Przepisy miały mówić wyraźnie: marszałek województwa ma obowiązek sprowadzić pechowców za pieniądze z gwarancji.
Jak jest naprawdę, zdecydował Sąd Najwyższy. Powiedział wprost: marszałek ma obowiązek jedynie uruchomić środki z gwarancji opłaconej przez biuro, a nowelizacja ustawy o usługach turystycznych, która weszła w życie w sierpniu, nic w tej kwestii nie zmieniła. Jeśli gwarancja jest zbyt niska, musi wybrać, kogo sprowadzi, a kogo zostawi. Jeżeli chce być ludzkim panem i dodatkowo zasponsoruje powrót, np. rodzin z dziećmi, może ponieść odpowiedzialność za naruszenie dyscypliny finansów publicznych – prawo nie pozwala mu bowiem wydawać publicznych pieniędzy na taką pomoc.
Wyrok SN ma jeszcze drugie dno. Pieniądze z gwarancji powinny wystarczyć na zwrot zaliczek tym, którzy wyjechać nie zdążyli. Tymczasem większość biur wykupuje gwarancję minimalną – na Mazowszu 98 proc. W razie ich plajty nie wystarczy pieniędzy ani na zorganizowanie powrotu, ani na zwrot zaliczek. I ci, którzy nie odzyskali przedpłat, mogą iść do sądu po pewne odszkodowanie od państwa. Za co? Za to, że nie zagwarantowało klientom ochrony na unijnym poziomie – dyrektywa zobowiązuje Polskę, aby zwroty były w pełnej wysokości.
W tym roku upadły cztery biura. Ilu klientów uda się po sprawiedliwość do sądu, nie wiadomo, ale świadomość prawna Polaków rośnie, więc mam nadzieję, że większość. A póki Polska nie wdroży prostego, przejrzystego i szybko działającego systemu ochrony turystów na wypadek niewypłacalności biura, sądy będą przyznawać rekompensaty wypłacane z naszych podatków.
Bo pamiętajmy, że biura lubią kusić folderami z widokiem na morze, a dają pokój od podwórka. Podobnie twierdzą, że mają wystarczające zabezpieczenie na wypadek niewypłacalności, ale jak przyjdzie co do czego, płaci za nie państwo. Najwyższy czas skończyć z turystyką na koszt podatników.