Bankructwo kontrolowane - Agnieszka Lisak o rozmnażaniu spółek

Cudowne rozmnażanie spółek jest patologią, która zagraża bezpieczeństwu obrotu gospodarczego. Państwo zdaje się od lat nie zauważać tego problemu – zwraca uwagę radca prawny Agnieszka Lisak.

Publikacja: 26.11.2014 02:00

Bankructwo kontrolowane - Agnieszka Lisak o rozmnażaniu spółek

Foto: materiały prasowe

Przybywa nam bogatych dłużników. Sądzę, że za jakiś czas z powodzeniem można by było organizować ich rankingi, tak samo jak organizuje się coroczne rankingi najbogatszych Polaków w kraju. Aby nieco ubarwić klasyfikację, można by wprowadzać podkategorie, np. „dłużnikocelebrytów", „dłużnikopolityków", „dłużnikofilantropów"... No i nagroda specjalna: Grand Prix dla najbardziej kreatywnego, inaczej mówiąc, „lidera biznesu".

***

Prawie każdy profesjonalny pełnomocnik, który zajmuje się sprawami windykacyjnymi, spotkał się w egzekucji ze zjawiskiem cudownego rozmnażania spółek. Podczas gdy komornik stara się bezskutecznie ściągnąć należności z zadłużonej spółki, równolegle dochodzi już do powstania nowej. Nosi ona prawie taką samą nazwę, jej skład osobowy jest prawie identyczny i często działa w tym samym lokalu (tu kombinacje mogą się różnić w zależności od fantazji właścicieli). Oczywiście każda nowo założona spółka jest samodzielnym podmiotem w obrocie prawnym, tak więc nie ma możliwości prowadzenia egzekucji w stosunku do niej, skoro tytuł wykonawczy (np. wyrok) opiewa na podmiot wcześniejszy. W takim wypadku mamy do czynienia zazwyczaj z założeniem nowego podmiotu celem przeniesienia na niego majątku i kontynuowania działalności w nowej formie. Po przeprowadzeniu wielu spraw windykacyjnych łatwo zauważyć, że nazwiska wspólników „kreatywnych inaczej", którzy zakładają spółki na rok–trzy lata, a następnie doprowadzają je do bankructwa, zaczynają się powtarzać.

Bez wątpienia jest to zjawisko godzące w bezpieczeństwo obrotu gospodarczego, wynikające z poczucia bezkarności, niestety, bagatelizowane przez ustawodawcę i organy ścigania. Należy mieć na uwadze, że za takim „bankructwem inspirowanym" kryje się zazwyczaj kilkadziesiąt, a nawet kilkaset podmiotów pokrzywdzonych. Następuje efekt domina, dochodzi do likwidowania uczciwie działających firm i do życiowych tragedii.

Dziś politycy powtarzają jak mantrę, że społeczeństwu należy ułatwiać otwieranie działalności gospodarczej, choć postulat ten już dawno został zrealizowany. Zdecydowanie większym wyzwaniem jest utrzymanie działalności na rynku i uchronienie się przed nieuczciwością innych kontrahentów.

Przyjrzyjmy się zatem z bliska, na czym polega proceder takiego kontrolowanego bankructwa. I jeżeli pozwalam sobie go opisać, to nie po to, by kogokolwiek inspirować do tego typu działań, ale by skłonić do gorzkiej refleksji osoby odpowiedzialne za stanowienie i egzekwowanie prawa w naszym kraju.

Krok pierwszy: zaciąganie zobowiązań

W pierwszym okresie spółka zazwyczaj działa uczciwie. Zależy jej bowiem na tym, by wzbudzić zaufanie u kontrahentów i otrzymać u nich wysokie kredyty kupieckie. Gdy tak się stanie, dochodzi do zakupu towaru na dużą kwotę i zaprzestaniu regulowania faktur.

Pojawia się pytanie, czy osoby dopuszczające się tego typu praktyk nie powinny ponosić odpowiedzialności karnej za przestępstwo oszustwa. Teoretycznie tak, w praktyce bywa to bardzo trudne. Zgodnie z art. 286 kodeksu karnego, oszustwo jest w naszym kraju przestępstwem celowym – przepis zaczyna się od słów: „kto w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia (...) mieniem". Oznacza to, że w sprawie karnej sprawcy należy wykazać zamiar, czyli to, że chciał oszukać swojego kontrahenta. Tu zazwyczaj organy ścigania poprzestają na przesłuchaniu podejrzanego, który stwierdza, że nikogo nie chciał oszukać, ale jedynie nie miał rozeznania co do tego, jak należy prowadzić biznes.

Czasami mam wrażenie, że w takich sprawach wyjaśnienia podejrzanego stają się „królową dowodów", a tak naprawdę brakuje chęci do ich prowadzenia. Choć należy zauważyć, że są i takie regiony, w których prokuratorzy wykazują się aktywnością i decydują na wnoszenie do sądu aktów oskarżenia. Na marginesie pozwolę sobie przytoczyć dwa orzeczenia sądów odwoławczych, które zaaprobowały takie stanowisko: wyrok Sądu Okręgowego w Gliwicach, sygn. V Ka 173/14, wyrok Sądu Apelacyjnego w Katowicach sygn. II AKa 71/13). Nie zmienia to faktu, że na dzień dzisiejszy nie ma dobrych przepisów, które pozwalałyby szybko i sprawnie ścigać wyłudzenia w obrocie gospodarczym.

Krok drugi: uniknięcie odpowiedzialności cywilnej

Zgodnie z art. 299 § 1 kodeksu spółek handlowych, jeżeli egzekucja z majątku spółki z o.o. okaże się bezskuteczna, z roszczeniami można występować przeciwko członkom zarządu. Takie rozwiązanie teoretycznie powinno ograniczać zakusy prezesów w kierunku celowego zadłużania spółek.

Nic bardziej mylnego. Pociągnięcie do odpowiedzialności członka zarządu wymaga wytoczenia nowego powództwa, poniesienia kosztów nowej sprawy sądowej, cierpliwości i czasu. I choć samą sprawę o zapłatę niejednokrotnie udaje się wygrać, wierzycieli po jej zakończeniu spotyka rozczarowanie. Członek zarządu z reguły posiada już udziały w nowej założonej przez siebie firmie, jest nawet jej członkiem zarządu, posiada ogromny majątek, którego dorobił się na wcześniejszej nieuczciwej działalności, ale, niestety, majątek ten nie podlega egzekucji. Tak osobliwy stan rzeczy zawdzięczamy nowelizacji z 2005 r., która wprowadziła zasadę, że nie można prowadzić egzekucji z majątku wspólnego małżonków, jeżeli partner nie wyraził na piśmie zgody na zaciągnięcie zobowiązania. Nie do końca wiem, jak w praktyce miałoby wyglądać realizowanie tego wymogu w obrocie gospodarczym – żony prezesów podpisywałyby się na dokumentach spółki?

Tylko na marginesie dodam, że zjawisku świadomego zadłużania spółki towarzyszy z reguły drugie, polegające na transferowaniu z niej pieniędzy w drodze umów cywilnoprawnych właśnie do majątku prywatnego (wspólnego małżonków), czyli tego wyłączonego spod zajęcia. Proceder ten zdarza się w szczególności tam, gdzie członek zarządu jest właścicielem (wspólnikiem) spółki.

Teoretycznie za transferowanie majątku z upadającej spółki grozi odpowiedzialność karna. Często jednak pozostaje ona iluzoryczna z powodów, które pozwolę sobie przemilczeć, tak aby artykuł mój nie stał się instruktażem dla nieuczciwych przedsiębiorców.

Co jakiś czas jesteśmy informowani przez media o kolejnym wielkim bankructwie. To ostatnie najbardziej spektakularne dotyczyło afery Amber Gold, choć na wysokim miejscu plasują się także firmy deweloperskie i budowlane. Jak dla mnie, regularne pojawianie się takich spółek nie jest przypadkiem, ale raczej efektem korzystnego dla dłużników otoczenia prawnego i braku nieuchronności sankcji.

Czasami się zastanawiam, czy Skarb Państwa nie powinien zacząć ponosić odpowiedzialności odszkodowawczej za takie „bankructwa kontrolowane", ze względu na popełniany od lat grzech legislacyjnego zaniechania, połączony z grzechem zaniedbania. Pytanie to pozostawiam bez odpowiedzi.

Autorka jest radcą prawnym z Krakowa

Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Kryzys w TK połączył Przyłębską, Rzeplińskiego i Stępnia
Opinie Prawne
Łukasz Guza: PiS straci przez weto w sprawie składki
Opinie Prawne
Wojciech Hermeliński: Kto ostatni w kolejce do głosowania?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Ostrzejszy kodeks karny nie zapewni bezpieczeństwa lekarzom
Opinie Prawne
Paulina Szewioła: Pomysły resortu rodziny nie pokrywają się z oczekiwaniami firm
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku