Dało to do myślenia średniowiecznym pięknisiom od Kastylii po Fryzję, kobiety uświadomiły sobie wtedy po raz pierwszy w dziejach, że powiększając atrakcyjne części ciała, powiększają tym samym pożądanie mężczyzn i swoje szanse na pożądane tego pożądania następstwa.
Niestety, ich arsenał środków umożliwiających korzystanie ze skutków tego odkrycia był więcej niż skromny: jedynie spryt i wyobraźnia. Nawet renesansowym kurtyzanom weneckim, słynącym z doprowadzenia obu tych instrumentów do doskonałości, udało się zrobić tylko jeden krok na drodze wskazanej przez Yvonne de Soberay – pozbawiały owłosienia okolice ciała diametralnie przeciwne czołu, pozornie powiększając w ten sposób łono, czym wprawiały w zachwyt bogatych, a już niemrawych w łożu kupców.
Elegantki ancien regime'u kusiły chevalierów piersiami pozornie powiększonymi unoszącym je gorsetem. Madamy fin de siecle'u godzinami sterczały u krawcowych upinających tysiącami szpilek poduszki pod suknią, zaokrąglając i uwydatniając sempiternę tak, aby wprawdzie przeszkadzała siedzieć, lecz sprzyjała wyobraźni.
Ale wszystko to były tylko pozory. Dopiero XX-wieczna nauka – chemia, biologia, chirurgia – dostarczyła kobietom argumentów w ich dążeniu do osiągania korzyści z odkrycia Yvonne de Soberay. I wtedy, jak na ironię, wyszło na jaw, że lepsze bywa wrogiem dobrego, a dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło.
Okazało się, że piersi powiększone nie w sposób pozorny – gorsetem, push-upem czy krojem sukienki – lecz rzeczywiście, mogą stanowić duże niebezpieczeństwo, i bynajmniej nie dla mężczyzn doznających zbyt gwałtownych emocji na ich widok, ale dla ich właścicielek. Rosyjska modelka znana jako Iren Ferrari leciała samolotem z Moskwy do Zurychu. Podczas turbulencji jej powiększony biust ważący 9 kilogramów uderzył w fotel przed nią i wtedy implanty eksplodowały.
Niestety, fala takich eksplozji – w samolotach, szybkobieżnych windach, podczas złej pogody i gwałtownie opadającego ciśnienia atmosferycznego – przeszła przez Europę i obie Ameryki. Interpol wystawił list gończy za Francuzem Jeanem-Claude'em Masa, którego firma PIP (Poly Implant Prothese) dostarczała implantów powiększających piersi. PIP stosowała silikon przemysłowy. Ale zło zostało zduszone w zarodku i teraz do salonów piękności i klinik chirurgii estetycznej trafiają wyroby z silikonu medycznego.
A nie jest on osamotniony w walce o piękno ciała. W sukurs przychodzi mu botoks zwany pogromcą zmarszczek. Sprawia, że rysy łagodnieją, a twarz (i nie tylko) wygląda młodziej. Botoks to nazwa handlowa toksyny produkowanej przez beztlenowe bakterie Bacillus botulinus. Popularnie nazywa się go jadem kiełbasianym, ponieważ powstaje w zepsutych wędlinach i konserwach. Połknięty jad kiełbasiany jest trucizną, wstrzykiwany w niewielkich ilościach w mięśnie nie ma podobno szkodliwego działania.