiąc wprost – nabierać Polaków, nie powiedzieć im prawdy o tym, dokąd w rzeczywistości zmierzają jego reformy. Dziś stwierdza wprost, że słowo „kapitalizm" źle brzmiało, więc rzadko go używał. Zamiast tego mówił o „systemie gospodarczym zachodniego typu". Podobnie wstrzymywał się przed użyciem słowa „liberalizm", by „różnych etatystów nie wprowadzić w stan amoku".

Można jeszcze do tego dorzucić przykład z czasów AWS (w książce o tym nie ma mowy), gdy wicepremier uznał, że nazywanie budżetu państwa „budżetem narodowym" zachęci posłów prawicowego ugrupowania do poparcia ustawy budżetowej – więc podczas debaty budżetowej powtarzał to określenie chyba kilkanaście razy.

Balcerowicz upaja się tego rodzaju drobnymi manipulacjami, choć – nie ma co ukrywać – to metody na poziomie raczej przedszkola niż poważnej polityki. I można by poprzestać na pobłażliwym uśmiechu, gdyby parę stron dalej, odnosząc się do niedawnej reformy OFE, Leszek Balcerowicz nie stwierdzał, że ludzi trzeba traktować uczciwie, „nie wolno ich traktować jak ciemnej masy". No cóż, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Inteligencja zanika

Jan Krzysztof Bielecki – w odróżnieniu od Balcerowicza – do błędów czasem przyznać się potrafi. Choćby wycofuje się ze swojego dawniej bezkrytycznego stosunku do obcego kapitału. Przyznaje, że z czasem zdał sobie sprawę, iż „kapitał ma narodowość, a „przez biznes realizuje się wiele interesów narodowych". – Przez lata brakowało refleksji nad tym, że kolejny etap budowy Polski trzeba robić bardziej swoimi rękami – mówi. I podaje jako przykład absurdalnej „prywatyzacji" sprzedaż Telekomunikacji Polskiej francuskiej firmie państwowej France Télécom (dziś Orange). Krytykuje też sprzedaż Banku Handlowego i Pekao SA zachodnim bankom – zamiast połączenia ich i utworzenia silnej polskiej państwowej instytucji finansowej. – Woleliśmy sprzedać najcenniejszy bank depozytowy zagranicznemu inwestorowi – ubolewa Bielecki.

Były premier – pewnie przez delikatność – nie przypomina, kto sprawował władzę, gdy dochodziło do krytykowanych przez niego prywatyzacji. Ale warto tu przypomnieć, że premierem był wtedy Jerzy Buzek, a jego zastępcą (do czerwca 2000 r.) Leszek Balcerowicz. Sam Bielecki może z czystym sumieniem wygłaszać krytyczne uwagi, był w tym czasie (1993–2003) przedstawicielem Polski w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju.

Wspominając o prywatyzacji, nie sposób nie wspomnieć o mitycznej klasie średniej, która miała powstać na skutek przekształceń własnościowych w Polsce i – w pewnym sensie – zastąpić lub uzupełnić pochodzącą z czasów PRL inteligencję. A niektórzy wręcz marzyli, że to właśnie inteligencja stanie się tą nową klasą.

Ciekawe, że Jan Krzysztof Bielecki i Leszek Balcerowicz o tej wirtualnej grupie społecznej, która miała wybudować polski kapitalizm, konsekwentnie milczą. Natomiast Jan Olszewski wspomina o niej, analizując dramatyczne obniżenie poziomu wykształcenia wyższego w Polsce. – W III RP traktowano wzrost ludzi z dyplomami za wyznacznik rozwoju edukacji. Tyle że samo wyższe wykształcenie nic dziś nie znaczy – mówi były premier i dorzuca rzecz chyba najważniejszą: klasa średnia, pozbawiona realnego dostępu do dobrej edukacji, awansów i dóbr kultury „w gruncie rzeczy nie ma nic do powiedzenia".

Jadwiga Staniszkis analizuje tę kwestię bardziej pragmatycznie. – Stosunek do humanistyki i inteligencji miał swoje odbicie w strukturze gospodarki. Uderzono w najbardziej nowoczesne branże, elektronikę i zaplecza naukowe (...) Inteligencja rzeczywiście zanika – mówi socjolog.

Skąd się wziął ks. Cybula

O co jeszcze można się spierać, jeśli w grę wchodzi najnowsza historia? Oczywiście o Lecha Wałęsę. Co ciekawe, jego niejasną rolę w pierwszych latach III RP podkreślają zarówno Jan Olszewski (to nie dziwi, bo jego rząd powstał niejako w opozycji do Wałęsy), jak i Jan Krzysztof Bielecki („człowiek Wałęsy" na stanowisku premiera). Zacznijmy w kolejności chronologicznej, od tego drugiego.

Bielecki przypomina kilka dziwnych sytuacji. Po pierwsze, uroczystość rozwiązania Układu Warszawskiego w lipcu 1991 roku. Przemawiają prezydenci Czechosłowacji Vaclav Havel i Węgier Jozsef Antall. Polski prezydent nie chce przy tej okazji wystąpić. Decyduje, że w imieniu Polski będzie mówił premier Jan Krzysztof Bielecki.

Dlaczego? – Nie wiem. Tak zdecydował Lech Wałęsa – mówi Bielecki. I wspomina, że na uroczystym obiedzie koło Wałęsy siedział generał Gienadij Janajew, palił papierosy i zachowywał się wrogo.

W sierpniu Janajew organizuje w Moskwie pucz. Przerażony Wałęsa dzwoni do Kiszczaka i Jaruzelskiego. – By sprawdzić, czy oni też chcą wrócić na polską scenę polityczną – wspomina premier Bielecki. I przyznaje, że prezydent chciał też dzwonić do Moskwy, do Janajewa, ale wybito mu to z głowy.

Na tym historia się jednak nie kończy. Na wypadek, gdyby pucz jednak się powiódł, Jan Krzysztof Bielecki i jego współpracownicy przygotowują patriotyczne telewizyjne przemówienie. – Napisaliśmy jedno z najlepszych przemówień na ten temat. Chciałem je wygłosić w formie orędzia do narodu – wspomina były premier.

I wtedy znów miało miejsce dziwne zdarzenie. Przemówienie trafia do Kancelarii Wałęsy, gdzie jest jedyny w Polsce teleprompter. – I oni mi ten tekst zabrali, a promptera nie dali – mówi Bielecki. Co się stało? – To był już czas, kiedy Mieczysław Wachowski stawał się w Belwederze panem i carem. To jego radom przypisywałbym to zachowanie – odpowiada Zofii Wojtkowskiej ekspremier.

I jeszcze wrzesień 1991. Jan Krzysztof Bielecki z wizytą w USA. W swoim przemówieniu zauważa, że już czas, aby „parasol NATO objął Europę Środkowo-Wschodnią". A to wywołuje natychmiastowe dementi „prezydenckiego" szefa MSZ Krzysztofa Skubiszewskiego, który stwierdza, że Polska polityka powinna być „oparta na neutralności".

Doświadczenia Bieleckiego stały się niedługo później udziałem Jana Olszewskiego. I nie chodzi tylko o powszechnie znaną sytuację z umową zakładającą przekształcenie baz sowieckich w Polsce w firmy polsko-rosyjskie, którą – wbrew woli rządu – Wałęsa usiłował podpisać w Moskwie.

Olszewski przypomina też sytuację, gdy chciał w swoim exposé zaproponować umiędzynarodowienie problemu okręgu kaliningradzkiego, obawiając się, że Rosja w pewnym momencie może zażądać korytarza do swojego terytorium. – Sprzeciwił się temu szef MSZ Krzysztof Skubiszewski, dlatego taki fragment wypadł z mojego exposé – mówi były premier.

Jan Olszewski narzeka też, że kiedy przychodził na spotkania z prezydentem, musiał zastrzegać, że chce rozmawiać w cztery oczy, bo w przeciwnym wypadku Wałęsie zawsze towarzyszył ks. Franciszek Cybula.

Kim był kapelan prezydenta? Podobno znał Wałęsę od końca lat 60. i był jego spowiednikiem. Na liście Macierewicza został wymieniony jako tajny współpracownik SB o kryptonimie „Franko". – Tylko Wałęsa mógłby powiedzieć, skąd się wziął. Ks. Cybula zniknął następnego dnia po porażce Wałęsy – oględnie stwierdza dziś Olszewski.

Były premier jest bardzo krytyczny wobec kształtu demokracji, którą stworzono po 1989 roku. Ludzie, jego zdaniem, „głosują często przypadkowo, pod wpływem telewizji". – Demokracja medialna? – pyta Andrzej Stankiewicz. – Trudno to nazwać demokracją. Panuje monopol. Najważniejsze środki przekazu reprezentują jedną, wspólną orientację –odpowiada Olszewski.

No tak, nie sposób opowiadać o współczesnej Polsce, nie mówiąc o chorobie polskich mediów. – Dobra gazeta to dziś taka, którą się sprzedaje. To, czy taka gazeta ma zasady, przestaje się liczyć, większość dziennikarzy nie ma etatów, są zmuszani przez wydawców do pracy jako jednoosobowe firmy (...) Jak takie media mają mieć misję? – pyta Maciej Łopiński. I dorzuca, że jeśli dziennikarze stracili elementarne gwarancje zabezpieczenia życiowego, to przestali być niezależni. A „interesy znanych komentatorów albo prowadzących audycję to już nie są interesy dziennikarza".

Niedołęstwo intelektualne

To dobry moment, żeby przejść do wywiadu Dariusza Wilczaka z Jerzym Jachowiczem. Działaczem demokratycznej opozycji w latach 80., reporterem podziemnych pism „Wiadomości dnia" i „Głosu", a w pierwszym okresie III RP prominentnym dziennikarzem „Gazety Wyborczej" – najważniejszego medium pierwszego ćwierćwiecza III Rzeczypospolitej. A skoro najważniejszego, to każde świadectwo na temat jego funkcjonowania wydaje się cenne, nawet jeśli dotyczy kwestii uznanych za tabu.

Jachowicz przyznaje, że pracując w piśmie Adama Michnika, długo nie zdawał sobie sprawy, w jakim przedsięwzięciu uczestniczy. – Na tym polegało moje niedołęstwo intelektualne (...) Żyłem w jakimś zmistyfikowanym świecie – opowiada.

Sprowokowany przez Dariusza Wilczaka do wypowiedzi na drażliwy temat najpierw zastrzega, że on sam (a również jego żona) są Żydami. A potem opowiada: – W kierownictwie gazety jest bardzo spójne środowisko wzajemnie się popierające (...) Etniczność, żydowskość miała znaczenie choćby przy obsadzaniu kierowniczych stanowisk, na których zarabia się ogromne pieniądze. Ja też zresztą zarabiałem dobrze, szczególnie na początku – przyznaje.

Zresztą, jak wynika z dalszej części rozmowy, problemem funkcjonowania gazety nie są tylko kwestie narodowościowe. Jerzy Jachowicz, kiedyś czołowy dziennikarz śledczy „Gazety", dziś ocenia ją bardzo krytycznie. – Szefami i kierownikami zostają ludzie, którzy nie staną po stronie pracownika, którzy wykonają każde polecenie kierownictwa gazety (...) przydupasy, najgorszy sort człowieka (...) cel główny to zysk osobisty i dla najbliższych. Etnicznie i ideowo najbliższych.

Warto tu przypomnieć, że w 2009 roku Cezary Michalski opublikował w „Dzienniku" wywiad z Michałem Cichym, byłym dziennikarzem „Gazety Wyborczej", który opowiedział m.in. o tym, że żydowskie pochodzenie redaktorów „GW" wpływa na linię tej gazety („Misja Heleny [Łuczywo], która jest stuprocentową Żydówką, polegała zawsze na chronieniu polskich Żydów przed jakimkolwiek złym losem" – mówił Michał Cichy).

Michalskiego wtedy skłoniono do złożenia samokrytyki, a opowieści Cichego uznano za objaw szaleństwa. Z Jachowicza, człowieka twardo stąpającego po ziemi, wariata trudno będzie zrobić, ale kto wie, czy mimo wszystko coś nie jest na rzeczy. Wszak ktoś, kto gotów jest tak narazić się kierownictwu wszechmocnej „Wyborczej", nie może być do końca normalny...

Strach przed faszyzmem

O na. Za kulisami III RP" to ważne świadectwo na temat losów Polski po upadku komunizmu właśnie dlatego, że autorzy nie dobrali sobie rozmówców wyłącznie z grona „dobrze widzianych" na salonach i nie cenzurowali niepoprawnych politycznie fragmentów wypowiedzi.

Oczywiście nie wszyscy odpytywani dopasowali się poziomem refleksji do pozostałych. Na przykład artysta Zbigniew Libera (znany z dzieł „Lego. Obóz koncentracyjny" oraz „Universal Penis Expander – sprzęt do siłowego wydłużania penisa") opowiada, że boi się nadejścia faszyzmu, bo więcej wolności było w PRL w roku 1987 niż w Polsce współczesnej. Aktor Wojciech Pszoniak zaś malkontentów, niechcących ocenić obecnej Polski minimum „na plus cztery", odsyła do psychiatryka. Ale cóż, artystom można wybaczyć nawet sporą dozę ekstrawagancji.

Jak się w takim razie rysuje obraz III Rzeczypospolitej po lekturze „Onej"? To, co się przez te 25 lat wydarzyło, najlepiej chyba obrazuje cytat z zamieszczonej w książce rozmowy z o. Maciejem Ziębą. – W marcu 1989 roku przyjechałem do Paryża. Na tradycyjne polskie wielkanocne śniadanie zaprosił mnie wówczas Sewek Blumsztajn z Zosią Winawer. Byliśmy u nich wraz z małżeństwem Wildsteinów. Blumsztajnowie, Wildsteinowie i ksiądz Maciej Zięba. Wspólna polska Wielkanoc '89... – wspomina zakonnik, ze smutkiem konstatując, że dziś do takiego spotkania dojść by nie mogło.

To prawda. W wolnej Polsce Wildsteinowie, Blumsztajnowie i o. Zięba poszli własnymi drogami. Tylko czy warto wylewać nad tym krokodyle łzy?

Etniczność, żydowskość, miała znaczenie choćby przy obsadzaniu kluczowych kierowniczych stanowisk [w „Gazecie Wyborczej"], na których zarabiało się największe pieniądze (...) Z pewnością cel główny to zysk. Zysk osobisty i dla najbliższych. Etnicznie i ideowo najbliższych". Te zdania z rozmowy z dziennikarzem Jerzym Jachowiczem, zamieszczonej w książce pt. „Ona. Za kulisami III RP", będą chyba najczęściej komentowane, bo to chyba dopiero drugi przypadek w historii, gdy były dziennikarz „Wyborczej" w ten sposób publicznie opowiada o swojej dawnej firmie.

Ale opowieść Jachowicza to tylko jeden z wielu punkcików wymalowanych czubkiem pędzla przez autorów książki – serii wywiadów ze współtwórcami i świadkami narodzin III Rzeczypospolitej. Bo ta książka jest jak puentylistyczny obraz – dopiero szczegółowa lektura wszystkich rozmów i spojrzenie z pewnego dystansu pozwalają na uczciwą ocenę zalet i wad współczesnej Polski.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał