Chodzi o sytuacje, w których człowiek wie, jak się nazywa, lecz w gruncie rzeczy... nie ma pojęcia, kim jest. Może bowiem być tym, kim być chce. Rodzina, ojczyzna, naród, warstwa społeczna, płeć w tym przypadku nie stanowią dla niego żadnych przeszkód. Czynnikami warunkującymi bywały one w przeszłości, kiedy istotne aspekty życia ludzkiego organizowały wielkie narracje – wpierw religijne, a potem ideologiczne. Ale dziś – po tym, jak wszelkie pewniki zostały podane w wątpliwość – jest zgoła inaczej.
Na tym polega zdiagnozowana przez Zygmunta Baumana „płynna nowoczesność". Hierarchie społeczne czy systemy norm przestały być stałe. Jak przekonuje Bauman, jesteśmy pasażerami samolotu, którzy ku swojemu przerażeniu odkrywają, że „kabina pilota jest pusta, a z tajemniczej skrzynki opatrzonej napisem »automatyczny pilot« nie da się wydobyć żadnej informacji na temat kierunku lotu, miejsca lądowania oraz nazwisk i adresów kierowników odpowiedzialnych za wybór lotniska".
Jako etniczny mieszaniec obciążony (a może uprzywilejowany?) wielkomiejskim wychowaniem, dorastający i dojrzewający w świecie zmieniających się ciągle i w dodatku zaprzeczających sobie wzajemnie autorytetów, powinienem w takim środku transportu czuć się jak ryba w wodzie. Czy brak wszelkich granic nie jest dla mnie stanem naturalnym? – takie pytanie wydaje się retoryczne.
A jednak dobrze znam cenę „płynnej nowoczesności". Wolność, która niby oznacza możliwość bycia wszędzie, prowadzi do tego, że się nie jest nigdzie. Próba zespolenia się z całą ludzkością zostaje brutalnie sfalsyfikowana, kończy się zatem poczuciem całkowitego wyobcowania i mizantropią.
Chyba z tego powodu przypadła mi do gustu debiutancka powieść Konrada Czerskiego „Donikąd". Być może nie jest to wielka literatura (zresztą autor z pewnością nie stawiał sobie za zadanie, żeby taką była), ale można tę pozycję uznać za znakomite czytadło. Sięgnąłem po nią zachęcony następującym fragmentem jej wstępu: „Do niedawna mój kontakt z rzeczywistością nie budził większych wątpliwości. Teraz jednak niewiele rozumiem. A to, co uważałem za fakty, kruszy się jak zbutwiały pergamin".
Słowa te stanowią wyznanie głównej postaci. Bruno Werner – młody egocentryk i lekkoduch, który po śmierci swoich rodziców w wypadku samochodowym dziedziczy po nich olbrzymi majątek i zamieszkuje w pewnej wrocławskiej kamienicy – mierzy się jako początkujący prozaik z niemocą twórczą. Stara się też rozwikłać zagadkę tajemniczej książki zatytułowanej „Donikąd", a napisanej przez nieznanego nikomu Japończyka Daremo Inaia. Będąc człowiekiem żyjącym tak, jakby Boga nie było, narażony jest na ataki Złego, który mu się objawia jako Kaduk Werner.