W Warszawie wtorek 1 sierpnia 1944 r. to był ciepły dzień, ale nie gorący, było pochmurno, od czasu do czasu padał mały deszcz. Byłem w domu na Bonifraterskiej do 11-tej, wyszedłem, żeby spotkać moich ludzi, załatwiłem jeszcze sprawę broni i amunicji, jakiś obiad w przelocie i powoli udaliśmy się na Elektoralną. Wielkie emocje – czekanie na ten upragniony sygnał, że już.
Miejsce koncentracji bojowej batalionu „Parasol" było ustalone w Domu Starców na Karolkowej. Mój pluton zbierał się na Elektoralnej w mieszkaniu jednego z kolegów z plutonu, czekaliśmy na kilku chłopaków, którzy spóźniali się. Rozkaz na piśmie od dowódcy batalionu Adama Borysa ps. „Dyrektor" przyniosła łączniczka około 16.00 – małą karteczkę, na której podano godzinę koncentracji – 17.00. Rozkaz zawierał też polecenie stawienia się plutonu na miejscu koncentracji na Karolkowej.
Broń była dostarczona dla nas ze skrytek przez łączniczki, które wcześniej przyniosły kilka walizek z bronią. Czekaliśmy na Powstanie jak na zbawienie, chcieliśmy bardzo mieć wolny kraj, po latach upokorzeń, morderstw i krzywd od okupanta chcieliśmy wolnej Polski, wierzyliśmy głęboko, że nam się uda, że to jest możliwe. Po prostu wszyscy rwaliśmy się do walki. Byliśmy pewni, że przyjdzie zwycięstwo, z pomocą całego narodu wywalczymy w krótkim czasie wolność. Wierzyliśmy w pomoc aliantów, w nasze wojsko na Zachodzie, które mogło przybyć nam z pomocą.
To była szczęśliwa chwila, że możemy nareszcie iść do walki po zwycięstwo, ale też zemstę za cały ten terror pięciu lat okupacji. Całym sercem wierzyliśmy w zwycięstwo. Nikt się nie bał, nie myślał o strachu, każdy miał wielką determinację iść do walki na nieprzyjaciela. Nie było takich, którzy by się bali. Może byliśmy bardzo fanatyczni, tyle czasu czekaliśmy na tę chwilę, to był prawdziwy wybuch radości.
Wychodziliśmy po kolei i skierowaliśmy się w kierunku Woli. Po drodze natknęliśmy się na bunkier na rogu Żelaznej. Niemcy mieli dwie wieże z karabinami maszynowymi, które obrzuciliśmy filipinkami. Załoga niemiecka uciekła z tych stanowisk ogniowych w głąb budynku, dzięki czemu mogliśmy poruszać się dalej do naszego celu. Mieliśmy już dwóch rannych: jednego w nogę, drugiego w rękę. Resztę drogi do celu udało się nam prześlizgnąć bez konieczności walki. Było już widać, że jest Powstanie, bo ludzie wywieszali flagi biało-czerwone na domach, a Niemcy w pierwszych godzinach chowali się i uciekali. W ten sposób dotarliśmy na Karolkową, gdzie już zbierał się batalion, ale wielu ludzi ciągle brakowało, mieli trudności w dotarciu do celu. Dotarliśmy do Domu Starców. Tam zameldowałem się u „Dyrektora". Kilku moim kolegom nie udało się dotrzeć, po latach okazało się, że musieli walczyć w innych jednostkach.