To „mniej" oznacza 3400, a nie 4800 aplikantów (jak przed rokiem), czyli i tak masę. Ale – co ciekawsze – po raz pierwszy do egzaminów przystąpiło aż o 1000 zdających mniej, podczas gdy wcześniej z roku na rok ich przybywało...
Efekt dotychczasowego napływu jest taki, że rynek jest zapchany młodymi prawnikami do granic możliwości. Przez lata trwała swoista propaganda sukcesu – młodzi ludzie walili na aplikacje drzwiami i oknami z absolutnym przekonaniem, że po ich ukończeniu pracę i pieniądze mają zagwarantowane. To przekonanie trzymało się świetnie, mimo że prawnicze eldorado skończyło się już parę lat temu – głównie dla wchodzących do zawodu, a nie tych, którzy funkcjonują w nim od lat.
Podobno pełno teraz kawalerzystów. Jak wyjaśnił mi kolega – radca prawny, tak żartobliwie nazywani są młodzi prawnicy po aplikacji, którzy kupili sobie kawalerki, zwykle gdzieś na obrzeżach miast. Mieszkają w nich i jednocześnie prowadzą jednoosobową kancelarię. Wezmą każdą sprawę za każde pieniądze. Jestem daleka od żartowania z kawalerzystów – przynajmniej próbują sobie jakoś radzić! W przeciwieństwie do tych, którzy zaraz po ukończeniu aplikacji wpisują się na listy prawników niewykonujących zawodu. Bo tych ostatnich jest coraz więcej.
W tym zalewie aplikantów wielokrotnie słyszałam, że „najlepsi sobie poradzą". Owszem, tyle że warto mieć świadomość, iż to radzenie sobie jest coraz częściej kawaleryjskie, a nie bizantyjskie.
Czy warto zdawać na aplikacje? Tak. Czy dostęp do nich powinien być możliwie szeroki? Tak.