Broszki Beaty Szydło, czyli kobieta w polityce musi dobrze wyglądać

Kobieta w polityce to nie wolny elektron, który wkłada na siebie to, co chce. Zanim wejdzie się na świecznik, trzeba popracować nad wizerunkiem. Tyle że wychodzi to z różnym skutkiem.

Aktualizacja: 05.03.2017 13:05 Publikacja: 02.03.2017 11:22

Foto: AFP

Broszki Beaty Szydło od razu stały się zarówno jej znakiem rozpoznawczym, jak i przedmiotem żartów. – Przysyłają je sympatycy, dostaję jako upominki podczas wizyt w kraju i za granicą. Polubiłam ten trochę mój symbol. (...) Cieszę się, że broszki wróciły do łask – powiedziała pani premier.

„Super Expressowi" przyznała, że wcześniej nie była fanką broszek: – Jakieś miałam, ale nie był to gadżet, który specjalnie lubiłam. Mogę więc uznać, że stałam się trendsetterką.

Gdy ogląda się zdjęcia pani premier z czasów kampanii wyborczej, widać zmianę. Wcześniej nosiła sznurki pereł i kolorowe marynarki. Potem przeszła na spokojniejsze kolory, jasne koszulowe bluzki i marynarki z charakterystycznie podniesionym kołnierzykiem. Żakiety są właściwie skrojone, nie za długie, o dobrze wyważonych proporcjach, a podniesiona stójka z otwartym dekoltem wydłuża optycznie szyję.

Kobiety polityki, nawet jeśli nie mają szczególnie rozwiniętych zainteresowań modą, kiedy obejmują eksponowane medialnie stanowisko, starają się wypracować styl ubierania. Samodzielnie lub z pomocą. Czasem styl trzeba uspokoić, jak musiała to zrobić Carla Bruni, gdy z modelki i piosenkarki stała się żoną prezydenta, czasem dodać mu wyrazistości, jak w przypadku premier Szydło; jednak prawie zawsze stanowisko pociąga za sobą zmianę wizerunku na bardziej elegancki. Bywa, że słabość do ekstrawagancji pozostaje, tylko marki stają się bardziej luksusowe, jak jest w przypadku premier Wielkiej Brytanii Theresy May. Emocje wzbudzają jej kolorowe płaszcze od znanych brytyjskich kreatorów, na skórzane spodnie za 995 funtów spadła mocna krytyka. – Nie mam skórzanych spodni, a nigdy nic poza suknią ślubną nie kupiłam sobie za 1000 funtów – skomentowała zjadliwie posłanka Partii Konserwatywnej Nicky Morgan.

Pani premier wytknięto również zbyt wyrazistą biżuterię i czółenka w plamisty wzór, uznając je za nieodpowiednie na jej stanowisku „Wszyscy wiedzą, że mam słabość do butów. Nie określają mnie one ani jako polityka, ani jako kobiety, określają mnie tylko w oczach mediów" – odparowała Theresa May w wywiadzie dla dziennika „The Telegraph".

Tymczasem w dowód uznania dla śmiałych poczynań westymentarnych pani May na okładkę amerykańskiego magazynu „Vogue" zaprosiła ją Anna Wintour, szefowa tamtejszej edycji pisma. Zdjęcie zrobione przez słynną fotografkę Annie Leibovitz ukaże się w kwietniowym wydaniu magazynu. To będzie pierwszy przypadek, kiedy wysoka urzędniczka państwowa Wielkiej Brytanii wystąpi w amerykańskiej edycji, która raczej promuje własnych celebrytów. Margaret Thatcher także miała okładki „Vogue'a", ale brytyjskiego.

Zaproszenie Anny Wintour to więcej niż wyraz uznania i sympatii ze strony Ameryki dla elegancji brytyjskiej premier. To także gest w stronę kobiet starszych, do których zresztą sama 66-letnia Wintour należy. – Chcę rozszerzyć granice – zadeklarowała redaktor.

Sweterek z sieciówki

Wielkie prezydentowe nie ubierają się u zwykłych krawcowych. Nad ich wyglądem czuwają specjaliści – wizażyści, fryzjerzy, kosmetyczki. Każdy znak, każdy szczegół stroju ma znaczenie. Krytycy czyhają na najmniejszy błąd VIP-a. Jednak pani Barbara Bush pozostała odporna na krytykę swoich sztucznych pereł, Hillary Clinton nie ugięła się pod ostrzałem i zachowała pastelowe kostiumy, w których podobno „wyglądała jak klown", nie zrezygnowała z fryzur ani z naszyjników. Jackie Kennedy nosiła kostiumy Chanel, chociaż Amerykanie uznawali to za wysoce niepatriotyczne. Różowy kostium miała na sobie w Dallas, w momencie zabójstwa prezydenta. Jednak na ogół żony zachodnich mężów stanu zachowują regulaminową poprawność. Dobrze uszyte, gładkie kostiumy na dzień, z rzadka suknie. Nic własnego, nic bardziej wyrazistego.

Za pionierkę nowych zachowań uznano Michelle Obamę. Była pierwszą kobietą z tą pozycją, która przyznała, że nosi rzeczy z sieciówek. Podbiła publiczność sweterkami z sieci J.Crew, choć w rzeczywistości ubierali ją najlepsi i najdrożsi kreatorzy Ameryki: Thakoon Panichgul, Óscar de la Renta, Ralph Lauren. W 2008 r. Michelle, wówczas żona demokratycznego kandydata na prezydenta, była gościem w programie znanego dziennikarza Jaya Leno po tym, gdy prasa ujawniła, że stroje Sarah Palin na tę kampanię kosztowały 150 tys. dolarów.

– A pani ile na nie wydała? – dopytywał Leno. – Spróbuję zgadnąć: 60 tysięcy, 70?

– Nie zgadł pan – odpowiedziała pani Obama i pokazała jedwabną bluzkę, złotą spódnicę i sweterek marki J.Crew. W sumie za kilkaset dolarów.

Tą odpowiedzią Michelle Obama zapoczątkowała nową strategię – demokratyczny strój pierwszej damy. Tego wcześniej nie było. Przyznanie się do sieciówek dotychczas żadnej z pierwszych dam nie przeszłoby przez gardło.

Dla Carli Bruni szyły same wielkie gwiazdy, narodowi kreatorzy Francuzów: Dior, Chanel, Hermes. Trudno się dziwić, że o to zabiegali: któż lepiej zareklamowałby francuską modę niż ta filigranowa Włoszka o niezwykłym wyczuciu elegancji. Jej płaszcze, sukienki, suknie wieczorowe kopiowano na całym świecie.

A czego mamy się spodziewać po Melanii Trump? To nic, że żona nowego prezydenta Ameryki, była modelka, wydaje się wprost idealna jako plakat reklamowy ubrań każdego projektanta mody. Razem z protestami politycznymi przeciwko Donaldowi Trumpowi jak dziecko z kąpielą wylano jego żonę. Amerykańscy kreatorzy ogłosili bojkot jej osoby.

Pierwszy był Tom Ford, który jeszcze zanim pani Trump została pierwszą damą, ogłosił, że „nie jest w jego stylu". Przy okazji wyjaśnił, że nie ubierałby też Hillary Clinton, bo chociaż popiera demokratów, nie uważa, żeby prezydentowa musiała nosić ubrania za kilka tysięcy dolarów, zwłaszcza jeśli występuje w obronie biednych. Z podobną deklaracją wystąpił Marc Jacobs. Ale panu Fordowi nie przeszkadza, że żony rosyjskich oligarchów ubierają się w jego sklepach w Moskwie. Pozostaje mieć nadzieję, że pierwsza dama Ameryki zniewagi przeżyje.

Tym bardziej że w jej obronie stanęła amerykańska projektantka Diane von Furstenberg, która oświadczyła, że skoro Melania Trump jest żoną prezydenta, nie ma powodu, by ją bojkotować.

Do protestu nie przyłączył się również Ralph Lauren, narodowy kreator Amerykanów, którego błękitny kaszmirowy kostium nosiła Melania Trump na inauguracji prezydentury. Arbitrem sporu mogłaby się okazać Anna Wintour, która powiedziała, że nie wyobraża sobie, by pani Trump okładki nie dostała. Hillary Clinton wystąpiła na niej raz, Michelle Obama nawet dwa razy.

Mówi się, że Melania kopiuje styl Jackie Kennedy. Porównywano ubrania z inauguracji jednej i drugiej, wytykając podobieństwa. Ale Melania nie sprawia wrażenia, jakby się tym przejmowała.

Na wsi – skromnie

Rzadko się zdarza, żeby kobiety zajmujące się czynnie polityką miały szczególnie rozwinięty zmysł stylu. Zajmują się czym innym i tego od nich wymagamy, a nie skupiania się na fasonie bluzki. Ale gdy do głosu dochodzą doradcy, bywa różnie. Konieczność sformatowania człowieka za pomocą jego ubrań, dopasowania go do kontekstu nie zawsze daje dobre rezultaty. Jeżdżąc po wsiach i prowincji, pani polityk powinna być ubrana bardziej codziennie i skromnie, gdy zaś jest na zagranicznych występach, musi respektować miejscowy obyczaj. Miły gest w stronę gospodarzy dobrze widziany: jak naszyjnik z bursztynów Angeli Merkel w czasie jej ostatniej wizyty u nas.

Za ikonę stylu trudno byłoby uznać Ewę Kopacz. Jej bezbarwne garsonki, przypadkowe zestawienia kolorów, skoki stylistyczne od luzackiego różowego swetra i adidasów z ćwiekami do protokolarnych, lecz nijakich kostiumów z wąską spódnicą (do tego w dzień przezroczyste czarne rajstopy) potwierdziły tylko, że pani premier całkowicie brakuje wyczucia w sprawach ubrania. Podczas kampanii wyborczej w 2015 r. za wygląd kandydatki chyba zabrali się piarowcy, którzy postanowili zrobić z niej kobietę swojską, bliską ludzi. Taktyka okazała się równie nieudana jak cała zakończona porażką kampania Platformy.

Kreacjami nie pragnęła zabłysnąć Maria Kaczyńska – a przecież ta pokusa mogła być silna, bo wszyscy na nią patrzyli. Natura dała jej skarb, o który inne kobiety walczą całe życie – świetną figurę. Pani prezydentowa nie zaliczyła ani jednej wpadki ubraniowej. Miała to, co w ubieraniu najważniejsze – naturalność. Zarówno suknię wieczorową, jak i tweedowy żakiet, letni kostium czy garnitur ze spodniami nosiła z instynktownym szykiem. Jej podejście do ubrania cechowała kultura, nie marketing. To czyniło ją przedstawicielką swojej, ginącej już klasy: inteligencji.

Trudno sobie wyobrazić, żeby którejkolwiek z prezydentowych przytrafiła się historia, o której opowiada dobra znajoma Marii Kaczyńskiej, dziennikarka Bogumiła Stola.

– Na początku prezydentury Lecha Kaczyńskiego organizowałyśmy z Alicją Resich-Modlińską Wieczór Chiński w Pałacu Prymasowskim. Przyjeżdżamy na miejsce wcześnie, zdejmujemy płaszcze i okazuje się, że mamy na sobie z Alicją te same marynarki Hexeline. – Mieszkasz bliżej, błagam cię, podjedź szybko do domu i przebierz się, bo będziemy wyglądać jak dwie kelnerki – mówi do mnie Alicja. Pojechałam, przebrałam się, wracam, a przy wejściu spotykam panią Kaczyńską. – Pani tak późno? – ona się dziwi. Zdejmuje płaszcz, a pod nim... tak sama marynarka, jaką miałam ja i Alicja. Trzecia z kolei.

Ale pani Marii w ogóle to nie speszyło. Uśmiałyśmy się z całej historii. Potem okazało się, że gdy kupowała ten żakiet, panie w sklepie Hexeline uprzedziły ją, że Alicja Resich-Modlińska ma taki sam. – Mnie to nie przeszkadza – stwierdziła pani prezydentowa.

Wpadki zdarzają się nawet Francuzkom

Gdy nad stylem zaczynają czuwać piarowcy, należy zachować czujność. Bo znaleźć złoty środek między własnym gustem a koniecznością zaspokojenia oczekiwań politycznych nie jest łatwo. Kobieta w polityce to nie wolny elektron, który wkłada na siebie to, co chce.

Jak zawodna okazuje się pomoc tzw. specjalistów, czyli „stylistek", przekonała się Aleksandra Miller, która wsławiła się sukienką w napisy „sex love romance", którą włożyła z okazji wizyty cesarskiej pary z Japonii. Kto jej tę frywolną i całkowicie nieodpowiednią na okazję sukienkę doradził, historia milczy.

Że wpadki zdarzają się nie tylko u nas, dowodzi przypadek Cecile Duflot, francuskiej deputowanej z partii Zielonych, byłej minister ds. mieszkalnictwa i ekologii. Sukienki w jaskrawe kwiaty, dżinsy na zaprzysiężeniu nowego rządu. Komentarze nie były przyjemne. Nadine Morano, minister w rządzie François Fillona, napisała na Twitterze : „Gdy reprezentuje się francuski naród, należy rozróżniać ubrania odpowiednie na posiedzenia rządu i takie do noszenia w weekendy".

Francuska deputowana socjalistów Ségolene Royal w czasie podroży do Chin miała na sobie biały puchowy płaszcz. Prasa rozwodziła się nad tym faux pas – w Państwie Środka biel uchodzi za znak żałoby.

Damy na eksponowanych stanowiskach muszą także uważać, żeby nie epatować zbyt drogimi ubraniami i dodatkami, choć przecież nikt nie spodziewa się, że ubiorą się w H&M. Ale kiedy Jackie Kennedy wydawała na suknie dziesiątki tysięcy dolarów i w żadnej nie pokazała się dwa razy, nikt nie miał do niej pretensji.

„Washington Post" prześwietlił szafę Hillary Clinton, po tym gdy w lipcu 2007 r. przemawiała w Senacie (temat: wysoki koszt edukacji) ubrana w suknię z dużym dekoltem. Pani senator, znana z poprawnego i nieepatującego erotyzmem ubrania, tym razem miała na sobie jasnoróżowy żakiet, spod którego widać było czarną, dość głęboko wydekoltowaną sukienkę.

Pech chciał, że spod dekoltu nieopatrznie wymknął się kawałek fiszbiny. „Washington Post" poświęcił temu artykuł, w którym zanalizował semantykę ubrań byłej pierwszej damy. W ostatniej kampanii wytknięto jej garnitur Armaniego za 12,5 tys. dolarów. Miała go na sobie, gdy wygłaszała przemówienie o nierównościach, bezrobociu i niskich emeryturach.

Czasem wystarczy ingerencja Photoshopa. Na zdjęciu szefowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde, zamieszczonym w lokalnym magazynie wychodzącym w miejscu jej zamieszkania, grafik musiał pozbawić ją kolczyków, pierścionka i bransoletki, żeby nie wypadło zbyt ostentacyjnie. Michelle Obamie także komputerowo zdjęto z palca drogi pierścionek.

Czytelny znak statusu

Jak uniknąć problemów z ubieraniem, mieć z głowy prasę kobiecą, internet i czas, żeby zająć się ważniejszymi sprawami? Rozwiązanie znalazła Angela Merkel. Jej monotonne, zawsze tak samo skrojone, ale różnokolorowe marynarki doczekały się niejednej satyry. Internetowy serwis Pinterest zestawił je w tabelę pt. „United colors of Angela Merkel". Jakkolwiek zabawne by się to wydało, bo choć pani kanclerz przez lata uzbierała chyba tyle kolorów marynarek, ile jest ich w spektrum światła, trudno w tym wszystkim odmówić jej stylu. Mając świadomość defektów swojej sylwetki – niski wzrost, szerokie ramiona, krótka szyja – Merkel postanowiła nie zawracać sobie głowy wymyślaniem fasonów ubrań. Jej żakiety są być może monotonne, ale skrojone tak, by ukryć braki. A przede wszystkim wydają czytelny komunikat: nie jestem lalką ani modelką, żeby kokietować ciuchami. Jestem poważnym politykiem i na takiego mam zamiar wyglądać.

Raz tylko pani kanclerz pozwoliła sobie na ekstrawagancję. I od razu wywołała sensację. Było to w 2008 r. podczas inauguracji opery w Oslo, gdzie wówczas 53-letnia Merkel wystąpiła w sukni z ogromnym dekoltem. Jak nietrudno zgadnąć, wywołało to falę komentarzy. „Broń masowego rażenia Angeli Merkel" – skomentował angielski „Daily Mail". Rzecznik pani kanclerz Thomas Steg wyjaśnił, że wywołanie zamieszania nie było jej intencją.

Nasze damy polityczne nie mają problemu z ukrywaniem brylantów ani kostiumami od Armaniego. Do Jolanty Kwaśniewskiej, żony prezydenta z SLD, partii o założeniach egalitarnych, przynajmniej teoretycznie, nikt nie miał pretensji, że zamiast nosić torby od Batyckiego czy Wittchena, pokazuje się z torebkami Louis Vuitton, Gucci, Chanel, każda po parę tysięcy. W Polsce te nazwiska to wyraźne symbole statusu – proste, czytelne nawet dla tych, którzy nie znają się na modzie. Torebka dobrej jakości, ale bez marki, nie niosłaby takiego przekazu.

Wygląd Jolanty Kwaśniewskiej był szeroko komentowany. Była pierwszą bardziej widoczną polską first lady, zważywszy, że Danuta Wałęsowa pod tym względem nie wyróżniała się niczym szczególnym. Chcąc uchodzić za ekspertkę stylu, pani Jolanta tym bardziej wystawiała się na krytykę. Generalnie nie można jej mieć wiele do zarzucenia; epizod ze zbyt krótką spódniczką na spotkaniu z królową Elżbietą nie przeszkodził w zostaniu narodową ikoną stylu. Już po zejściu ze stanowiska objęła katedrę dobrych manier i elegancji w TVN Style.

Anna Komorowska zawsze starała się wyglądać elegancko, co przy jej figurze nie zawsze było łatwe. Ale prasa była dla niej generalnie życzliwa. Miesięcznik „Elle" umieścił ją nawet na liście najlepiej ubranych roku 2010.

„Choć nie nosi rozmiaru 36, swoją kobiecość pokazuje z niebywałą klasą. Jest w tym wszystkim skromna, ale nie szara. Zachowawcza, ale nie nudna" – donosiło pismo „Party".

– Pani Komorowska nie ma rozmiaru 36, więc w klasycznych ubraniach zdecydowanie będzie jej najlepiej – doradzał „stylista" Tomasz Jacyków i dawał pani Komorowskiej swoje „ok".

22 stroje Agaty Dudy

Wysmukła figura, piękne nogi i 176 cm wzrostu czynią z Agaty Dudy wymarzoną modelkę dla każdego ubrania. Wydawałoby się, że byłaby najlepszą reklamą dla polskich projektantów. Dlaczego nie ubierają jej Dawid Woliński, Tomasz Ossoliński, Joanna Klimas? Z powodu politycznej niechęci do prezydenta, której przedstawiciele polskiej mody raczej nie kryją? Czy może czekali na propozycję, ale się nie doczekali?

– Nikt się do mnie w tej sprawie nie zgłosił – mówi Małgorzata Baczyńska, projektantka z krajowej czołówki, autorka pięknych, wypracowanych kreacji dla polskich aktorek. Uszyła wcześniej kilka rzeczy dla Małgorzaty Tusk, ale żona premiera sama wystąpiła tu z inicjatywą.

Według doniesień prasowych dostawców ubrań Agaty Dudy jest dwóch: firma Mario Menezi oraz Przedsiębiorstwo Konfekcyjne Modesta. Za włoskim szyldem Menezi ukrywają się właściciele Dorota i Dariusz Pieniakowie. Polski klient szanuje przecież tylko zagraniczne nazwy... „Epatujemy luksusem" – zawiadamia firma na swojej stronie internetowej, cokolwiek to znaczy. Jednak żadnych informacji na temat tego, czy i co uszyła dla Agaty Dudy, firma nie udziela.

Modesta również zachowuje daleko idącą dyskrecję na temat związków z pierwszą damą. Na pytanie skierowane e-mailowo nie dostałam odpowiedzi. Jeśli jednak wierzyć pogłoskom internetowym, nasza pani prezydentowa zamówiła tam 22 stroje.

Magazyn Plus Minus

 

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Broszki Beaty Szydło od razu stały się zarówno jej znakiem rozpoznawczym, jak i przedmiotem żartów. – Przysyłają je sympatycy, dostaję jako upominki podczas wizyt w kraju i za granicą. Polubiłam ten trochę mój symbol. (...) Cieszę się, że broszki wróciły do łask – powiedziała pani premier.

„Super Expressowi" przyznała, że wcześniej nie była fanką broszek: – Jakieś miałam, ale nie był to gadżet, który specjalnie lubiłam. Mogę więc uznać, że stałam się trendsetterką.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Refren mojej ballady