Rz: Rząd skierował właśnie do Sejmu ważną nowelizację kodeksu pracy. Przewidziane w niej zmiany mają przeciwdziałać nadużywaniu umów na czas określony. Co pan o niej sądzi?
Maciej Sekunda: Zgadzam się, że trzeba ograniczyć okres dopuszczalnego zatrudnienia na umowach terminowych. Uważam jednak, że kolejnym krokiem powinno być wprowadzenie jednej umowy o pracę. Uprawnienia pracownika zależałyby wtedy od jego okresu zatrudnienia, a nie nazwy umowy o pracę.
Na czym polegałaby ta zmiana?
Istotą obecnej nowelizacji jest ograniczenie zatrudniania na czas określony do 33 miesięcy na nie więcej niż trzech kolejnych umowach. Przedsiębiorca w tym czasie może wypowiedzieć pracownikowi umowę bez uzasadnienia. Zwolniony nie ma praktycznie możliwości kwestionowania takiego rozstania przed sądem. Pracodawca może także poczekać do końca umowy zawartej na czas określony i nie podpisać następnej. Szczególnie ten drugi przypadek jest bardzo niekorzystny dla pracowników, bo tracą źródło dochodu praktycznie z dnia na dzień, bez uprzedzenia.
Tego problemu nie byłoby po wprowadzeniu jednej umowy o pracę. Taka umowa byłaby zawierana bezterminowo, przy zachowaniu zasady, że okres wypowiedzenia jest uzależniony od stażu pracy i wynosi od trzech dni do trzech miesięcy przy zatrudnieniu dłuższym niż trzy lata. Przez pierwsze trzy lata pracodawca mógłby wypowiedzieć umowę bez potrzeby uzasadniania. Czyli podobnie jak w nowelizacji. Nie byłoby jednak wtedy ryzyka rozwiązania umowy w razie upływu okresu, na jaki została zawarta. Dopiero po trzech latach zatrudnienia pracownik nabywałby uprawnienia wynikające obecnie z umowy zawartej na czas nieokreślony. Pracodawca musiałby mu uzasadnić wypowiedzenie umowy o pracę, co dawałoby prawo kwestionowania wypowiedzenia w sądzie.