Reklama

Zofia Posmysz: Szukałam w esesmankach ludzkich cech

W Paryżu na Place de la Concorde usłyszałam kogoś wołającego: „Erica, komm, wir fahren schon!". Wysoki głos, ostry i nieprzyjemny. Taki, jaki miała moja esesmanka z obozu. Zmartwiałam. Co robić? Czy pokazać ją policjantowi? A może się z nią przywitać? - mówi Zofia Posmysz.

Aktualizacja: 24.01.2015 16:12 Publikacja: 24.01.2015 08:00

„Odkąd zaczęłam pisać, przestałam śnić o obozie”

„Odkąd zaczęłam pisać, przestałam śnić o obozie”

Foto: Newsweek/Reporter, Marek Zawadka

Kiedy 25 stycznia 1945 roku obóz w Auschwitz został wyzwolony przez Sowietów, pani już tam nie było...

Zofia Posmysz: 18 stycznia wyprowadzono nas z obozu i popędzono w stronę III Rzeszy. To było absurdalne, już wtedy zastanawiałam się nad tym, jaki to ma cel dla Niemców. Wokół latały sowieckie samoloty, a myśmy szli i szli. Marsz trwał trzy dni, wtedy już nie było transportu kolejowego. Dopiero we Włodzisławiu na Śląsku zapakowano nas do wagonów towarowych; były otwarte, styczeń, minus 18 stopni. Pociąg pojechał, ponoć starano się znaleźć dla nas miejsce w obozach po drodze, nie wiem, ilu ludzi było w tym pociągu. Po trzech dniach dojechaliśmy do Ravensbrück. Ponieważ tam też już nie było miejsca, umieszczono nas w czymś, co przypominało namiot cyrkowy. Nie było łóżek ani toalet, nie mówiąc nawet o waschraumach [umywalniach – red.] czy czymś takim. Na ceglanej posadzce rzucone były tylko snopki słomy, żadnych koców, na tym spałyśmy. Dla nas, Polek, istniała tylko możliwość szukania na innych blokach toalety czy łazienki, a blokowe nie wpuszczały nas tak chętnie.

Więźniarka Anja Lundholm, Niemka, autorka książki „Wrota piekieł. Ravensbrück", wspomina, że do tego namiotu w 1944 roku przewieziono kobiety z dziećmi po Powstaniu Warszawskim. Umierały one i dzieci. Lundholm z koleżankami włamały się nawet do baraku esesmanki, żeby zdobyć koce i żywność dla nich. Czy spotkała pani te kobiety?


To był namiot na kilka tysięcy kobiet, na pewno one tam jeszcze były.

Jak to się skończyło?


Po trzech tygodniach część z nas przewieziono do podobozu Neustadt Glewe. Tam warunki były komfortowe, ponieważ umieszczono nas w dawnych koszarach dla personelu lotniczego obok lotniska. Ludzi już nie było, samolotów też, ale baraki były porządne, drewniane, była toaleta,  waschraum. Już się nie pracowało, ale panował straszliwy głód. 2 maja rano stwierdziłyśmy, że w obozie nie ma już esesmanów, a po południu pojawili się amerykańscy żołnierze, prawdopodobnie oddział zwiadowczy. Przekroczyli Łabę i sprawdzili, jak wygląda sytuacja. Wieczorem przywieźli nam paczki. Uprzedzali nas, że tu przyjdą Rosjanie, żebyśmy przeniosły się za rzekę, bo to jest linia demarkacyjna. My się stąd wycofujemy, tak mówili. Dwie albo trzy dziewczyny poszły. To były Polki z francuskim obywatelstwem. Potem przyszli Rosjanie i to się nazywało wyzwolenie, ale my już byłyśmy wyzwolone.

Pozostało jeszcze 83% artykułu

Tylko 19 zł miesięcznie przez cały rok.

Bądź na bieżąco. Czytaj sprawdzone treści od Rzeczpospolitej. Polityka, wydarzenia, społeczeństwo, ekonomia i psychologia.

Treści, którym możesz zaufać.

Reklama
Plus Minus
„Wszystko jak leci. Polski pop 1990-2000”: Za sceną tamtych czasów
Plus Minus
„Eksplodujące kotki. Gra planszowa”: Wrednie i losowo
Plus Minus
„Jesteś tylko ty”: Miłość w czasach algorytmów
Plus Minus
„Harry Angel”: Kryminał w królestwie ciemności
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Sebastian Jagielski: Czego boją się twórcy
Reklama
Reklama