Spór o Biełsat przywołał inny, znacznie głębszy: jak Polska ma się odnosić do swoich najbliższych sąsiadów? Czy jest jeszcze miejsce w polskiej polityce wschodniej na koncepcje Giedroycia? Jak daleko można się posunąć w imię ocieplania relacji z Aleksandrem Łukaszenką? Bez stawiania tych pytań nie sposób zrozumieć ani sensu istnienia Biełasatu, ani losów twórców tej telewizji.
Umiem po polsku
Aleksiej Dzikawicki, szef informacji, ma smutną minę, kiedy przegląda białoruskie wpisy internetowe. Co prawda wygląda na to, że Biełsat przetrwa następną burzę i nie zostanie zamknięty, ale straty są. – Przez te lata wyjaśnialiśmy, że Polska ma dobre intencje, że możemy partnersko współpracować... Jedno zdanie ministra o tym, że Białorusini mają się uczyć polskiego, wszystko zepsuło. Od początku musimy tłumaczyć... A co czuł on sam, kiedy słuchał ministra Waszczykowskiego? – Ja się już polskiego nauczyłem. Więc te słowa nie były do mnie – mówi spokojnie, z uśmiechem.
Biełsat nadaje internetowo, w języku białoruskim. To świadomy wybór i polityka stacji od początku, od 10 grudnia 2007 roku. Przekłada się ona także na relacje wewnątrz redakcji: kilkoro polskich techników i montażystów nauczyło się dla lepszej komunikacji mówić po białorusku. – Ale najbardziej unikalne jest to – mówi Marina, dziennikarka zajmująca się kulturą – że oni mówią po białorusku, a nie mówią wcale po rosyjsku! To zupełnie wyjątkowe.
Sama stacja też jest wyjątkowa. To jedyna telewizja, która nadaje z terenu Unii Europejskiej na tereny postradzieckie. Powstała w końcówce rządu Jarosława Kaczyńskiego. Jej duszą od początku była Agnieszka Romaszewska-Guzy, korespondentka TVP w Moskwie, w grudniu 2005 roku deportowana z lotniska w Mińsku, jako osoba na Białorusi niepożądana. – Politycznie najbardziej przyczynił się do powstania stacji Adam Lipiński. Był wtedy szefem gabinetu premiera Jarosława Kaczyńskiego – wspomina twórczyni Biełsatu Agnieszka Romaszewska-Guzy. – A jego bliskim współpracownikiem był wtedy Michał Dworczyk (obecnie poseł PiS), który jest bardzo dynamiczny i zaangażowany w sprawy Białorusi. Trzeba było przekonać jeszcze minister spraw zagranicznych Annę Fotygę. Udało się.
Zdaniem Romaszewskiej o tym, że się udało „odpalić" Biełsat, zdecydowało wtedy, w 2007 roku, poparcie obu głównych partii, i PiS, i PO. – Powstał wtedy zespół białoruski w Sejmie, współpracowaliśmy w tej sprawie. Potem szybko była zmiana rządu i nie było jasne, czy przetrwamy. Nawet przyspieszaliśmy start nadawania, żeby już wyjść na zewnątrz, żeby telewizja po białorusku stała się faktem. Ale minister Sikorski od początku patronował Biełsatowi i rozumiał, że stacja jest potrzebna. No i przy okazji nie dał się nikomu wtrącać, trafiliśmy całkiem pod skrzydła MSZ. Potem niestety przekonano go do resetu w stosunkach z Białorusią i przestaliśmy być potrzebni. Zawsze mi się wydawało, że niektórzy ludzie traktowali nas jak wrzód na ciele MSZ...