Ruch spółkowy narodził się w Europie w pierwszej połowie XIX wieku. Paradoksalnie pierwszymi wspólnikami nie były osoby majętne, ale gospodarze ziemscy, robotnicy, rzemieślnicy, chłopi (z niewielkimi wyjątkami).
Propagatorzy tej formy współpracy zauważali, że to właśnie dzięki spółkom można się dźwignąć z biedy.
W 1903 r. J. Krzyżowski wydał książkę pt. „O spółkach", w której zachęcał do ich zakładania. Jednocześnie laikom wyjaśniał w sposób nader prosty, na czym one polegają. No bo, przykładowo, człowiek posiadający 10 marek nie może otworzyć żadnego składu kupieckiego, ale jeżeli spotka tysiąc podobnych sobie biedaków i utworzy z nimi wspólnie jakieś przedsiębiorstwo kupieckie, to już będą dysponować pokaźną sumą 10 tys. marek na rozwój interesu. Zarazem uprzedzał, że decydując się na takie przedsięwzięcie, trzeba liczyć się z tym, że „będą się zewsząd odzywały głosy złowieszcze przeróżnych puszczyków", które wszystkich będą straszyły bankructwem. W co nie należy wierzyć.
Moralny kit
Zalety współpracy były ogromne. Taka kooperacja – jak zauważał autor – wytępiała „chwasty nienawiści i braku wzajemnego zaufania w duszach wspólników". Dzięki spółkom wytwarzała się „w ludziach miłość bratnia, miłość bliźniego, ten moralny kit, bez którego nie może się ostać żadne społeczeństwo na świecie".
Rolnicy zaczynali więc otwierać spółki dla wspólnego wydzierżawienia pieca wapiennego, dla wspólnej, a przez to tańszej, dostawy mięsa do miast. W czasach głodu i drożyzny zawiązywano spółki dla wspólnego zakupu zboża i wypieku chleba na własne potrzeby w wynajętej piekarni. Jednoczyli się robotnicy celem zakupu „materiałów surowych" (np. skóry) dla wspólnego produkowania z nich produktów i sprzedaży.