Ringo Starr: Małpa za perkusją

Ringo Starr ma 76 lat, mimo to 5 listopada zagra koncert w Jemsil Arena w Seulu, gdzie perkusisty The Beatles będzie słuchało 15 tysięcy fanów. Najmniej kreatywnemu, ale uwielbianemu za wyczucie rytmu i poczucie humoru członkowi zespołu udało się wyjść z alkoholowego dna.

Aktualizacja: 06.11.2016 17:53 Publikacja: 03.11.2016 12:34

Michael Seth Starr „Ringo” Sine Qua Non, 2016

Foto: materiały prasowe

Co byś pomyślał, gdybym zaczął fałszować/ Czy wstałbyś, by zaprotestować?/ Pożycz mi uszu, a ja ci zaśpiewam/ I postaram się czysto intonować/ Z małą pomocą przyjaciół przeżyję/ Z małą pomocą przyjaciół pnę się w górę/ Z małą pomocą przyjaciół będę próbował". To oczywiście słowa nieśmiertelnego hitu The Beatles „With A Little Help From My Friends" skomponowanego przez Paula McCartneya dla Ringo Starra – i z myślą o nim.

W tych kilku wersach Paul zawarł fenomen życia perkusisty The Beatles, jego słabości i siłę. Perkusisty najsłynniejszego zespołu świata, który od początku życia potrafił odnajdywać siłę w swoich niedoskonałościach, a także szczęście w nieszczęściu. Zaś tytułowa „mała pomoc" od przyjaciół sprawiała, że choć nigdy nie był tak wielką indywidualnością muzyczną jak McCartney, Lennon czy choćby Harrison, nie miał też najwspanialszego głosu – bez takiego muzyka i człowieka jak on nie byłoby legendy czwórki z Liverpoolu. Opowiada o0 tym najnowsza biografia perkusisty „Ringo" napisana przez Michaela Setha Starra. Zbieżność nazwisk przypadkowa.

Pod bombami Goeringa

Szczęście w nieszczęściu polegało na tym, że nawet gdy zostawił go ojciec, mógł liczyć na miłość jego rodziców, a w końcu na opiekę wspaniałego ojczyma, który wprowadził go w świat muzyki. Również dlatego, że ojczym pracujący w międzynarodowej bazie lotniczej miał dostęp do płytowych nowości, co ukierunkowało zainteresowania przyszłego Beatlesa.

Do Ringo los się uśmiechał nawet podczas choroby. Miał nie przeżyć perforacji wyrostka robaczkowego, co było w czasie wojny poważną operacją, a jednak się uratował. Z kolei wielomiesięczny pobyt w szpitalu – w którym leczył się z niezwykle groźnej po wojnie gruźlicy – sprawił, że spotkał kolegę, z którym uwielbiał bębnić po szpitalnych metalowych szafkach. Doprowadzało to do szału pielęgniarki, ale mały Ringo miał okazję się wyładować, a i ćwiczyć, jak się okazało, w swojej przyszłej profesji.

Miał szczęście również dlatego, że jego rodzina nie ucierpiała z powodu bombardowań Luftwaffe, jakie dotknęły Liverpool, jedno z najbardziej zniszczonych przez powietrzną flotę Goeringa angielskich miast.

Wielka fortuna, jaką zdobył, bębniąc w Beatlesach i grając w filmach, czyli 350 mln dolarów, stała się nagrodą za wyjątkowo biedne dzieciństwo. W domu Richarda Starkeya – takie imię i nazwisko nadali mu rodzice – się nie przelewało. Mieszkali w biednej dzielnicy Dingle, w kranie płynęła tylko zimna woda, gorąca kąpiel w balii była raz na tydzień, jak w średniowieczu. Za potrzebą trzeba było iść do wychodka na podwórku, gdzie na gwoździu wisiała pocięta równo na cztery części gazeta. Mały Richy, jak go nazywano, pewnie nie sięgał po prasę poza tą okazją. Opuszczając na wiele miesięcy z powodu chorób lekcje, nie był pilnym uczniem i nie lubił szkoły. Towarzyską pozycję na podwórku wyrobił sobie dzięki komiksom przynoszonym do domu przez ojczyma. Najważniejsza okazała się inna lekcja. Kiedy miał 15 lat, widział, jak amerykański wokalista Johnnie Ray rozrzucał z hotelowego balkonu swoje fotografie piszczącym na jego widok dziewczynom. „To jest robota dla mnie!" – orzekł Ringo. Zrobił wszystko, by się dochrapać takiej posady.

– Gdy zacząłem grać, inne zainteresowania zeszły na dalszy plan – wspominał tamten czas. – W 1958 roku Anglię ogarnął prawdziwy szał na muzykę skiffle. To był gatunek, który miał genezę w amerykańskich imprezach. Przynoszono tarę do prania i butelkę piwa. Robiło się z tego własne instrumenty. Właśnie w takim zespole zaczynałem, ale w końcu miałem na czym grać.

Marzył o emigracji do Ameryki, kolebce muzyki, którą uwielbiał. I nawet udał się do amerykańskiego konsulatu. Jednak wskazanie zawodu, jaki chciałby wykonywać za oceanem, a to było niezbędne podczas wypełniania formularza – przerosło jego siły. Pozycji gwiazdy w formularzu nie było!

Najpierw kupił sobie basowy bęben za grosze, potem skonstruował prymitywny zestaw perkusyjny z pudełek po ciastkach. Perkusję z prawdziwego zdarzenia za 12 funtów dostał od ojczyma pod choinkę w 1957 roku. Rok później dziadek pożyczył Ringo pieniądze na kosztujący 100 funtów profesjonalny zestaw firmy Ajax. Pożyczka została spłacona z kolejnych tygodniówek, co do grosza.

Czytaj także:

W Dingle nie żyło się łatwo. Dzielnica była opanowana przez gangi walczące na zasadzie: każdy z każdym i o byle co. Kwitł kult siły. Richard, który słynął z mocnego perkusyjnego uderzenia, w bójkach od rąk miewał lepsze nogi. W późniejszych latach mówił, że nigdy nie zaatakował nikogo nożem i nie zabił, choć widział, jak ludzie tracili oczy, byli atakowani młotkami lub scyzorykami. W gangu musiał być, żeby uniknąć łomotu od kolegów z sąsiedztwa i chronić swoje pieniądze, bo granie na imprezach zaczynało dawać pierwsze i to spore dochody. Pozwoliły na zakup czerwono-białego standarda vanguarda. Samochód był symbolem niezależności. Richard nikogo nie musiał prosić o transport instrumentu. Stał się cenionym partnerem i tak znalazł się w szeregach zespołu Rory Storm and the Hurricans, który dorabiał w letnich ośrodkach na potańcówkach. Grupa miała opinię największej gwiazdy w Liverpoolu i słynęła z popisowych numerów Rory'ego, który wdrapywał się na szczyt wieży basenowej, rozbierał do złotych majtek i skakał do wody. Po czym wracał do śpiewu. Starkey też zaczął się promować, nosząc trzy pierścienie na palcach jednej dłoni. „Nie jestem ciotą" – przekonywał. „Po prostu lubię błyskotki!". Pseudonim Ringo zawdzięczał właśnie pierścieniom, ale i postaci niepokornego „Ringo Kida" z westernu „Dyliżans" Johna Forda.

Wybijał się na pierwszy plan podczas występów, machając głową i włosami w sposób podobno hipnotyzujący dziewczęta. To zagwarantowało mu solówkę podczas koncertów. Śpiewał wtedy „Boys". Ten numer był jego popisem nawet wtedy, gdy wszedł w szeregi Beatlesów. Był leworęczny, a grał jak praworęczny, co sprawiało, że jego przejścia miały unikatowy charakter.

Do pierwszego spotkania Ringo z przyszłymi kolegami z The Beatles doszło w 1960 roku. Rory and the Hurricans polecieli do Hamburga samolotem, mieli gwiazdorskie koncertowe garnitury i nie chcieli spać na kinowym zapleczu, jak Lennon i McCartney. Wynajęli sobie luksusowe pokoje w hotelu. Harrison wspominał, że obawiali się Ringo, który miał zawadiacki wygląd. Starr zapamiętał z kolei zespół Lennona jako „amatorską grupę obdartusów". Ale atmosfera podkręcana przez legalną wówczas amfetaminę, alkohol i chętne do flirtów dziewczęta sprawiła, że podczas nocnych wypadów do portowej dzielnicy – Ringo tworzył wraz z Paulem, Johnem i George'em zgraną paczkę, a pierwszy perkusista Beatlesów – Pete Best wolał chodzić własną drogą.

Świetny zastępca

Z czasem popularność The Hurricans zaczęła maleć, zaś The Beatles rosnąć. Do przełomu doszło, gdy Pete Best zachorował, zaś menedżer The Beatles Brian Epstein odwiedził Ringo w domu, bo poprosić go o zastępstwo podczas koncernu w słynnym liverpoolskim klubie The Cavern. Potem, już w studiach EMI, przyszły producent kwartetu George Martin uznał, że Best musi być zastąpiony przez dokładniejszego instrumentalistę. Beatlesi zaproponowali Ringo 25 funtów tygodniowo. Musiał tylko zgolić gangsterskie bokobrody i zmienić zaczesaną fryzurę na beatlesowską grzywkę. Oficjalny debiut Ringo nastąpił podczas koncertu 18 sierpnia 1962 roku. Muzyk nie przypadł jednak do gustu producentowi George'owi Martinowi, który nie zgodził się, by nagrywał pierwsze single zespołu „Love Me Do" i „Please Please Me".

– Gdy wróciliśmy do Londynu, by nagrać utwór na stronę B singla, odkryłem, że George Martin sprowadził na moje miejsce innego perkusistę. To było straszne. Poproszono mnie, bym dołączył do The Beatles. Wyglądało na to, że jestem wystarczająco dobry, żeby grać z nimi koncerty, ale nie tak dobry, żeby nagrywać płyty – wspominał, a grał wtedy na tamburynie.

Wystąpił dopiero na debiutanckim albumie, choć i na ten temat trwają polemiki specjalistów, którzy spierają się o to, kto gra w której wersji – Ringo czy jego sesyjny zmiennik.

– Zostałem perkusistą, bo to była jedyna rzecz, którą potrafiłem robić – mówił już po debiucie Beatlesów. – Lecz za każdym razem, gdy słyszę innego bębniarza, wiem, że nie jestem zbyt dobry. Mogę grać jedynie z akcentem na słabą część taktu, bo John nie nadąża z gitarą rytmiczną. Jestem kiepski, jeśli chodzi o wszystkie techniczne szczegóły, ale dobrze ruszam przy tym głową. To dlatego, że uwielbiam tańczyć. Jednak przy grze na perkusji raczej nie da się tego robić.

Oczywiście słów Ringa nie trzeba brać do końca serio, bo uwielbiał podpuszczać rozmówców. W studio bywał jednak spięty. Geoff Emerick, który z czasem stał się ulubionym inżynierem dźwięku The Beatles, nie dostrzegał „pogodnej" natury Ringo. Mówił: „Ringo nie był tak humorzasty jak John, ale zdarzały się dni, gdy było widać, że jest czymś wkurzony. Potrafił być dowcipny i uroczy, ale miał też sarkastyczne poczucie humoru. Nigdy nie wiedziałem, czy akurat żartuje, czy może faktycznie myśli to, co mówi. Zawsze sądziłem, że wykorzystywał sarkazm jako mechanizm obronny, by ukryć brak pewności siebie, tak jak ludzie, którzy śmieją się w nerwowy sposób".

W okresie, gdy Ringo czuł się niedoceniony, zdarzało mu się mówić: „John i Paul zawsze byli w centrum uwagi, to oni pisali większość utworów. Za perkusją równie dobrze mogłaby siedzieć małpa. Perkusistów nie traktuje się jak ludzi. Jesteśmy w pewien sposób obywatelami drugiej kategorii. Robiłem, co w mojej mocy, i szło całkiem spokojnie. Ale czułem, że trochę mnie pomijano. Chciałem być równoprawnym członkiem zespołu. W recenzjach naszych płyt i w opowieściach o naszej muzyce rzadko można znaleźć wzmianki o tym, czy grałem dobrze czy źle. Nie miałbym za złe, gdyby ktoś wtedy napisał, że zagrałem do dupy, byleby wymienili moje imię".

Inne zdanie miał Terry O'Neal, który robił pierwsze zdjęcia sesyjne zespołu:

– Ringo był kawalarzem, zawsze wszystkich rozśmieszał. Nie dało się go nie kochać, wszyscy się z nim dogadywali.

A tak wspomina Ringo Neil Aspinall, koncertowy menedżer The Beatles: – Ringo był miłym gościem, robił swoje i nie zaburzał harmonii w rodzinie The Beatles. Sądzę, że pomógł grupie utrzymać wewnętrzny spokój, bo były takie okresy, gdy trzej pozostali członkowie mieli swoje problemy. Nie był mediatorem, bo brakowało mu asertywności, ale myślę, że pozostali darzyli go szacunkiem. Nie prawił kazań, nie wtrącał się w cudze spory, a inni czuli się przy nim bezpiecznie. Gdy przebywało się z nim sam na sam, człowiek uświadamiał sobie, że to bardzo miły gość – niezwykle uprzejmy facet z olejem w głowie.

Przykre jest to, że ocena Ringo z czasem się zmieniła. Kiedy Beatlesi zaczynali działalność, Lennon i McCartney nie kryli, że Ringo dostaje do zaśpiewania „odpady" albo rzeczy prostsze do wykonania. Tak było m.in. z „I Wanna Be Your Man". Potem Lennon zmienił swoją wersję.

– Ringo był gwiazdą w Wielkiej Brytanii, zanim jeszcze go spotkaliśmy – wspominał. – To piekielnie zdolny perkusista.

Jego grą inspirowali się m.in. Phil Collins z Genesis i Dave Grohl z Nirvany. Grał niezwykle nowocześnie, ale zabrakło mu talentu kompozytorskiego. Dlatego koledzy napisali dla niego m.in. „Yellow Submarine". We wspomnianym już „With A Little Help With From My Friends" Ringo nie spodobał się fragment tekstu „co zrobicie, kiedy nie trafię w dźwięk", ponieważ z całego kwartetu popełniał najmniej błędów w czasie sesji nagraniowych. Ostatecznie ciepły, a jednak ociężały baryton Ringo nie wytrzymał konkurencji z bogatą soulową reinterpretacją kompozycji wykonaną przez Joe Cockera. Cocker był kiedyś z zespołem Starra zaproszony na wspólny koncert. Grał jako pierwszy i wyjechał pierwszy, żeby uniknąć spotkania z Ringo i nie wprawiać eks-Beatlesa w zakłopotanie swoją wokalną wyższością.

Zupełnie inną pozycję Ringo miał w Stanach Zjednoczonych, gdzie nikt nie znał historii powstania The Beatles, zaś poczucie humoru perkusisty sprawiało, że uznawano go za lidera grupy.

Miłość i pokój

Nie ma jednak wątpliwości, że Ringo jest najbardziej bezpretensjonalnym i sympatycznym z Beatlesów. Osobiście obserwowałem, że kiedy w Royal Albert Hall miał wystąpić na koncercie poświęconym pamięci Harrisona, otrzymał gorętsze oklaski niż McCartney czy Eric Clapton. Powtarzane przez niego słowa „Miłość i pokój", którym towarzyszy nieodłączny znak zwycięstwa – płyną prosto ze szczerego i prostodusznego serca oraz rad, jakie dawała mu matka. Zawsze bawił i rozśmieszał. „Większą część nakładu wciąż przechowujemy w naszych domach" – komentował sukcesy debiutanckich nagrań. Jego absurdalne poczucie humoru sprawiło, że stał się głównym bohaterem filmu „Help". W scenie oko w oko z bengalskim tygrysem ludojadem ratował się odśpiewaniem „Ody do radości" Beethovena. Podczas pierwszej wizyty w Ameryce nabijał się z paparazzich: zabrał im kilkanaście aparatów i objuczony nimi pytał zaskoczonych kolegów: „Czy mogę zrobić tylko jedno zdjęcie?!".

Humor przydawał się w karierze The Beatles, która miała swoje blaski, ale i cienie. Ringo otrzymywał tylko 2 proc. tantiem ze sprzedaży nagrań. Pieniądze nie były dla niego najważniejsze. Najbardziej przeżywał to, że od czasu „Sierżanta Pieprza" muzycy zaczęli się kłócić i nagrywać osobno. Miał nazbyt dużo wolnego czasu, ponieważ w przeciwieństwie do kolegów nie pisał piosenek i nie eksperymentował z muzyką psychodeliczną. Z Indii, gdzie The Beatles zbierali siły i komponowali piosenki na „Biały album", musiał wyjechać z powodu problemów żołądkowych, bo był uczulony na cebulę i ostre przyprawy. Gdy koledzy zapomnieli o nim podczas rejestracji albumu – wkurzył się i pływał na jachcie przyjaciela Petera Sellersa, do którego zbliżyło go poczucie humoru. To wtedy skomponował „Octopus's Garden". Wrócił do studia dopiero gdy otrzymał przeprosinowy telegram o treści: „Jesteś najlepszym rockandrollowym perkusistą na świecie. Wracaj, kochamy cię!". Studio było pełne czerwonych róż.

Dziewczyna Bonda

Kiedy Beatlesi byli już w stanie rozkładu, Ringo szukał swojej szansy w filmie. W 1968 r. wystąpił w „Candy" u boku Marlona Brando, Richarda Burtona i Waltera Matthau. Beatlesi próbowali udobruchać Ringo, prosząc o nagranie perkusyjnej solówki w finale „Abbey Road". Wypadła znakomicie. A kiedy grupa się rozpadała, kręcił „The Magic Christian" z Peterem Sellersem.

Solowa kariera nie była pozbawiona sukcesów. Największe przeboje Ringo to „It Don't Come Easy", który sprzedawał się lepiej niż pierwsze single pozostałych Beatlesów, a także „You're Sixteen" i „Photograph" napisany wraz z Harrisonem. Wystąpił z nim na pierwszym charytatywnym koncercie w historii rocka zorganizowanym dla Bangladeszu. Był jedynym muzykiem kwartetu, który miał dobre relacje ze wszystkimi eks-Beatlesami. Solo też mu się powodziło. W 1973 roku album „Ringo" na amerykańskiej liście przebojów przegrał tylko z legendarną już dziś płytą „Goodbye Yellow Brick Road" Eltona Johna. Planował tournée z Harrisonem i Claptonem. Ale problemem był alkoholizm. Wiele tłumaczy fakt, że kariera The Beatles zakończyła się, gdy Ringo miał tylko 30 lat. Z wielkim kapitałem sławy, z gwiazdorskimi przyzwyczajeniami miał prawo poczuć się samotny. Pił ostro z Keithem Moonem z The Who i Markiem Bolanem z T. Rex. Przeżył jako jedyny z nich. Ale pod koniec lat 70. dobra passa się skończyła. Stracił kontrakt płytowy. Nie był w stanie uwolnić się od wizerunku „byłego Beatlesa Ringo Starra" i choć bardzo się starał zapełniać wolny czas podróżami – wylatywał do RPA, by obejrzeć mecz tenisowy, lub do Nowego Jorku, by kupić parę butów – pustki nie dało się tak łatwo zapełnić.

Na szczęście w 1980 r. na planie filmowym „Jaskiniowca" spotkał swoją drugą żonę – Barbarę Bach, jedną z dziewczyn Bonda w „Szpiegu, który mnie kochał". To właśnie wtedy po raz pierwszy od 12 lat na weselnej scenie spotkali się Ringo, Paul i George.

Pierwszy raz ożenił się w 1965 r. z Maureen Cox. Miał z nią trójkę dzieci. Związek zaczął się rozpadać, gdy Ringo coraz częściej zaglądał do kieliszka. Gwoździem do trumny był romans Maureen z Harrisonem. Niestety, małżeństwo z Barbarą również przeżywało kryzysy. Ringo sarkastycznie żartował, że gdy pracuje się dwa dni w roku, trzeba coś robić. Najłatwiej było sięgnąć po butelkę. A potem działy się rzeczy straszne – włącznie z demolowaniem domu i rękoczynami. W 1988 roku Barbara i Ringo razem udali się na odwyk. Starr został wegetarianinem i odżył, a na początku lat 90. założył zespół Ringo Starr and His All Starr Band, w którym do dziś towarzyszą mu największe sławy muzyki lat 60 i 70. To z nimi odwiedził warszawską Salę Kongresową w 2011 roku.

Pociechą Ringo jest syn Zak, który poszedł w muzyczne ślady ojca. Słynny Keith Moon, przyjaciel rodziny z sąsiedztwa, podarował Zakowi pierwszy zestaw perkusyjny, gdy chłopak miał 12 lat. Nic dziwnego, że po śmierci Moona – syn Ringo bębnił z The Who, a potem w britpopowej formacji Oasis, którą uważa się na najważniejszych kontynuatorów tradycji The Beatles.

W grudniu 2014 roku Rock and Roll Hall of Fame ogłosiło, że Ringo Starr zostanie nagrodzony za swoje muzyczne dokonania i zaliczony w poczet największych sław rocka. Perkusista dowiedział się od tym od Paula McCartneya.

– A to oznacza, że zostałem doceniony – powiedział Ringo. – W końcu cała nasza czwórka jest w Rock and Roll Hall of Fame, zespołowo i indywidualnie.

A Starr dostał okazję, by jeszcze raz w charakterystyczny dla siebie sposób złożyć palce w geście zwycięstwa i powiedzieć: „Pokój i miłość".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Co byś pomyślał, gdybym zaczął fałszować/ Czy wstałbyś, by zaprotestować?/ Pożycz mi uszu, a ja ci zaśpiewam/ I postaram się czysto intonować/ Z małą pomocą przyjaciół przeżyję/ Z małą pomocą przyjaciół pnę się w górę/ Z małą pomocą przyjaciół będę próbował". To oczywiście słowa nieśmiertelnego hitu The Beatles „With A Little Help From My Friends" skomponowanego przez Paula McCartneya dla Ringo Starra – i z myślą o nim.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał