Herezja optymizmu - felieton Filipa Memchesa

Znakiem rozpoznawczym naszych czasów są rozmaite problemy z tożsamością.

Publikacja: 30.08.2014 10:00

Herezja optymizmu - felieton Filipa Memchesa

Chodzi o sytuacje, w których człowiek wie, jak się nazywa, lecz w gruncie rzeczy... nie ma pojęcia, kim jest. Może bowiem być tym, kim być chce. Rodzina, ojczyzna, naród, warstwa społeczna, płeć w tym przypadku nie stanowią dla niego żadnych przeszkód. Czynnikami warunkującymi bywały one w przeszłości, kiedy istotne aspekty życia ludzkiego organizowały wielkie narracje – wpierw religijne, a potem ideologiczne. Ale dziś – po tym, jak wszelkie pewniki zostały podane w wątpliwość – jest zgoła inaczej.

Na tym polega zdiagnozowana przez Zygmunta Baumana „płynna nowoczesność". Hierarchie społeczne czy systemy norm przestały być stałe. Jak przekonuje Bauman, jesteśmy pasażerami samolotu, którzy ku swojemu przerażeniu odkrywają, że „kabina pilota jest pusta, a z tajemniczej skrzynki opatrzonej napisem »automatyczny pilot« nie da się wydobyć żadnej informacji na temat kierunku lotu, miejsca lądowania oraz nazwisk i adresów kierowników odpowiedzialnych za wybór lotniska".

Jako etniczny mieszaniec obciążony (a może uprzywilejowany?) wielkomiejskim wychowaniem, dorastający i dojrzewający w świecie zmieniających się ciągle i w dodatku zaprzeczających sobie wzajemnie autorytetów, powinienem w takim środku transportu czuć się jak ryba w wodzie. Czy brak wszelkich granic nie jest dla mnie stanem naturalnym? – takie pytanie wydaje się retoryczne.

A jednak dobrze znam cenę „płynnej nowoczesności". Wolność, która niby oznacza możliwość bycia wszędzie, prowadzi do tego, że się nie jest nigdzie. Próba zespolenia się z całą ludzkością zostaje brutalnie sfalsyfikowana, kończy się zatem poczuciem całkowitego wyobcowania i mizantropią.

Chyba z tego powodu przypadła mi do gustu debiutancka powieść Konrada Czerskiego „Donikąd". Być może nie jest to wielka literatura (zresztą autor z pewnością nie stawiał sobie za zadanie, żeby taką była), ale można tę pozycję uznać za znakomite czytadło. Sięgnąłem po nią zachęcony następującym fragmentem jej wstępu: „Do niedawna mój kontakt z rzeczywistością nie budził większych wątpliwości. Teraz jednak niewiele rozumiem. A to, co uważałem za fakty, kruszy się jak zbutwiały pergamin".

Słowa te stanowią wyznanie głównej postaci. Bruno Werner – młody egocentryk i lekkoduch, który po śmierci swoich rodziców w wypadku samochodowym dziedziczy po nich olbrzymi majątek i zamieszkuje w pewnej wrocławskiej kamienicy – mierzy się jako początkujący prozaik z niemocą twórczą. Stara się też rozwikłać zagadkę tajemniczej książki zatytułowanej „Donikąd", a napisanej przez nieznanego nikomu Japończyka Daremo Inaia. Będąc człowiekiem żyjącym tak, jakby Boga nie było, narażony jest na ataki Złego, który mu się objawia jako Kaduk Werner.

Życie głównego bohatera to pasmo porażek. Okazują się one jednak porażkami błogosławionymi, bo prowadzą do szczęśliwego spotkania z Sophie Kavan, mieszkanką Manhattanu, zafascynowaną karmelitańską duchowością świętej Teresy Benedykty od Krzyża (Edith Stein). Bóg pokonuje diabła. Bruno Werner odnajduje swoje miejsce w życiu.

Ale wbrew pozorom powieść Czerskiego jest bliższa rzeczywistości niż hollywoodzkim bajkom. Jej kresu nie stanowi bowiem ostatecznie żaden happy end (szczegółów nie zdradzę). Autor przyjmuje w bardzo dyskretny sposób chrześcijańską perspektywę, w ramach której optymizm jest bądź co bądź herezją. Człowiek ukąszony tym optymizmem myśli: dziś jest źle, jutro będzie lepiej, pojutrze będzie jeszcze lepiej itd. Dobrze jednak nie będzie. Będzie tak samo, bo to jest warunek zbawienia. Sugestywnie tę kwestię ujął Mikołaj Sęp-Szarzyński:

Pokój – szczęśliwość, ale bojowanie

Byt nasz podniebny: on srogi ciemności

Hetman i świata łakome marności

O nasze pilno czynią zepsowanie.

Być może i „płynna nowoczesność" jest człowiekowi dana po to, żeby w swoim rozpaczliwym poszukiwaniu punktu oparcia spotkał prawdziwego Boga i przekonał się o kłamstwach bożków „tego świata". Tyle że taka sytuacja nie gwarantuje przecież ziemskiego sukcesu na wieczność. O czym brutalnie przekonał się Bruno Werner.

Chodzi o sytuacje, w których człowiek wie, jak się nazywa, lecz w gruncie rzeczy... nie ma pojęcia, kim jest. Może bowiem być tym, kim być chce. Rodzina, ojczyzna, naród, warstwa społeczna, płeć w tym przypadku nie stanowią dla niego żadnych przeszkód. Czynnikami warunkującymi bywały one w przeszłości, kiedy istotne aspekty życia ludzkiego organizowały wielkie narracje – wpierw religijne, a potem ideologiczne. Ale dziś – po tym, jak wszelkie pewniki zostały podane w wątpliwość – jest zgoła inaczej.

Na tym polega zdiagnozowana przez Zygmunta Baumana „płynna nowoczesność". Hierarchie społeczne czy systemy norm przestały być stałe. Jak przekonuje Bauman, jesteśmy pasażerami samolotu, którzy ku swojemu przerażeniu odkrywają, że „kabina pilota jest pusta, a z tajemniczej skrzynki opatrzonej napisem »automatyczny pilot« nie da się wydobyć żadnej informacji na temat kierunku lotu, miejsca lądowania oraz nazwisk i adresów kierowników odpowiedzialnych za wybór lotniska".

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Możemy kochać Jacka Kaczmarskiego, ale Patrycja Volny ma prawo do własnej historii
Plus Minus
Michał Łuczewski: W dzisiejszym świecie każdy może zostać kozłem ofiarnym. Boje się takiego świata
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Edukacja zdrowotna w szkole mobilizuje partyjne elektoraty
Plus Minus
Mobbing wychodzi z salonu – wraz z Maszą Potocką
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Jan Matuszyński: Chciałem, żeby Dorociński przestał uosabiać męskość w „Minghun”
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką