Polska literatura, podobnie jak niemiecka, jest do szpiku kości poważna. Śmiech jest dozwolony, ale zwykle ustępuje heroizmowi, moralizowaniu, alienacji czy psychologicznej głębi.
Powinniśmy być szlachetni, choć możemy być upadli. Wzniosłości motywacji spokojnie towarzyszy nikczemność. Wielkości – małość. Wszystko nam wolno, poza byciem śmiesznymi. Śmieszność jest zakazana. Boimy się jej jak ognia. Autoironia to chyba ostateczna granica, jaką sztuka pisarska nad Wisłą nakreśliła dla śmiechu.
Zupełnie inaczej u Czechów. Tam śmiech jest nie tylko dozwolony, ale nakazany. Jest w samym środku katalogu wartości kulturowych. Bez śmiechu nie ma prawdy o świecie. Zastanawiam się, czy winien jest temu Hašek, czy raczej sam jest produktem jakiegoś czeskiego genius loci, a jego bohater to tylko powtórzenie nieskończonej liczby wcześniejszych stereotypów? Nie wiem. Zostawiam ten dylemat lepszym znawcom kraju nad Wełtawą. Faktem jednak jest, że haszkowski Szwejk przeorał kulturę naszych sąsiadów w całej rozciągłości. Stał się nie tylko jej symbolem, ale punktem odniesienia, a może nawet główną figurą.
Czy wyobrażalny byłby bez Szwejka Bohumil Hrabal? Czy mógłby pojawić się Josef Skvorecky? Czy Kundera napisałby „Żart", czyli wielkie oskarżenie stalinizmu o wszystko, a głównie o brak prawa do śmiechu? Owszem, „Żart" nie jest śmieszny, ale gdyby spojrzeć na kolejne książki Kundery, motyw tęsknoty za śmiechem powraca z wręcz obsesyjną częstością. Aż po ostatnie, napisane już po francusku, nostalgiczne i finezyjne „Święto nieistotności". Pamiętam, z jaką fascynacją zaczytywałem się tą literaturą w czasach, gdy w Polsce dozwolony był głównie patos. Jak śmieszył mnie do łez „Batalion czołgów", jak z rozbawieniem odtwarzałem sobie w głowie anegdoty i sceny z „Obsługiwałem angielskiego króla". Jakiż był to oddech, jakie lekarstwo na wymuszoną powagę czasów stanu wojennego.
Dlaczego nikt w Polsce tak nie pisał, a jeśli to wyłącznie na złość komunistom? Owszem, były publikowane w samizdacie krótkie formy Janusza Andermana. Recenzje Jerzego Pilcha. Równie śmieszne jak najlepsza czeska proza. Jednak bez kontynuacji w latach 90. Anderman roztopił się jak góra lodowa w morzu publicystyki. Pilch pożegnał ze śmiechem i odnalazł w zupełnie innych klimatach. Czemu wolna już Polska nie eksplodowała nieokiełzaną radością? Nigdy nie zrozumiem.