W październikowy wieczór, tuż po orzeczeniu Trybunału w Strasburgu w sprawie skargi katyńskiej, słuchałem w samochodzie audycji radiowej, w której eksperci komentowali niepomyślną dla Polski decyzję sądu.
Utkwiła mi w pamięci wypowiedź ekspertki jednej z fundacji zajmującej się prawami człowieka. Brzmiała mniej więcej tak: Trybunał wydał niekorzystny dla nas wyrok, bo bał się, że otworzy puszkę Pandory. W rezultacie mógłby zostać zalany sprawami o podobnym charakterze z całej Europy. Tymczasem już dziś ledwo zipie.
Jeżeli owa teza jest prawdziwa, źle to świadczy o instytucji, która chyba miała być czymś więcej niż maszynką do rozstrzygania spraw o przewlekłość procesów, tymczasowe aresztowania czy wojenki światopoglądowe.
Czy nie miała być trochę sumieniem Europy, w tym także w jej poplątanej, trudnej historii? Bronić fundamentów i podstawowych praw na wszystkich, również niewygodnych frontach?
Czy przez ograniczenie się do rozpatrywania spraw powtarzalnych, obojętnych politycznie Trybunał nie dokonuje samomarginalizacji i nie staje się w istocie instytucją mało ważną i mało poważną?