Na pewno nie mogę powiedzieć, że w latach 50. myślałem tak samo jak dzisiaj. Wtedy nastawienie ludzi, którzy przeżyli II wojnę światową, było zupełnie inne... Nie wyobrażałem sobie, że może dojść do pojednania z Niemcami. Nad ogromem zbrodni, jakich się dopuścili, nie można było przejść do porządku dziennego. Stąd po II wojnie światowej łatwo było nam przypominać piastowską historię ziem zachodnich. Wielu, jak to zwykle bywa, zupełnie nie potrafiło zachować umiaru. Hasło „Byliśmy, jesteśmy, będziemy" przekreślało całą historię pomiędzy czasami piastowskimi a PRL, co było przecież absurdem. Przypomina mi się taka scenka z wizyty u Romana Aftanazego, autora monumentalnego 11-tomowego dzieła „Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej". Byłem u niego przy placu Grunwaldzkim, mieszkał w tzw. bunkrowcach na jednym z najwyższych pięter. Wypiliśmy butelkę wina, podeszliśmy do okna, on patrzy na miasto, na most Grunwaldzki i rzekę, i mówi: „Wrocław – twoje miasto, Odra – twoja rzeka, kur... twoja mać". On był prawdziwym lwowianinem, nigdy nie poczuł, że Wrocław to jego miasto. Tacy ludzie, których tu nie brakowało, nie potrafili szukać na siłę polskości Dolnego Śląska.
Jak pan patrzył na powszechne odkrywanie niemieckiej przeszłości w latach 80. i 90.? Czy to wtedy zniknął strach, że ci Niemcy może wrócą i odbiorą swoje? Czy może te obawy wciąż były żywe?
Rzeczywiście, dawni niemieccy mieszkańcy zaczęli przyjeżdżać tu turystycznie. Oglądali swoje domy i mieszkania, zagadywali, starali się nawiązać jakiś kontakt. Mówili, że są właśnie stąd. Początkowo więc był jakiś lęk, szczególnie, że propaganda głosiła, że niemieccy rewizjoniści zabiorą nam domy. Jednak przez większość ludzi Niemcy byli przyjmowani bardzo dobrze. W końcu my też byliśmy przesiedleńcami. Pamiętam, jak wyjeżdżała rodzina niemiecka, z którą mieszkaliśmy, i gospodyni zapytała moją matkę, co ona może ze sobą zabrać. „Wszystko – usłyszała w odpowiedzi – bo to wszystko należy do was". Mama przeżyła takie samo wysiedlenie, doskonale wiedziała, co oni czują. Stąd te stosunki wcale nie układały się źle.
Nie ma pan wrażenia, że mamy dziś do czynienia z mitologizacją niemieckiego Wrocławia? Za PRL w ogóle nie pozwalano o tym mówić, więc być może dlatego teraz trochę się idealizuje tę niemieckość, stawia jej pomniki...
To dotyczy niemal wyłącznie elit. Mnie jest o tyle łatwiej to zrozumieć, że często jeżdżę do Lwowa, gdzie spotykam się z próbami wymazywania polskości. Ciągle ich tam pytam, do czego właściwie zmierzają? Chcą poprawiać historię? Przecież to jest bez sensu... Potem wracam do Wrocławia i chcę się zachowywać zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, które mam w stosunku do dzisiejszych lwowian. Jak odgrzebałem na naszym dziedzińcu obelisk z 1922 roku upamiętniający poległych uczniów i profesorów niemieckiego gimnazjum, które mieściło się w gmachu dzisiejszego Ossolineum, to kazałem go ponownie postawić tam, gdzie stało przed wojną. Nie widziałem żadnych racji, by inaczej z nim postąpić, zwłaszcza że był zwieńczony piękną figurą Chrystusa Zmartwychwstałego. Na początku spotkało się to z pewnymi negatywnymi reakcjami, ale dziś pod ten pomnik przychodzą wszystkie niemieckie wycieczki, które dowiadują się, że to Zakład im. Ossolińskich odkopał, odświeżył i postawił ten obelisk, czyli że zachowaliśmy się jak cywilizowani ludzie. Zdarzało się, że przychodzili do mnie absolwenci tamtego gimnazjum i chwalili, że ten gmach nigdy tak pięknie nie wyglądał jak teraz. A co do Lwowa, to latami walczyłem, by na dawnym budynku Ossolineum chociaż powiesić tablicę informującą, że właśnie tu mieścił się kiedyś nasz zakład. Może teraz wreszcie się uda, ale o czymkolwiek więcej mowy nie ma...
Kim dzisiaj są mieszkańcy Wrocławia? Co decyduje o ich tożsamości?
Na pewno to ludzie, którzy już pokochali to miasto, którzy już je zaakceptowali. Nie wyobrażam sobie, żebym gdziekolwiek indziej poczuł się lepiej. Jak jadę do Lwowa, wiem, że jest to miasto o wspaniałej polskiej historii, i chciałbym, by przeszłość zawsze była tam obecna. Równocześnie wiem, że jakiekolwiek próby zmiany granic byłyby tragiczne dla Europy i dla Polaków. Trzeba to zaakceptować. Tak samo mam we Wrocławiu. Znam historię tego miasta, ale wiem także, że właśnie budujemy ją na nowo.
Adolf Juzwenko jest doktorem historii, autorem wielu prac naukowych, przede wszystkim poświęconych stosunkom polsko-rosyjskim. W czasach PRL związany z opozycją demokratyczną, był m.in. wykładowcą Towarzystwa Kursów Naukowych. W latach 80. doradca i działacz „Solidarności". Od 1990 roku pełni funkcję dyrektora Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich