Chwaliłam się już uprzednio, że mam dwa wyuczone zawody: politologa i pedagoga od dzieci specjalnej troski. W tej pierwszej dziedzinie specjalizowałam się w sowietologii , a w tej drugiej w dzieciach społecznie nieprzystosowanych. Uważam, że to rzadkie połączenie daje mi szczególną zdolność interpretowania pewnych zjawisk politycznych (gdyby to był e-mail, to wstawiłabym tu uśmiechnięto-wykrzywioną buźkę).
Ponieważ nie uważam, żeby nie było różnicy między płciami, dodam, że te społecznie nieprzystosowane dzieci są zazwyczaj chłopcami, którzy wyrastają na społecznie nieprzystosowanych panów. Dlaczego tak jest – nie wiem. Niewykluczone, że tak jest w coraz mniejszym stopniu, w miarę jak entuzjaści próbują zacierać te istotne – moim zdaniem – różnice.
Politologia nie jest oczywiście nauką, ale kiedyś – w USA, a niestety nie w Polsce – starała się narzucić pewnego rodzaju dyscyplinę, łączyć znajomość historii, logikę rozumowania i precyzję języka. Może dlatego, patrząc zza oceanu, tak irytująca i jednocześnie śmieszna wydała mi się ogólnopolska dyskusja na temat powodów nieprzyjechania Trumpa do Warszawy. Nagle ujawniło się wielu specjalistów od huraganów, polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych i psychologii Donalda Trumpa.
To prawda, że gospodarze nadawali jego spodziewanej wizycie niesłychane znaczenie i reklamowali ją (a co najmniej jeden wysoko postawiony pan robił to bezustannie) jako największe wydarzenie w historii Polski ostatnich stu lat. Ale jej odwołanie zostało nagłośnione przez opozycję prawie jako wypowiedzenie wojny Polsce, jako poniżenie państwa, narodu, obywateli, a przede wszystkim władzy.
Krytycy nie uwierzyli w huragan, jedni przekonywali, że to taki sobie wiaterek, inni tłumaczyli, że przecież Trump mógł polecieć w sobotę, wrócić w niedzielę albo na odwrót. Huragan jednak był jak najbardziej prawdziwy. Europejczycy nie są w stanie tego zrozumieć, skoro w Stanach tego rodzaju sztormy zdarzają się regularnie, giną w nich setki, a czasem tysiące ludzi, podczas gdy w Europie coś podobnego wydarzyło się tylko raz, czterysta trzydzieści jeden lat temu, gdy sztorm rozbił Wielką Armadę Hiszpańską zbliżającą się do Anglii.