Przemysław Słowiński: mroczny PRL i jego wielkie afery

W hotelu wchodziło się w świat, który był na ogół niedostępny dla obywatela PRL: biura zachodnich linii lotniczych, wykwintne restauracje, kluby nocne. Dostęp do tego wszystkiego był jednak reglamentowany.

Aktualizacja: 12.02.2017 21:38 Publikacja: 09.02.2017 23:01

Przemysław Słowiński: mroczny PRL i jego wielkie afery

Foto: PAP, Zbigniew Wdowiński

Obowiązywało przekonanie, że jeśli będziesz z nami, czyli z systemem – to, być może, zyskasz akces do tego świata. To była nowa forma sprawowania władzy, za pomocą regulowania dostępu do luksusu. PRL lat siedemdziesiątych wypracował takie nowe mechanizmy społecznej kontroli.

Hotele istniały w rzeczywistości, a zarazem same stwarzały świat trochę nierealny, który kusił. Przekroczenie bramy oznaczało przekroczenie realiów, w których funkcjonowaliśmy. To oczywiście była ułuda lepszego świata, mocno kontrolowana. Wszystko pod bacznym okiem państwa. Nawet kręcący się tam półświatek.

W rezultacie prowadzonych czynności...

Wydział d/w z Przest. Gosp. KW MO w Katowicach posiada informacje, że kierownicy sali restauracyjnej i baru nocnego hotelu »Orbis Silesia« w Katowicach, Zimny Henryk i Furman Marian dokonują nadużyć gospodarczych m/in polegających na tym, że od połowy 1973 r. do końca 1976 r. przyjmowali korzyści majątkowe w zamian za wpuszczanie konsumentów do baru nocnego. Dotychczas udowodniono przyjęcie korzyści po około 50 tys. zł. przez każdego w/wym.". Podpisano: Insp. Sekcji II Wydziału d/ wzP KW MO Katowice por. Jacek Wieczorek.

Nietrudno się domyślić, że „konsumentami od których przyjmowano korzyści majątkowe w zamian za wpuszczanie do baru nocnego" i którzy złożyli donos na „w/wym", były „nocne panienki", znudzone w końcu ustawicznym odpalaniem doli i wykorzystywaniem w ten niecny sposób ich ciężkiej pracy. 14 kwietnia tego samego roku porucznik Zygmunt Latała sporządził kolejną notatkę: „W wyniku prowadzonego dochodzenia uzyskano materiały świadczące o tym, że w hotelu »Orbis Silesia« w Katowicach grupa pracowników dokonuje nadużyć polegających między innymi na: wprowadzaniu własnych produktów do sprzedaży w prowadzonych przez siebie bufetach, pobieraniu »haraczy« za zezwolenie na wejście do baru nocnego pewnej grupie konsumentów i pobieraniu przez kierownictwo łapówek od podległego im personelu w zamian za tolerowanie wyżej wymienionych praktyk".

W rezultacie prowadzonych przez katowicką milicję czynności na ławie oskarżonych Sądu Wojewódzkiego w Katowicach, obok panów Zimnego i Furmana, zasiadło sześć dalszych osób: Henryk Bujak, Andrzej Chłodnicki, Janina Kawka, Anna Kotowska-Marek, Ewa Budniok i Joanna Mucha. W związku z obowiązującą amnestią umorzono śledztwo prowadzone wobec Urszuli K. i Bogusławy S. Amnestia, którą ogłoszono 19 lipca 1977 roku, dotyczyła przede wszystkim osób skazanych za udział w wydarzeniach radomskich z czerwca ubiegłego roku, ale skorzystało z niej również wiele niezwiązanych z robotniczym buntem osób, czytaj: pospolitych kryminalistów. [...]

Pili „po równo"

Marian Furman został oskarżony o to, że „w czasie od września 1973 r. do stycznia 1977 w Katowicach, jako kierownik sali hotelu »Orbis Silesia« w Katowicach czerpał korzyści majątkowe z cudzego nierządu w postaci pieniędzy o łącznej wartości około 30 tysięcy zł oraz alkoholu o łącznej wartości około 50 tysięcy zł, które przyjął od kobiet trudniących się nierządem w zamian za wpuszczanie ich do baru nocnego tegoż hotelu, to jest o czyn określony w art. 174 § 2 kodeksu karnego w związku z art. 58 kk", a także o to, że w tym samym czasie i miejscu, „pracując w charakterze, jak wyżej opisano, działając przestępstwem ciągłym, wspólnie i w porozumieniu z barmankami: Janiną Kawką, Anną Kotowską- Marek, Ewą Budniok i Joanną Muchą, sprzedał, nie mając do tego uprawnień, w barze nocnym tegoż hotelu własny alkohol o łącznej wartości około 18 tys. zł, to jest o czyn określony w art. 223 § 1 kk. w związku z art. 58 kk".

Oskarżonemu Henrykowi Zimnemu, również kierownikowi sali hotelu Orbis Silesia, postawiono dwa identycznie brzmiące zarzuty, z tym, że ilość gotówki „wyczerpanej" przez niego z cudzego nierządu prokuratura obliczyła na 20 tys. zł. Ilość wypitego na koszt „nocnych panienek" alkoholu określono identycznie jak w przypadku oskarżonego Furmana, to znaczy na 50 tys. zł, czyli zdaniem prokuratury obaj panowie kierownicy pili starym polskim zwyczajem „po równo". Pan Zimny jednak „sprzedał, nie mając do tego uprawnień, w barze nocnym tegoż hotelu własny alkohol" o łącznej wartości nieco mniejszej, bo „tylko" około 12 tys. zł.

O co chodziło z tym „sprzedawaniem, nie mając do tego uprawnień, w barze nocnym tegoż hotelu własnego alkoholu"? Otóż rozmaite osoby stawiały panom kierownikom drinki, których ci już nie byli w stanie wypić. W porozumieniu z barmankami wyciągali w takiej sytuacji z kasy pieniądze za niewypity alkohol, sprzedawany następnie innym konsumentom, którzy, owszem, wypić jeszcze mogli. W myśl obowiązującego prawa nie był to już alkohol „hotelowy", lecz „własny"...

I jeszcze krótkie wyjaśnienie dotyczące sformułowania „w związku z art. 58 kk". Chodziło tu o tak zwane przestępstwo ciągłe, czyli taki szereg popełnionych przestępstw, które łączyły w jedną samoistną całość, traktowaną jako jedno przestępstwo, ten sam rodzaj winy, bliskość czasowa popełnionych czynów, podobny sposób ich dokonania i – co najważniejsze – wykorzystywanie (jeżeli chodzi o czyny umyślne) lub popełnione na tle (jeżeli chodzi o czyny nieumyślne) tej samej trwałej sposobności. W razie skazania za przestępstwo ciągłe, na mocy art. 58 obowiązującego wtedy kodeksu karnego z 1969 roku, sąd mógł orzec karę w granicach do najwyższego ustawowego zagrożenia zwiększonego o połowę, nie przekraczając jednak granicy danego rodzaju kary.

Andrzej Chłodnicki został oskarżony o to, że „w czasie od stycznia 1973 roku do kwietnia 1977, w związku z pełnioną funkcją hotelu kierownika zakładu gastronomicznego hotelu »Orbis Silesia« w Katowicach, działając przestępstwem ciągłym, przyjął od podległych sobie pracowników Janiny Kawki i Ewy Budniok korzyści majątkowe w postaci pieniędzy i alkoholu o łącznej wartości 21 500 zł w zamian za ustalenie dla nich dogodnego harmonogramu pracy, to jest o czyn określony w art. 239 § 1 kk. w związku z art. 58 kk".

Cztery panie barmanki oskarżono o przestępstwo z artykułu 241 § 1 kk w związku z art. 58 kk, czyli udzielanie pozostałym oskarżonym korzyści majątkowych w postaci pieniędzy i alkoholu (winiaku), przy czym, żeby nie zanudzać czytelnika, nie będziemy dokładnie przytaczać, ile która i komu postawiła bądź wręczyła.

15 lat odsiadki za kilka kieliszków

Do roli głównego oskarżonego awansował niespodziewanie Henryk Bujak, zastępca głównego dyrektora do spraw eksploatacji. Facet nic nikomu nie ukradł ani żadnej krzywdy nie zrobił. Przychodził po prostu co dzień do pracy, siadał na wysokim stołku przy barze i kazał sobie nalać barmankom pięćdziesiątkę winiaku „dla lepszego samopoczucia". Biorąc pod uwagę dłuższy okres, w którym dopuszczał się tego „niecnego procederu", oraz obowiązujące w barze eleganckiego hotelu słone ceny alkoholu, wypity przez niego winiak prokuratura wyceniła na ponad 100 tys. zł. W akcie oskarżenia sformułowano to następująco:

„(...) w okresie od stycznia 1973 roku do kwietnia 1977 w Katowicach, pełniąc funkcję zastępcy dyrektora ds. eksploatacji i gastronomii hotelu »Orbis Silesia« w Katowicach, działając przestępstwem ciągłym, żądał, a następnie przyjął od barmanek: Kawki, Kotowskiej-Marek, Budniok i Muchy korzyści majątkowe w postaci winiaku o łącznej wartości około 103 tysięcy zł, to jest o czyn określony w 239 § 1 kk. w związku z art. 58 kk".

Art. 239 § 1 kk. brzmiał: „Kto pełniąc funkcję publiczną, uzależnia czynność służbową od otrzymania korzyści lub takiej korzyści żąda, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat dziesięciu". „W związku ze związkiem" z art. 58 panu dyrektorowi groziło więc za wypicie „paru" kieliszków ni mniej, ni więcej, tylko 15 lat pobytu w ośrodku sponsorowanym przez ministra sprawiedliwości.

– Postawiony mi zarzut zrozumiałem – oświadczył z godnością sądowi Henryk Bujak – jednak do niczego się nie przyznaję. [...]

Od samego początku zarówno Henryk Bujak, jak i jego obrońca starali się przekonać wysoki sąd, że żadnego stawiania winiaków oskarżony na barmankach nie wymuszał i że wszystkie kobiety czyniły to jedynie z czystej sympatii do niego oraz zgodnie z panującymi w branży gastronomicznej zwyczajami.

– Nigdy nie prosiłem żadnej z barmanek o nalanie mi alkoholu. Zdarzały się natomiast wypadki, że się spieszyłem i nawet odmawiałem wypicia postawionego mi alkoholu – dowodził z godnością dyrektor, wyraźnie dumny ze swego heroizmu i żelaznego charakteru. – Były wypadki, że płaciłem za postawiony mi winiak, ale niestety – tu rozłożył bezradnie ręce – barmanki odmawiały przyjęcia pieniędzy.

Widząc, że wysoki sąd niespecjalnie podziela jego tok rozumowania, skupił się na kwestionowaniu wyliczonej przez prokuraturę wartości wypitego alkoholu. Sporo czasu zajęło więc szczegółowe ustalanie cen: ile kosztował winiak w barze nocnym, a ile w Barze Aperitif, jak zmieniały się ceny trunku na przestrzeni lat, czy iloma lampkami prokuratura obciążyła pana Bujaka niesłusznie, bo tego to a tego dnia był w Warszawie w delegacji, więc nikt w Silesii niczego mu postawić nie mógł, innego zaś chorował, w związku z czym nie było go w pracy. [...]

– Czasami wypijałem do winiaku coca-colę lub tonik – przyznał jednak w pewnym momencie tyleż szczerze, co naiwnie, a prokurator Wolny już uśmiechał się pod wąsem, dodając w myśli ceny wymienionych „zapitek" do obciążającej konto dyrektora sumy.

Trzecią linią obrony była „linia patriotyczna". Oskarżony dowodził, że pijał jedynie winiak Luksusowy, najtańszy alkohol w barze, w dodatku rodzimej produkcji, gardząc możliwością konsumpcji dużo droższych alkoholi pochodzących ze „zgniłego" Zachodu.

Dochodowa selekcja

Oskarżonych Zimnego i Furmana sprowadziło na złą drogę wydane w jak najlepszej wierze zarządzenie głównego dyrektora Silesii Mariana Płachty. Jak to w nocnych barach bywa, niektórzy goście wywoływali awantury, inni upijali się „w trupa", od czasu do czasu ktoś zarzygał dywan...

Dyrektor Płachta zezwolił więc kierownikom sal na niewpuszczanie do lokalu konsumentów, którzy swoim zachowaniem naruszyli powszechnie obowiązujące normy dobrego wychowania. Tak się przypadkowo składało, że konsumentami tymi były często kurewki, lubiące ponadto czasami skubnąć ululanego zagranicznego klienta na parę dolarów więcej lub – bywało też – zwinąć mu złotą bransoletkę czy markowy „sikor".

Panowie kierownicy sal umieli dodać dwa do dwóch. Szybko zorientowali się, że szlachetne skądinąd zarządzenie naczelnego można wykorzystać do podwyższenia sobie skromnych państwowych pensji. Zarabiali wówczas po 7,5 tys. zł miesięcznie, nie licząc premii i napiwków. (W tym samym czasie protokolant sądowy otrzymywał 1,8 tys. zł).

Jeżeli tylko któraś „panienka" naruszyła swoim zachowaniem surowy regulamin, otrzymywała szlaban na wejście do lokalu. Nie trzeba dodawać, że oznaczało to dla cór Koryntu poważne straty finansowe. Teoretycznie można było zmienić miejsce pracy na hotel Katowice, ale ten obstawiony był przez inne prostytutki, niechętnie tolerujące na „swoim" terenie konkurencję...

Równie szybko zorientowały się więc, że sprawę zakazu można załatwić za pomocą odpowiedniej łapówki. I tak koło się zamknęło.

Panowie Zimny i Furman przyznali się do zarzucanych im w akcie oskarżenia czynów „częściowo". To znaczy przyznali się, że przyjmowali od prostytutek alkohol w postaci stawianych im drinków i że za te niewypite kasowali od barmanek ekwiwalent w postaci gotówki, stanowczo zaprzeczyli jednak zgodnie, aby którykolwiek z nich dostał od „nocnych panienek" choćby złotówkę. Mieli chłopaki swoją godność. Gorzała? – ewentualnie może być. Ale forsa? Nigdy w życiu!

– Z reguły wyglądało to tak, że pytały mnie, co piję, a ja odpowiadałem: „Co pani uważa" – wyjaśnił Marian Furman.

– I co dalej? – dociekał sąd. – No i stawiały mi – przyznał oskarżony. (Jak się w dalszej części procesu okazało, stawiały mu nie

tylko drinki – o czym będzie jeszcze mowa). – Co stawiały? – pytał sędzia Majkowski, nieświadomy zupełnie dwuznaczności tego słowa.

– Najczęściej whisky, w rzadkich wypadkach gin.

„Jeżeli chodzi o cenę whisky, to ostatnio 50 gram kosztowało 110 złotych – wyjaśniał dalej oskarżony Furman. – Nazwisk kobiet trudniących się nierządem nie znałem, znałem je tylko z imienia. Zdarzało się w niektórych wypadkach, że nie wypijałem postawionego mi alkoholu, lecz wycofywałem za niego od barmanek pieniądze. Było to najczęściej wtedy, gdy wypiłem już jeden kieliszek i nie chciałem pić drugiego. Barmanki dawały mi gotówkę stanowiącą równowartość nieskonsumowanego alkoholu po cenach obowiązujących w barze. Nie wiedziałem, że to jest przestępstwo. Dowiedziałem się dopiero na milicji.

(...) Gości do baru nocnego wpuszczał portier, który sprzedawał także karty wstępu. W wypadkach kontrowersyjnych, na przykład kiedy goście byli pijani czy nieodpowiednio ubrani, wzywał mnie i ja decydowałem, czy należy danego gościa wpuścić, czy nie. Jak powiedziałem, że nie, to już nie było od tego odwołania.

(...) Był wypadek, że dyrektor zobaczył w lokalu dwie kobiety trudniące się nierządem. Siedziały przy barze i piły alkohol. Powiedział wtedy do mnie, że jeżeli za dziesięć minut one tu jeszcze będą, to mogę w tym miesiącu pożegnać się z premią.

(...) Nie wiem, za co kobiety trudniące się nierządem stawiały mi alkohol. Przypuszczam, że po prostu starały mi się przypochlebić. Ja sam nigdy im tego nie proponowałem. Od innych gości prócz tych kobiet trudniących się nierządem napiwków nie dostawałem. No, może z wyjątkiem napiwków od mężczyzn będących w towarzystwie tych kobiet. Kobiet trudniących się nierządem przychodziło do hotelu »Silesia« około dwudziestu. Wszystkie te kobiety traktowałem tak jak innych konsumentów. Jeżeli zachowywały się prawidłowo, to nie miałem z nimi konfliktów. Z wieloma jednak miałem. Czasami nie chciały płacić za wypity alkohol, bywało, że zaczepiały mężczyzn, którzy sobie tego nie życzyli.

(...) Irenę Gomułkę, owszem, wyrzuciłem kiedyś z lokalu. Była ona jedną z prowodyrek źle zachowujących się dziewcząt. Kiedyś zwróciła się do konsumentki: »czego tu, kurwo, szukasz?«. I wtedy ją wywaliłem.

Z Czesławą Dobecką kilkakrotnie miałem zajścia. Często upijała się i biła przy barze z innymi dziewczętami. Każdy z kierowników sal miał kłopoty z kobietami lekkich obyczajów".

– I stanowczo zaprzeczam, żebym kiedykolwiek przyjął jakiś alkohol od Danuty Krzywdy – oświadczył na koniec składania swych wyjaśnień oskarżony Marian Furman. – Ta to nigdy nie postawiła mi choćby kropli – dodał, nie wiedzieć, czy z żalem, czy z ulgą. [...]

Zeznaje elita

W kolejnym dniu postępowania sądowego zeznawać mieli świadkowie. Tego dnia przed Sądem Wojewódzkim w Katowicach toczyły się równolegle na dwóch różnych salach dwie rozprawy grupowe. Jedną, opisywaną tutaj aferę hotelu Orbis Silesia, prowadził sędzia Zdzisław Majkowski, drugą, dużą aferę jajczarską – sędzia Marek Michniewski.

Niektórzy adwokaci, występujący w obu sprawach, nieustannie się przemieszczali. Gdy po wywołaniu sprawy sędzia Majkowski zorientował się, że obrońca oskarżonego Henryka Zimnego mecenas Stefania Bożek jest nieobecna, zapytał o przyczynę jej absencji.

– Ona siedzi u Michniewskiego na jajkach – usłyszał w odpowiedzi od któregoś z adwokatów.

Jako pierwsza za barierką dla świadków pojawiła się jedna z kelnerek, pani Anna Łuczak, wielka gruba kobieta o niskim głosie i oczach podobnych do sadzonych jaj. Posturą przypominała nieco sławną Ninę Dumbadze [radziecką dyskobolkę – przyp. red.]. Z jakichś przyczyn prokurator Wolny miał zastrzeżenia co do jej prawdomówności, zażądał więc, aby sąd przesłuchał świadka po uprzednim złożeniu przez niego przyrzeczenia.

– Świadoma wagi... – sędzia Majkowski zaczął wygłaszać treść formułki przyrzeczenia, którą świadek miał następnie powtórzyć.

– Dziewięćdziesiąt kilogramów – przerwała mu pani Łuczak.

Największą sensację wśród zgromadzonej licznie na sali rozpraw publiczności wzbudziła defilująca przed obliczem Wysokiego Sądu cała galeria pań lekkich obyczajów. Dokładnie 17. Sama elita katowickiej prostytucji dewizowej: słynna „Baśka Fiat 1100", Wanda „Druciara", Zośka zwana „Chinką", Kryśka „Fabryka" czy „Mama Leone" – prawdziwa legenda hotelu Silesia, o której mówiono z podziwem, że najlepiej na świecie robi „kaczki w przeciwstawnym locie", cokolwiek by to było. Wszystkie razem stanowiły skarbnicę hotelowych sekretów – tej prawdy o fetyszach i szaleństwach, którą ich klienci pieczołowicie ukrywali przed żonami.

– Iiii – szepnął z dezaprobatą jeden z widzów, otyły mężczyzna z nieco wyłupiastymi oczami, które wydawały się wychodzić z orbit, szczególnie gdy łypał nimi lubieżnie zza grubych soczewek okularów. – Myślałem, że są młodsze i ładniejsze...

– Jaki jest zawód świadka? – zapytał sędzia pierwszą z wyżej wymienionych pań.

– Wyuczony czy wykonywany? – zapytała z ujmującym uśmiechem zagadnięta.

Przewodniczący składowi sędziowskiemu Zdzisław Majkowski był człowiekiem z natury delikatnym i dobrze wychowanym.

Cóż za ekwilibrystyki językowe wykonywał, żeby tylko nie użyć brutalnego słowa: prostytutka.

– Czy pani jest, hm... Czy świadek trudni się na co dzień nierządem? – zapytał z prawdziwym zażenowaniem inną z cór Koryntu.

– Trudnię się, panie sędzio – odpowiedziała zagadnięta. – Ale nie na co dzień. W poniedziałki się nie trudnię, bo knajpa jest zamknięta [...].

Dewizowe „panienki" chętnie opowiadały o tym, któremu kierownikowi i ile stawiały czy też wręczały gotówki za umożliwienie wejścia do nocnego baru. Okazało się też, że niektóre – przynajmniej Marianowi Furmanowi – stawiały nie tylko drinki.

Inne wnioski

Przyszedł czas na mowy końcowe prokuratora i obrońców. Kiedy swoją mowę wygłaszał mecenas Franciszek Kustos, oskarżony Furman szarpał go co chwilę za rękaw i scenicznym szeptem monitował:

– Niech pan powie jeszcze to, i... jeszcze to.

Adwokat uspokajał go i prosił o ciszę, bo nie może się skupić. Wreszcie, zniecierpliwiony, nachylił się do klienta i huknął:

– Pocałuj mnie pan w dupę!

W sali zaległa śmiertelna cisza. Chcąc ratować sytuację, sędzia Majkowski zapytał:

– Panie mecenasie, czy są jeszcze jakieś inne wnioski?

Taaak, afera hotelu Orbis Silesia w Katowicach nie była może w pełni tego słowa znaczenia WIELKĄ aferą. Z pewnością jednak była bardzo ciekawa i zabawna, chociaż bynajmniej nie dla oskarżonych. Ci ani przez chwilę nie podzielili panującej często na sali rozpraw wesołości.

Książka Przemysława Słowińskiego „Mroczny PRL. Wielkie afery" ukaże się 6 lutego nakładem Wydawnictwa Fronda. Śródtytuły pochodzą od redakcji.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Obowiązywało przekonanie, że jeśli będziesz z nami, czyli z systemem – to, być może, zyskasz akces do tego świata. To była nowa forma sprawowania władzy, za pomocą regulowania dostępu do luksusu. PRL lat siedemdziesiątych wypracował takie nowe mechanizmy społecznej kontroli.

Hotele istniały w rzeczywistości, a zarazem same stwarzały świat trochę nierealny, który kusił. Przekroczenie bramy oznaczało przekroczenie realiów, w których funkcjonowaliśmy. To oczywiście była ułuda lepszego świata, mocno kontrolowana. Wszystko pod bacznym okiem państwa. Nawet kręcący się tam półświatek.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Złoty szklany liść
Plus Minus
„Historia sztuki bez mężczyzn”: Więcej niż parę procent sztuki
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Krzysztof Bochus: Mam swoją ziemię obiecaną
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Od nadużyć do uzdrowienia Kościoła
Plus Minus
Denna wiadomość dla poszukiwaczy życia
Plus Minus
Piotr Zaremba: Kultura w kraju zimnej wojny domowej