A im więcej takich historii jest publikowanych, tym bardziej widać, że ogromna większość aborcji, które są dokonywane (nielegalnie) w Polsce lub poza jej granicami, nie ma nic wspólnego z dramatami, gwałtami czy choćby brakiem antykoncepcji i edukacji seksualnej. Ogromna większość dzieci zabijanych jest z o wiele bardziej banalnych powodów. Wystarczy przeczytać kilka świadectw na założonych przez feministki stronach, by się o tym przekonać.
Kobiety, a niekiedy także mężczyźni, opisują, jak to podczas przypadkowego seksu (z fryzjerem, byłym partnerem, chłopakiem na jedną noc), zazwyczaj „zabezpieczonego", zawiodła antykoncepcja i w efekcie pojawiło się dziecko. Panika, jaką wywoływała ta informacja, sprawiała, że w chwilę później fryzjer, chłopak, konkubent zaczynał naciskać na aborcję. Kobieta zaś ulegała.
A później – mówimy o stronach, które mają promować aborcję! – wcale nie było tak różowo. Ból, strach, łzy, zazwyczaj rozwalony związek, a potem myśli o tym, co się stało, pytanie o to, co by było, gdyby dziecko się urodziło, i próby dość naiwnych racjonalizacji aborcji. Jej usprawiedliwieniem ma być to, że później skończyłoby się studia, dziecko byłoby nieplanowane, a kobieta nie otrzymałaby pracy, którą sobie wymarzyła.
Pytania, skąd wiadomo, że nie miałaby lepszej pracy, a studiów nie skończyłaby w terminie, czy o to, czy dziecko w ogóle dowiedziałoby się o tym, że było nieplanowane, w ogóle nie padają, ale i to jest dość oczywiste, chodzi przecież o usprawiedliwienie, ucieczkę przed swoimi demonami.
Tyle że one i tak wychodzą. Ktoś mówi o karmie, ktoś o łzach, a ktoś jeszcze inny o tym, że w dniu, w którym wedle wyliczeń miało urodzić się jego dziecko, przeżywa czas refleksji i zadumy, a czasem smutku.