Setki tysięcy kamer rozmieszczonych na ziemi i w kosmosie obserwuje świat wokół nas, wszystkie „linie łączności" są w jakiś sposób podsłuchiwane bądź podglądane. A jednak zdarzają się – zwykle bardzo nieprzyjemne – niespodzianki. W sferze polityki międzynarodowej należy do niej pojawienie się ważnego czynnika, jakim jest ISIL (skrót angielskiej wersji nazwy Islamskie Państwo Iraku i Lewantu) znany też jako ISIS lub pod pół tuzinem innych określeń.
Pojawiwszy się właściwie znikąd, bojownicy ISIL podbili znaczną część północnego Iraku (w tym obszary zamieszkane przez Kurdów), zamordowali tysiące ludzi i marzą o utworzeniu kalifatu rozciągającego się na obszarze całego Bliskiego Wschodu, a w konsekwencji – likwidacji wszystkich istniejących tam dziś państw i granic.
Są to bez wątpienia terroryści – stosują jednak taktykę regularnej armii, usiłującej „wyzwolić" znaczne terytorium, co więcej, za swoich wrogów uważają nie tylko niemuzułmanów, lecz również szyitów i wszelkiego rodzaju sekty islamskie, których członków zabijają bez litości, jak zresztą wszystkich, którzy są innego zdania niż oni. W ostatnim czasie zamordowali m.in. wysokich rangą przedstawicieli ONZ, tureckich dyplomatów i dziennikarzy zachodnich. Znani są przy tym z niebywałego okrucieństwa. W telewizji pojawiło się kilka relacji z podcinania przez nich gardła ofiarom, chociaż nie stronią też od publicznych ukrzyżowań i powieszeń. Deklarują się jako „bardziej religijni" niż wszyscy inni muzułmanie, ale jest to teza dyskusyjna: wiadomo o ostrzeliwaniu przez nich dziesiątków meczetów w godzinach, gdy było tam najwięcej wiernych, nic nie wiadomo też o tym, by modlili się częściej niż ich współwyznawcy. Najwyraźniej jednak bardziej cieszy ich zabijanie.
Pojawiając się, zaskoczyli wszystkich. W rzeczywistości funkcjonowali jednak od dekady na obrzeżach Al-Kaidy w Afganistanie, Iraku, a nawet Syrii, działając w niewielkich grupkach i pod różnymi nazwami. Al-Kaida nie jest jednak organizacją zbyt scentralizowaną, i ISIL w ciągu tych dziesięciu lat skupił rozmaite jej frakcje lub oddziały, które weszły w konflikt z talibami. Ich pierwszym przywódcą był zabity w 2006 roku Abu Musab az-Zarkawi: jego następcą jest Abu Bakr al-Bagdadi, który chętnie określa się również mianem kalifa i zamierza stanąć na czele tworzonego ogniem i mieczem państwa.
Wśród wielu pytań najważniejsze dotyczy genezy tego ruchu, rozmachu, jakiego nabrał w ostatnich miesiącach, i skali sukcesów militarnych, które sprawiły, że ISIS uznawane jest za „organizację terrorystyczną" nawet przez nieskore w tych sprawach ONZ i zakazane w większości wyrozumiałych wobec islamskich radykałów państw arabskich.
Po części można to tłumaczyć wcześniejszym „wygaszaniem" całego problemu. Kiedy wybuchają walki między Hamasem a armią Izraela, natychmiast wybuchają demonstracje antyizraelskie od Paryża i Londynu po RPA, a starcia w Strefie Gazy trafiają na czołówki programów telewizyjnych. Kiedy jednak jedni Arabowie zabijają innych, jest to uznawane za „codzienność", a nagłaśnianie tych starć – za islamofobię. Zmienia się to dopiero teraz, gdy w Niemczech i innych krajach europejskich zaczynają wybuchać spory w gronie imigrantów z Bliskiego Wschodu, podzielonych na entuzjastów i oponentów ISIL.