Apartamenty Sacharowa

Coraz więcej ludzi ma kłopoty nie tyle z pamięcią, ile z wyobrażeniami przeszłości.

Aktualizacja: 27.02.2015 16:50 Publikacja: 27.02.2015 03:00

Wojciech Stanisławski

Wojciech Stanisławski

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Widać to na każdym kroku, choćby we wszelkiego rodzaju grach noszących dumne miano „strategicznych", gdzie graficy sporo uwagi poświęcają detalom rękojeści czy hełmu, ale konstrukcja społecznego świata, czy walczymy o tron w świecie jaskiniowców, Greków czy Wikingów, pozostaje ta sama.

Równie wiele przykładów można jednak znaleźć, podnosząc wzrok znad ekranu. Ot, szyld niepublicznej przychodni: „Lecznica Medea". Po prostu. Jak sądzę, właściciel świadom był, że wypada, by zakład opieki zdrowotnej miał w nazwie człon „Med", i uznał, że znalazł błyskotliwą końcówkę. Biznesmen nie ma oczywiście obowiązku znajomości mitologii: ale że nie znalazł się nikt, kto podpowiedziałby mu, że Medea, kochanka Jazona, która w szale zazdrości rozsiekała młodszego brata, Argonaucie zaś podała koszulę nasyconą jadem, jest wyjątkowo ryzykowną patronką dla pediatry i dermatologa?

Na tych samych Bielanach, tylko kilometr z okładem dalej, przy uliczce, która przez lata była bezimiennym łącznikiem dwóch parkingów, a której niedawno z łaski nadano imię rosyjskiego dysydenta, wyrosła niedawno najpierw budowa, a potem billboard. „Kup mieszkanie – głosi pochwałę nowoczesnej deweloperki z wysokości pierwszego piętra – Apartamenty Sacharowa".

Konstrukcja „lokale + adres" sama w sobie jest nieco pretensjonalna. Ktoś, kogo mimo wszystko urzekł wykwint frazy „Amfilady Val d'Isere" czy „Garsoniery Zielonka" musiał przeoczyć, że w połączeniu z nazwiskiem będącym nazwą ulicy rodzi ona pewną niechcianą dwuznaczność płynącą z różnych funkcji dopełniacza w polszczyźnie. Hasło „Apartamenty Mickiewicza" czy „Lofty Krasińskiego" też zastanowiłoby: że niby co, są do zwiedzania mieszkania należące ongiś do wieszcza? Ale aż za pięć siedemset od metra? Sporo jak za bilet do muzeum.

Mniejsza jednak o wieszczów; fraza „Apartamenty Sacharowa" brzmi wyjątkowo okrutnie dla każdego, kto kojarzy, jak wyglądało zesłanie niepokornego fizyka z żoną do Niżnego Nowogrodu noszącego wówczas, 35 lat temu, nazwę „Gorki". Ciągnący pleśnią blok, wąskie schody bez windy, dyżurni kagebiści spluwający z półpiętra. Siedem lat beznadziei, drzwi z dykty prowadzące do klitki z małym oknem i rura z twardego plastiku wbijana do nosa i gardła, ilekroć Kreml dojdzie do wniosku, że czas przerwać kolejną głodówkę dysydenta: to ci apartament! Fakt, że nikomu w firmie deweloperskiej nie zazgrzytała ta fraza, stanowi mocną poszlakę, że jej młody i dynamiczny zarząd nigdy nie zawracał sobie głowy jakąś tam „historią". Cieszmy się, że nie proponują nam „kawalerki Fieldorfa". Na razie.

Zbyt łatwo byłoby się w tym momencie odwinąć, by wziąć na cel osławioną „reformę nauczania historii" dwóch pań ministr. Ich wychowankowie będą mieli zapewne kłopot z prawidłowym zapisaniem nazwiska „Sacharow", wejdą jednak do zarządów najwcześniej za dekadę. Problem tkwi głębiej, w traceniu przez przeszłość swojej substancjalności, w erozji, którą jako pierwszy zauważył Miłosz: „Książki dla współczesnych dzieci. Na kilku stronach ilustrowana historia świata. Zaczyna się od amonitów. Ichtiozaury. Tyranosaurus rex. Pterodaktyle. Mamuty. Australopiteki. Człowiek jaskiniowy. Grecy i Rzymianie. Galileusz. Kopernik. Kolumb. Newton. Maszyna parowa. Samochód. Samolot. Einstein. Razem bryk uniwersalnych dziejów. I jakże dają z tym sobie radę? Bo czas jest tutaj ścieśniony, perspektywa płaska jak dla kogoś, kto nigdy nie oglądał rzeczywistości w jej proporcjach, i nagle pokazują mu namalowany pejzaż" – pisał już w roku 1958 w Montgeron.

Miłosz, jak wiadomo, nie dawał łatwych pocieszeń. W szkicu, a właściwie laudacji sprzed pół wieku, przyznawał jednak, że sam ratunku przed „ukąszeniem heglowskim" – które, jak wiadomo, w jego akurat przypadku sięgnęło głębiej, niż potrafiłyby to uczynić słabe siekacze Sokorskiego; kły Tygrysa to były! – szukał u Stanisława Vincenza, w samotni podalpejskiego La Combe.

Nie ma już Vincenza i nie ma Miłosza, ale podobna terapia przydałaby się rzeszom, którym przeszłość skleja się jak w powyższym opisie w bryk płaski jak opłatek. Wśród biznesmenów modne się stały w ostatnich latach wypady na tydzień milczenia do benedyktynów tynieckich; może szanse powodzenia miałyby i warsztaty, podczas których przez tydzień doświadczaliby jakiegoś kęsa minionego czasu w całej jego niepowtarzalności i materialności, ze słojami drzewa, kapiącym sokiem, wiatrem i kurzem?

Tylko gdzie szukać nam La Combe? Jaki pisarz ma jeszcze samotnię pod wysokim niebem? Stasiuk, wiadomo, tęgi autor, ale jego prześmieszne (dla czytelników „Wyborczej") żarciki z nadawaniem kolejnym baranom imienia „Smoleńsk" nie są dowodem jakiejś szczególnej wrażliwości historycznej. W Górach Słonnych pisze jednak nadal Janusz Szuber, u podnóży Beskidów mieszka świetny poeta Jerzy Kronhold. Może więc...? Potrzeba smakowania i doświadczania przeszłości (takim warsztatom można by nawet, kto wie, nadać atrakcyjną marketingowo nazwę w rodzaju „history spa" czy wręcz „reality retreat") jest – jak zwykło się podsumowywać apele prasowe – wręcz paląca.

Widać to na każdym kroku, choćby we wszelkiego rodzaju grach noszących dumne miano „strategicznych", gdzie graficy sporo uwagi poświęcają detalom rękojeści czy hełmu, ale konstrukcja społecznego świata, czy walczymy o tron w świecie jaskiniowców, Greków czy Wikingów, pozostaje ta sama.

Równie wiele przykładów można jednak znaleźć, podnosząc wzrok znad ekranu. Ot, szyld niepublicznej przychodni: „Lecznica Medea". Po prostu. Jak sądzę, właściciel świadom był, że wypada, by zakład opieki zdrowotnej miał w nazwie człon „Med", i uznał, że znalazł błyskotliwą końcówkę. Biznesmen nie ma oczywiście obowiązku znajomości mitologii: ale że nie znalazł się nikt, kto podpowiedziałby mu, że Medea, kochanka Jazona, która w szale zazdrości rozsiekała młodszego brata, Argonaucie zaś podała koszulę nasyconą jadem, jest wyjątkowo ryzykowną patronką dla pediatry i dermatologa?

Na tych samych Bielanach, tylko kilometr z okładem dalej, przy uliczce, która przez lata była bezimiennym łącznikiem dwóch parkingów, a której niedawno z łaski nadano imię rosyjskiego dysydenta, wyrosła niedawno najpierw budowa, a potem billboard. „Kup mieszkanie – głosi pochwałę nowoczesnej deweloperki z wysokości pierwszego piętra – Apartamenty Sacharowa".

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy