Reklama

AI zaprzęgnięta do słuchania płuc

Chcemy, żeby nasze urządzenie znajdowało się w każdym domu, tak jak dzisiaj termometr – mówi Paweł Elbanowski, Chief Operation Officer&Co-Founder w StethoMe.

Publikacja: 13.12.2024 09:42

AI zaprzęgnięta do słuchania płuc

Foto: mat. pras.

Skąd wziął się pomysł, żeby opracować elektroniczny stetoskop i zrobić biznes na takim urządzeniu?

Pomysł, jak zawsze w takich przypadkach, wziął się z potrzeby. Doktor Honorata Hafke-Dys, która jest współzałożycielem spółki, w pewnym momencie trafiła do szpitala z zapaleniem płuc swojego dziecka. Najnormalniej w świecie przegapiła symptomy. Spędzając siedem dni w szpitalu, widziała, w jaki sposób badane są płuca, obserwowała rozbieżności w opiniach lekarzy. I jako pracownik naukowy, fizyk i biofizyk zaczęła zgłębiać temat dźwięków w układzie oddechowym, ich identyfikacji i klasyfikacji. Z drugiej strony ja ze wspólnikami prowadziłem firmę informatyczną. Spotkaliśmy się na Facebooku. Wspólnie stwierdziliśmy, że jesteśmy w stanie wdrożyć rozwiązanie, które będzie takim termometrem dla płuc, czyli urządzeniem pierwszego użycia w przypadku wątpliwości co do stanu układu oddechowego. To był rok 2015. Czyli już dziewięć lat temu, ale opracowanie wyrobów medycznych i wdrażanie ich na rynek trwa bardzo długo. Teraz StethoMe AI już jest na rynku.

I nie kosztuje mało. Co klient otrzymuje za te pieniądze?

Przede wszystkim spokój. To urządzenie dla wszystkich – dzieci, dorosłych, seniorów. W kilka minut jest w stanie zidentyfikować, czy w naszych płucach nie ma zmian osłuchowych. Druga kwestia to oszczędność czasu, nie musimy za każdym razem chodzić do lekarza, żeby zweryfikował nasz układ oddechowy. Możemy zweryfikować stan płuc w domu. A w razie wątpliwości skontaktować się z lekarzem zdalnie, ponieważ w wyniku badania dostajemy interaktywny raport w formie linku, który można wysłać do lekarza mailem czy SMS-em na platformie telemedycznej. Czyli stan zdrowia pacjenta możemy ustalić w ciągu najwyżej 10–15 minut.

Skąd użytkownik może czerpać pewność, że urządzenie jest wiarygodne?

Reklama
Reklama

Zawsze, jeżeli pacjent ma wątpliwości co do swojego stanu zdrowia, powinien iść do lekarza. My lekarza nie zastąpimy i nie chcemy tego robić. Za to chcemy wspierać proces diagnostyki i monitorowania pacjentów. Co do wiarygodności – nasz produkt jest certyfikowanym wyrobem medycznym wyższej klasy IIa, jego skuteczność przewyższa skuteczność ludzkiego ucha, co roku przechodzimy bardzo restrykcyjny audyt. Otrzymaliśmy oficjalne rekomendacje Sekcji Pediatrycznej Polskiego Towarzystwa Alergologicznego i Polskiego Towarzystwa Pneumonologii Dziecięcej, a to oznacza, że środowisko lekarskie uważa, że urządzenie powinno być używane w ramach monitorowania astmy i może być używane w ramach telekonsultacji przy infekcjach.

Część nazwy urządzenia odnosi się do AI. Jaką rolę odgrywa AI?

Choć z perspektywy użytkownika produkt jest jeden, rozwiązanie składa się tak naprawdę z kilku modułów. Mamy więc elektroniczny stetoskop, dalej jest aplikacja, ale sercem systemu są algorytmy, które identyfikują nieprawidłowości w układzie oddechowym. Co ważne, one są zamrożone, czyli się nie uczą, my już je nauczyliśmy i sprawdziliśmy. To kluczowe z punktu widzenia bezpieczeństwa. Nasze algorytmy stworzyliśmy na podstawie bazy 1,2 mln opisów medycznych stworzonych przez lekarzy dotyczących nieprawidłowych dźwięków w układzie oddechowym.

Czy tego rodzaju rozwiązania istnieją na świecie? Jakie jest otoczenie konkurencyjne?

Jest kilka grup konkurencji. Są rozwiązania telemedyczne, ale one za każdym wymagają, żeby umówić się online z lekarzem i na żywo przesłać mu parametry. W USA działa firma, która wytwarza elektroniczny stetoskop, ale skupia się na sercu, nie zajmuje się płucami. Są urządzenia do badania świstów, ale dedykowane do wykrywania wyłącznie dźwięków astmatycznych. My stworzyliśmy urządzenie idące znacznie dalej. Jesteśmy pierwsi na świecie.

Czy jeszcze jesteście start-upem?

Reklama
Reklama

Powiedziałbym, że jesteśmy na etapie późnego start-upu. Start-up skupia się na tworzeniu nowego, innowacyjnego rozwiązania. My tę fazę mamy za sobą, naszym wyzwaniem jest wyskalowanie sprzedaży.

Jak idzie to skalowanie? Urządzenie jest dostępne na rynku od początku roku.

Sprzedaż liczymy w tysiącach sztuk. Ale to produkt sezonowy, sprzedaż rośnie wraz ze wzrostem poziomu zachorowań. Poza „sezonem infekcyjnym” krzywa sprzedaży spada. W przyszłości będziemy uzupełniać te luki, wchodząc chociażby do Australii. 

Dużym wyzwaniem jest dla nas w tej chwili promocja samego urządzenia i dotarcie z nim do pacjentów. Po prostu mało kto wie, że takie urządzenie w ogóle istnieje. Dlatego cały czas szukamy partnerów biznesowych i inwestorów, którzy pomogą nam w promocji polskiego rozwiązania w Europie i na świecie. Staramy się też nawiązywać współpracę z uczelniami. Ostatnio udało się to zrobić z amerykańskim Johns Hopkins University, jedną z 15 najlepszych uczelni na świecie.

Jest jeszcze kwestia dystrybucji czy serwisu. Czy macie do tego potencjał?

Pod względem bezpieczeństwa produktu mamy certyfikat obejmujący całą Europę. Co do sprzedaży i serwisu – to kwestia znalezienia odpowiednich lokalnych dystrybutorów. Jestem przekonany, że nie będzie z tym problemu. Zaczęliśmy sprzedaż we Francji i w Wielkiej Brytanii. Przygotowujemy wersje urządzenia dla rynku włoskiego, niemieckiego i hiszpańskiego.

Reklama
Reklama

A inne, już pozaeuropejskie rynki?

Na początku przyszłego roku chcemy uzyskać certyfikację urządzenia jako wyrobu medycznego na Stany Zjednoczone. Europa i USA – to już dużo. Będziemy się zastanawiać, jak działać dalej.

Gdzie urządzenie jest produkowane?

Wyłącznie w Polsce. Całe projektowanie – bryły, elektroniki, oprogramowania – odbyło się w naszym kraju. Podobnie produkcja, od plastików do elektroniki. Mamy więc proces pod pełną kontrolą i zachowujemy całą wiedzę w Polsce.

Czy tak pozostanie? Będziecie myśleć o sprzedaży spółki?

Reklama
Reklama

Chcemy zrealizować naszą wizję. A tą wizją jest, żeby nasze urządzenie znajdowało się w każdym domu, tak jak dzisiaj termometr. W tym celu pewnie będziemy musieli nawiązać partnerstwo, pewnie nawet stać się częścią dużej spółki globalnej, która ma zasoby, żeby wprowadzić urządzenie na wiele rynków, zainwestować w marketing, w sprzedaż, nałożyć tam swoje logo. Teraz mamy na pokładzie inwestorów venture capital. Oni mają zdefiniowane cele inwestycyjne na pięć czy dziesięć lat. Musimy zagwarantować im zwrot kapitału i w ciągu tego okresu zbudować na tyle dobrą spółkę, żeby ktoś chciał odkupić od nich udziały czy też kupić całą firmę.

Materiał w ramach projektu Orzeł Innowacji “Rzeczpospolitej”

Orzeł Innowacji
Odpowiadamy na potrzeby rynku
Orzeł Innowacji
Ludzie pilnie poszukiwani, czyli duży problem start-upów
Orzeł Innowacji
Innowacje decydują o sile rozwoju gospodarki
Orzeł Innowacji
Marcin Piasecki: Jakie korzyści daje laur w „Orle Innowacji”
Orzeł Innowacji
Jednorożców za mało, ale smoki rosną w siłę
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama