Środowisko prawnicze nie oczyściło się po 1989 roku

Immunitet sędziowski to zaprzeczenie zasady równości obywateli i wprowadzenie wyjątku od tej fundamentalnej dla każdego porządku prawnego konstytucyjnej zasady – pisze prawnik

Publikacja: 30.09.2010 01:52

Środowisko prawnicze nie oczyściło się po 1989 roku

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Red

W preambule do Konstytucji RP pośród wielu solennych adresów znajduje się taki oto passus: „pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane”. Na pierwszy rzut oka trafność tej introdukcji przywodzi zadumę, chwilowy smutek i uśmiech, że dziś jest inaczej. Po chwili wszakże refleksję. Toż te prawa i wolności były i są, a na pewno bywają i niestety będą łamane wszędzie na świecie, nawet tam, gdzie demokracja, prawo czy dobro wspólne są fundamentem, a nie parawanem rozmaitych porządków politycznych.

Coś w tym fragmencie trąci, jeżeli nie fałszem, to niedopowiedzeniem. Otóż przez niedopatrzenie, a może celowo, ustrojodawca zapomniał dodać tu przysłówka „bezkarnie”. Bezkarnie łamane. Taka bowiem była natura PRL przez całą jego niesławną historię.

[srodtytul]Zbyt gruba kreska[/srodtytul]

Grubym kreskom towarzyszy zawsze chrzęst tłuczonych luster. Gruba kreska z 1989 r. była tak gruba, że w jej wyniku nastąpiło przekroczenie granicy, poza którą takie kwestie jak skrupuły, sumienie i odpowiedzialność, stały się iluzoryczne, a pojęcia takie jak hańba, wina, skrucha i przebaczenie zyskały status staroświeckich anachronizmów.

Gruba kreska – to wcale nie paradoks – zakreślona jest często również w interesie nowej władzy. Ona bowiem, ta kreska, czyni funkcjonariuszy poprzedniego reżimu poręcznym i posłusznym narzędziem. Posłusznym przez stłuczone lustro. Dworzanin Damokles tańczył przecież najpiękniej przed swym królem, gdy nad jego głową na końskim włosie wisiał ostry miecz.

Trybunał Konstytucyjny podkreślił w jednym z orzeczeń, że „powaga wymiaru sprawiedliwości w demokratycznym państwie prawa wymaga, by z sądów odeszli ci, którzy celom politycznej represji podporządkowali najbardziej podstawowe wartości sądownictwa – niezawisłość i bezstronność”. Nie odszedł nikt.

Jakiś czas temu grupa młodych sędziów Iustitii przygotowała projekt tzw. uchwały oczyszczającej, w której wzywano wszystkich sędziów, którzy w czasach PRL sprzeniewierzyli się godności urzędu sędziego, bezprawnie współpracując z organami bezpieczeństwa, do złożenia urzędu sędziego w jak najszybszym czasie. Projektu nawet nie przegłosowano, bo nie znalazł się w porządku zebrania.

Czy można się temu dziwić, skoro w swoim czasie porównano ustawę lustracyjną z ustawami norymberskimi? Jakakolwiek zaś próba oczyszczenia środowiska sędziowskiego, każdego zresztą, ze współpracowników UB i SB torpedowana była kuluarowo przez polityków i jawnie przez większość mediów oraz prawnicze „autorytety”, w czym walnie uczestniczył Sąd Najwyższy. Ta najwyższa instancja sądowa – naruszając kompetencje ustawodawcy – zmieniała w ustawie lustracyjnej ustawową definicję współpracy ze służbami specjalnymi PRL, czyniąc pozornym nawet ułomne i choćby symboliczne rozliczenie się z wymiarem komunistycznej sprawiedliwości.

Skutecznym, na razie, położeniem kresu jakimkolwiek próbom oceny sędziów, którzy w PRL sprzeniewierzyli się etosowi zawodu – stając się efektywnym czynnikiem terroru w policyjnym państwie stanu wojennego – była uchwała SN sankcjonująca stosowanie przez sądy ustawowego bezprawia, jakim były działające wstecz przepisy karne dekretu o stanie wojennym.

Sąd Najwyższy sięgnął tu do wypróbowanego już przy ustawie lustracyjnej sposobu. Zastępując ustawodawcę nadał ustawowemu pojęciu zbrodni komunistycznej taki sens, który w istocie zanegował istnienie zbrodni sądowej w całej PRL-owskiej przeszłości. Ze stalinizmem włącznie. Tę krytykowaną nawet w kuluarach SN uchwałę wydano wobec wniosku IPN o uchylenie immunitetu byłemu sędziemu SN Zdzisławowi Bartnikowi, który niechlubnie zapisał się w stanie wojennym.

Sąd Najwyższy uznał wniosek IPN za „oczywiście bezzasadny” i wpisał uchwałę do tzw. księgi zasad prawnych, instytucji będącej resztówką PRL-owskiego prawa, dyscyplinując inne sądy i przez to naruszając zasadę ich niezawisłości

[srodtytul]Parawan immunitetu[/srodtytul]

Niezależność sądów i niezawisłość sędziów ma kluczowe znaczenie dla ochrony praw i wolności obywateli. Zakaz wszczęcia postępowania karnego bez uprzedniej zgody sądu, zwany immunitetem sędziowskim, istnieje jako gwarancja tej niezawisłości. Ma on chronić sędziów przed bezpodstawnym oskarżaniem z powodów politycznych, chęci zemsty czy innych niskich pobudek. Dlatego został wpisany do konstytucji.

Warto jednak wiedzieć, że wśród demokratycznych państw, charakteryzujących się istnieniem niezależnych i niezawisłych sądów (w Stanach Zjednoczonych, Austrii, Niemczech czy Francji), immunitet w ogóle nie istnieje lub nie jest konstytucyjnie zagwarantowany. Trudno byłoby zasadnie twierdzić, że w tych krajach sądy nie cieszą się wysokim autorytetem jako organy niezależne i niezawisłe. Istnienie immunitetu sędziowskiego zatem wcale nie jest integralną cechą demokratycznego państwa prawa.

Głównym argumentem podnoszonym przeciw immunitetowi w zachodnich demokracjach jest obawa przed przekształceniem go w grupowy – łatwy do wynaturzenia zwłaszcza w raczkujących demokracjach, co ujawniło się np. w III RP – przywilej korpusu sędziowskiego. Czym bowiem w istocie jest ów immunitet? To zaprzeczenie zasady równości obywateli i wprowadzenie wyjątku od tej fundamentalnej dla każdego porządku prawnego konstytucyjnej zasady.

Zwykłego obywatela podejrzanego o popełnienie przestępstwa przed sąd prowadzi prokurator. Zanim to uczyni z podejrzanym sędzią, musi zapytać, czy sąd immunitet uchyli. Szkopuł w tym, że sam podejrzany sędzia – gdy czuje się niewinny i fałszywie oskarżony – nie może zrzec się immunitetu i przed sądem udowodnić swoją niewinność, pogrążając oszczerców. Zakaz zrzeczenia się immunitetu uzależnia możliwość odpowiedzialności sędziego wyłącznie od decyzji jego kolegów.

Postępowanie o uchylenie immunitetu nie dotyczy ustalenia odpowiedzialności karnej sędziego ani nie rozstrzyga o jego winie. Celem tego postępowania jest realizacja prawa do sądu i przywrócenia stanu równości obywateli. Postępowanie to nie jest również postępowaniem dyscyplinarnym. W postępowaniu immunitetowym, które jest nie wiedzieć czemu – to znów przywilej – z reguły tajne, sędzia ma możliwość wnioskowania o zniesienie swojego immunitetu, jeśli pragnie szybko udowodnić oszczerczy charakter oskarżenia i swoją niewinność. Ale jakoś nie słychać o takich wnioskach.

Gdyby nie było zakazu zrzeczenia się immunitetu przez samego sędziego, w opinii publicznej niewątpliwie powstałoby uzasadnione domniemanie: niewinnemu zbędny immunitet. Tymczasem przekształcił się on w kastowy przywilej, który – poprzez źle pojmowaną korporacyjną solidarność – rujnuje jakże niezbędny społecznie sędziowski autorytet. Bywało, że przez ponad dziesięć lat służył ów immunitet, kompromitując sam siebie, ministrowi Sadowskiemu jako ochrona przed odpowiedzialnością karną za przestępstwo pospolite.

A przecież nic tak autorytetu sędziego nie podnosi, jak stosunek tego środowiska – hermetycznego i słusznie wyróżnionego przywilejami płacowymi i emerytalnymi – do osądzania nieprawości popełnianych przez jego członków. To bowiem świadczy o kwintesencji zawodu – niezawisłości i niezależności, tym razem od fatalnie pojmowanej – bo niszczącej etos tego istotnie wyjątkowego zawodu dającego władzę sądzenia – korporacyjnej solidarności.

[srodtytul]Niesmaczne wspomnienia[/srodtytul]

Warunkom bezkarności totalnej musi towarzyszyć powszechna amnezja. Brak wiedzy daje spokój pokaleczonych sumień. Dziś wspomnienie zakatowanego Grzegorza Przemyka szanowani czemuś mecenasi Jacek Kondracki i Krzysztof Stępiński uważają za niesmaczne. Czy dlatego, że widok ciała pobitego maturzysty, któremu nawet całodobowa reanimacja nie przywróciła życia, wydaje się nieestetyczny? Czy raczej chodzi o to, że przypomnienie tego jest nie w smak promotorom tego zbrodniczego czynu oraz tym, którzy prawniczymi sztuczkami uczynili sprawców i mataczy bezkarnymi?

Historia odnotuje, że adwokatura była jedyną korporacją prawniczą, która dokonała lustracji. Ale etos tego zawodu w latach, które były często zbrodnicze, a zawsze i wszędzie do szczętu zakłamane, związany był z nazwiskami konkretnych adwokatów. Wymienimy tylko jedno – Władysława Siłę-Nowickiego, który podczas obrad Okrągłego Stołu jakże niesmacznie zaburzył jego atmosferę głosem, że właśnie znów zamordowano księdza.

Nie ma znaczenia, że sprawców później nie wykryto. Gdyby nawet, to ich czyn z pewnością by się przedawnił albo stan zdrowia zabójców nie pozwoliłby im odbyć kary. Założona wcześniej bezkarność, będąc warunkiem zgody, fałszuje tę zgodę i pozbawia porozumienie jego rdzenia – winny bez skruchy ma stracić poczucie winy i z nagła ma zapanować przymusowa współwina współuczestnictwa wszystkich. Ona bowiem ma doprowadzić do tego, że niewinny utraci poczucie niewinności i uzna, że każde, ludzkie, pozytywne prawo prawem jest.

Tymczasem już dziś wszyscy – nie tylko prawnicy – wiemy, że literalnie rozumiany pozytywizm prawniczy mógł dać przyzwolenie nawet cywilizowanym ludziom do tego, że z innych ludzi mogli robić mydło i abażury.

[srodtytul]Studium przypadku[/srodtytul]

Czasem niepodobieństwem jest oddzielenie prawa od polityki. Wówczas elementarnie rozstrzyga sposób autodefiniowania roli przez sędziego. „Czy SN nie pozbawia się takimi uchwałami należnego mu autorytetu”? – zapytał niedawno na tych łamach dziennikarz dwóch kandydatów na stanowisko pierwszego prezesa SN obecnych sędziów tego sądu Stanisława Dąbrowskiego i prof. Lecha Paprzyckiego.

Pierwszy nie chciał komentować uchwały i powiedział – prawdopodobnie patrząc w ziemię – że zobaczy, co powie Trybunał Konstytucyjny. Drugi zaprzeczył jakiemukolwiek uszczerbkowi autorytetu SN omawianą uchwałą, dodając – prawdopodobnie patrząc dziennikarzowi w oczy – że argumenty uchwały są przejrzyste, a o antydatowaniu dekretu o stanie wojennym dowiedział się, jak i inni sędziowie orzekający w grudniu 1981 r., dopiero po dziesięciu latach – w 1991 r.

Rzecz nie w tym, że cała, nie tylko prawnicza, Polska nazajutrz wiedziała, iż sądy po zamachu z 13 grudnia skazywały z maszynopisów, a nie z Dziennika Ustaw. Doprawdy – nie w tym rzecz. Istotą tych dwóch wypowiedzi jest rozziew w autodefinicji roli obu panów jako sędziów. I nie idzie tu o to, że jeden z nich roztropnie zawiesza głos, a drugiemu można przypomnieć Platona, że w tym przypadku jak na dłoni widać, iż sędziowie usiłują zohydzić sprawiedliwość w obawie, aby im ona nie została wymierzona.

Chodzi o egzystencjalne wręcz rozumienie pojęcia niezawisłości sędziowskiej, kiedy usiłuje zniweczyć ją polityczny nacisk wzmocniony korporacyjną solidarnością. Tej niezawisłości, która w tym zawodzie nigdy nie była celem samym w sobie, ale tylko i wyłącznie metodą osiągania przez sędziego jego bezstronności.

A tak na marginesie, psychologiczną zagadką jest, że sędzia Paprzycki, który w stanie wojennym miał odwagę orzekać wobec buntowników wyjątkowo przyzwoicie, nie ma zakłopotanej cierpliwości sędziego Dąbrowskiego i nie chce poczekać na werdykt Trybunału Konstytucyjnego.

Krótko mówiąc, rzecz w tym, co prof. Marek Safian określa jako problem niezależności wewnętrznej sędziego. „Istnieje – pisze – pewien próg systemu prawa – czy porządku prawnego, poniżej którego mamy do czynienia z zaprzeczeniem samej podstawowej idei prawa – poprzez naruszenie podstawowych zasad i wartości. Takiego prawa nie może stosować żaden uczciwy sędzia”.

Można się z tym zgodzić, jeśli usunąć niefortunny w tym miejscu przymiotnik „uczciwy”, gdyż prof. Safian, przy całym doń szacunku, zbytecznie miesza w tym konkretnym przypadku etykę z pragmatyką. Bo tu zupełnie nie chodzi o etykę zawodu, a wyłącznie o jego pragmatykę. Rzecz bowiem w autodefinicji roli sędziego, od moralności abstrahując.

Przewodniczącym i sprawozdawcą składu sądu, który wydał inkryminowaną uchwałę, był pierwszy prezes SN prof. Lech Gardocki. Ponad 15 lat wcześniej napisał w „Państwie i Prawie”, że „stanowisko sądów PRL w kwestii retroaktywnego stosowania dekretu o stanie wojennym było nie tylko błędną interpretacją k.k., ale też naruszeniem konstytucji. Nie ma żadnych przeszkód, by sądy stosowały konstytucję jako samoistną podstawę kontroli aktów sądowych, także orzeczeń sądowych”.

[srodtytul]W duchu zrozumienia...[/srodtytul]

Co się zmieniło przez te 15 lat, że profesor prawa potrafi tak drastycznie zmienić zdanie w tak fundamentalnej kwestii? Jakie wartości przemawiały za tym, aby położyć na szali autorytet najwyższej instancji sądowej demokratycznego państwa prawnego, wydając uchwałę, która przejdzie do podręczników prawa jako przykład logicznego potwora, zwanego niegdyś dialektyką, uchwałę będącą dowodem prawniczej ekwilibrystyki sankcjonującej ustawowe bezprawie oraz wikłającej Sąd Najwyższy w mimowolne współuczestnictwo w zamachu z 13 grudnia?

W innym grudniu, w 1967 r., przypadała 50. rocznica założenia sowieckiej komisji nadzwyczajnej do walki z kontrrewolucją i sabotażem, zwanej Czeka. Z okazji tego jubileuszu prezes Sądu Najwyższego ZSRR prof. Igor Gorchin wystosował do ówczesnego szefa KGB gen. Jurija Andropowa podniosły adres, w którym pisał m.in.: „Napawa nas zadowoleniem fakt, że organa bezpieczeństwa państwowego i sądy realizują swe skomplikowane zadania w duchu wzajemnego zrozumienia i szerokiej współpracy zawodowej”. Prof. Gardocki mógłby po podjęciu wspomnianej uchwały wysłać podobny adres do gen. Kiszczaka.

[i]Autor jest prawnikiem. W latach 1963 – 1968 był seminarzystą profesorów Jerzego Wróblewskiego i Aleksandra Kamińskiego, a w latach 1978 – 1980 studentem Andrzeja Wajdy[/i]

[ramka][b][link=http://blog.rp.pl/goracytemat/2010/09/30/koncesja-na-bezkarnosc/#respond]Skomentuj ten artykuł[/link][/b][/ramka]

W preambule do Konstytucji RP pośród wielu solennych adresów znajduje się taki oto passus: „pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane”. Na pierwszy rzut oka trafność tej introdukcji przywodzi zadumę, chwilowy smutek i uśmiech, że dziś jest inaczej. Po chwili wszakże refleksję. Toż te prawa i wolności były i są, a na pewno bywają i niestety będą łamane wszędzie na świecie, nawet tam, gdzie demokracja, prawo czy dobro wspólne są fundamentem, a nie parawanem rozmaitych porządków politycznych.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Niezbędne są nowe zasady dobrego rządzenia
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Kiedy polityk wchodzi do kancelarii
Opinie Prawne
Rafał Rozwadowski: Tajemnica adwokacka i radcowska nadal zagrożona
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Przedsiębiorcy, czyli zakładnicy koalicji rządzącej
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Te insynuacje mogą Ziobrę słono kosztować
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”