Podatkowa kampania wyborcza: partie zmieniają kurs

Politycy zauważyli, że osoby o zróżnicowanych dochodach powinny być traktowane odmiennie. To podejście widać w ich programach. Pamiętajmy jednak, że od idei, nawet najlepszych, do działania droga daleka – pisze ekspert.

Publikacja: 21.10.2015 09:21

Podatkowa kampania wyborcza: partie zmieniają kurs

Foto: Fotorzepa

Podatki ze swojej natury nie są nośnym tematem wyborczym. Mimo to partie poświęcają im coraz więcej uwagi w swoich programach. Proponowane rozwiązania często wykraczają poza prostą retorykę wyborczą i warto je przeanalizować.

Widoczne jest wyważenie programów w zakresie podatków wśród największych partii. To dobrze, bo z jednej strony radykalne zmiany nie są dobre dla gospodarki, a z drugiej w praktyce ich wprowadzenie w życie jest często nierealne. Temat opodatkowania jest obszarem zbyt istotnym, by przeprowadzać daleko idące eksperymenty.

Każda partia prezentuje swoje indywidualne podejście. Podstawowe priorytety PiS, PO i Zjednoczonej Lewicy są jednak zbieżne. Zanim przeanalizuję szczegóły, dość powiedzieć, że system podatkowy ma zapewniać przede wszystkim większą redystrybucję dochodu. Po latach, kiedy w Polsce lansowano libertariańskie podejście do systemu gospodarczego, teraz jest realna szansa na stopniową zmianę kursu na bardziej prospołeczną.

Większa progresja dominuje

Mijają już czasy, kiedy politycy głosili potrzebę podatku liniowego, tak naprawdę nie rozumiejąc systemu podatkowego i jego podstawowych założeń. Obecnie jest dostrzegany problem sprawiedliwości społecznej – szczególnie tzw. sprawiedliwości pionowej, nastawionej na redystrybucję dochodu, czyli tej funkcji podatków, której od dawna przypisuje się kluczowe znaczenie w większości krajów o dojrzałym systemie kapitalistycznym. W myśl tej idei osoby o zróżnicowanych dochodach powinny być traktowane odmiennie i to podejście wyraźnie widać w programach wyborczych czołowych partii.

PiS proponuje podniesienie kwoty wolnej od podatku do 8 tys. zł i jednocześnie wprowadzenie stawki 39 proc. dla dochodów powyżej 300 tys. zł rocznie. Skądinąd to za rządów tej partii w 2009 r. zniesiono najwyższą, 40-proc. stawkę PIT. Obecnie powrót do wysokiej stawki dla najlepiej zarabiających można odczytać jako zwrot ku tendencjom bardziej prospołecznej polityki.

PO chce wprowadzić dodatkową stawkę PIT na poziomie 10 proc. dla osób o niskich dochodach. Jednocześnie w planach ma jednak obniżenie maksymalnej stawki podatkowej. Jak twierdzi partia, po zsumowaniu stawki podatkowej ze składkami ZUS i NFZ efektywnie wynosi ona teraz 43,5 proc., a celem jest jej obniżenie do 39,5 proc.

W podobnym tonie wypowiada się Zjednoczona Lewica. Proponuje kwotę wolną od podatku w wysokości 21 tys. zł i przywrócenie stawki 40 proc. PIT dla najlepiej zarabiających.

Można więc zauważyć wspólną tendencję wśród ugrupowań wiodących w sondażach wyborczych. Wspólnym mianownikiem jest na pewno wyższy dochód netto dla najuboższych i większe obciążenie najlepiej zarabiających. Na tym etapie trudno jeszcze kalkulować realność tych nie do końca sprecyzowanych obietnic z punktu widzenia budżetu państwa.

Po drugiej stronie jest propozycja Nowoczesnej, która zakłada liniowy PIT na poziomie 16 proc. Kukiz'15 idzie jeszcze dalej. Sugeruje likwidację PIT oraz zastąpienie składek ZUS i NFZ jedną płatnością na wzór brytyjski. Szczegółów jednak nie zdradza. Program partii KORWiN jest jak zwykle prosty i radykalny – likwidacja PIT. Jakie to by niosło skutki i na kim można się wzorować? Chyba nawet Korwin-Mikke nie wie. Jako gość „Salonu politycznego Trójki" nie potrafił wymienić krajów, w których podatek dochodowy nie istnieje (skądinąd są to generalnie albo państwa Zatoki Perskiej czerpiące dochody ze złóż ropy naftowej, albo typowe raje podatkowe).

Do progresywnego PIT zdążyliśmy się już przyzwyczaić. A co z CIT? W wielu państwach ten podatek jest również progresywny. W Polsce takie rozwiązanie byłoby nowością. Z takim postulatem wychodzi PiS. Proponuje dodatkową stawkę CIT na poziomie 15 proc. dla mikroprzedsiębiorców (pod pewnymi warunkami).

Pewne hybrydowe rozwiązania skierowane do młodych firm mają też Nowoczesna, Kukiz'15 i PSL. Miałyby one polegać na zwolnieniu z CIT, wprowadzeniu niskiego podatku od przychodu lub zwolnieniu z ZUS – wszystkie te przywileje byłyby ograniczone czasowo na okres rozkręcania działalności. Tu PiS też nie pozostaje dłużny i proponuje preferencyjne opodatkowanie i oskładkowanie start-upów.

Niższe stawki VAT

VAT jest podatkiem regresywnym. W największym stopniu dotyka on bowiem gorzej sytuowanych. To dlatego, że mniej zarabiający znaczną część swoich dochodów przeznaczają na bieżącą konsumpcję, a ta jest opodatkowana VAT. Zamożniejsi więcej oszczędzają. Więc mimo że ich wydatki na produkty obciążone VAT również są wyższe, to proporcjonalnie obciążenie ich budżetów tym podatkiem jest mniejsze.

Jeśli więc w zakresie obciążeń dochodów czołowe partie proponują większą redystrybucję, to zapewniając spójność swoich programów, powinny dążyć do obniżenia regresywnego VAT. I rzeczywiście tak proponują. Zarówno PiS, PO, jak i ZL chcą obniżki stawek VAT o 1 do 2 punktów procentowych, przy zachowaniu kilku stawek.

Ruch Pawła Kukiza widziałby nawet 0 proc. VAT na produkty pierwszej potrzeby. Inicjatywa bardzo ciekawa, ale jej realizacja byłaby trudna. Dyrektywa UE, do której musi się stosować Polska, nie zezwala na takie rozwiązanie (korzystaliśmy po wstąpieniu do UE jedynie z okresu przejściowego, kiedy był możliwy VAT 0 proc. np. na książki).

Nowoczesna proponuje jedną stawkę VAT na poziomie 16 proc. Warto mieć świadomość, że obecnie wpływy z VAT w Polsce to ponad 40 proc. budżetu, a obniżone stawki na nieliczne produkty mają w tym mały udział. Czy wystarczyłoby więc środków w państwowej kasie? Nawet jeśli znajdą się nowi podatnicy wychodzący z szarej strefy zachęceni niższą stawką to badania sugerują, że będzie ich niewiele.

KORWiN ma podobny pomysł na VAT jak Nowoczesna, ale chce jeszcze obniżyć akcyzę (przy czym nie podaje szczegółów). Warto podkreślić, że akcyza daje budżetowi nieco ponad 20 proc. wpływów. Czy więc jest to realna propozycja?

Danina od banków i od supermarketów

Idea większej redystrybucji dochodu jest szersza. W budowanie solidarnego społeczeństwa wpisuje się też podatek od instytucji finansowych. Taki widziałby PiS, Kukiz'15 i ZL. Te dwie pierwsze partie chciałyby też opodatkować supermarkety.

Przeciwnicy dodatkowych podatków twierdzą, że ich ekonomiczny ciężar w ostatecznym rozliczeniu poniosą konsumenci w postaci droższych produktów bankowych i towarów w sklepach. Mają w tym trochę racji, ale sprawa jest bardziej złożona.

Zdolność przerzucania podatku zależy bowiem od elastyczności cenowej podaży i popytu. Inaczej mówiąc, im podaż jest bardziej sztywna (a więc dostawcy będą chcieli dostarczać podobną ilość produktów bez względu na uzyskaną cenę netto), a popyt bardziej elastyczny (czyli konsumenci bez wielkiego żalu są w stanie zrezygnować z danego dobra, jeśli jest ono droższe), tym większą część podatku poniosą producenci. A więc w naszym przypadku banki i supermarkety. Tylko niewielką jego część uda się przerzucić na klientów.

Przykładowo wyższa cena na mleko nie zmieni zapewne proporcjonalnie popytu na ten produkt (jest to popyt sztywny), podczas gdy wzrost ceny produktu „drugiej potrzeby" spowoduje już obniżenie popytu (czyli jest to popyt elastyczny). Analogicznie producenci będą musieli zaakceptować niższą cenę mleka (przynajmniej w krótkim okresie), bo mają określoną liczbę krów (więc podaż jest sztywna), ale koncerny FMCG będą mogły ograniczyć produkcję jednego z wielu produktów o spadającej marżowości i przerzucić moce na inne swoje towary (czyli jest to podaż elastyczna). Powstaje jednak pytanie, jak zmierzyć elastyczność cenową w analizowanym przypadku.

Konkurencja i podaż usług bankowych w Polsce jest duża. Wydaje się więc, że podaż jest dość sztywna. Z drugiej strony można przypuszczać, że popyt na usługi bankowe też jest raczej sztywny. Trudno sobie wyobrazić, że Polacy będą masowo rezygnować z kont w banku, ale już wysoka cena kredytu może ich czasem zniechęcić do inwestycji. Zakładam, że ekonomiczny ciężar podatku od instytucji finansowych poniosą przede wszystkim banki, ale jego część będą w stanie przerzucić na klientów.

W przypadku supermarketów ciężko sobie wyobrazić, że sieci będą skłonne obniżyć obrót. Podaż więc powinna być stosunkowo sztywna. Konsumenci z kolei raczej nie będą chcieli ograniczyć znacznie zakupów. Supermarkety sprzedają bowiem przede wszystkim produkty pierwszej potrzeby, na które z definicji popyt jest sztywny. Jednocześnie konsumenci będą mieli wybór – zrobić zakupy w supermarkecie czy w lokalnym sklepie, który nie podlega pod nowy podatek. Nie będą więc skazani na sklepy wielkopowierzchniowe. Zatem z punktu widzenia supermarketów popyt zgłaszany przez konsumentów będzie dużo bardziej elastyczny. Można więc założyć, że podobnie jak w przypadku podatku bankowego tzw. efektywny rozkład podatku będzie relatywnie bliski nominalnemu. Czyli ekonomicznie jego ciężar będzie spadał przede wszystkim na podmiot faktycznie opodatkowany z prawnego punktu widzenia.

Wydaje się więc, że większą część ciężaru nowego podatku powinny ponieść instytucje finansowe i sklepy wielkopowierzchniowe, choć w pewnym stopniu będą miały ekonomiczną możliwość przerzucenia dodatkowego kosztu na klientów.

Poza tym niezaprzeczalną zaletą proponowanych podatków może być ich wysoka ściągalność. Zarówno banki, jak i sklepy wielkopowierzchniowe to instytucje duże, które z definicji raczej nie uciekną do szarej strefy, szukając „oszczędności".

Zachęty bez strat

Żeby proponować ulgi podatkowe, trzeba w pierwszej kolejności nakładać podatki. Najlepiej nie najniższe, by takie preferencje można było przyznać bez nadmiernej straty dla budżetu. W Polsce przez lata ulgi ograniczano w imię szukania sposobów na rozszerzenie podstawy opodatkowania i tym samym wzrostu wpływów budżetowych. Faktem jest, że nie ma odwrotu od światowych tendencji zwiększania bazy podatkowej. Nie wchodząc w szczegóły, im szersza podstawa opodatkowania, tym trudniej różnym podmiotom unikać podatku. A przecież lepiej jest, jeśli wielu podatników zapłaci niższy podatek, niż mało podmiotów zapłaci tak dużo, że może nie podołać obciążeniom.

Ulgi w pewnym zakresie są jednak pożyteczne. Lepiej ich znaczenie oddaje anglojęzyczny termin „tax incentives" – czyli zachęty podatkowe. Mają bowiem zachęcać do określonych działań. W kampanii znaczenie ulg dla partii jest widoczne. O wpieraniu młodej przedsiębiorczości przez podatki już napisałem. Ale to nie wszystko. Zachęty mają wspierać rozwój nowych technologii (podkreślają to PiS, PO i Nowoczesna), politykę prorodzinną (PiS i PO), mieszkalnictwo (PiS, PO i ZL) oraz aktywność sportową (PiS i ZL). PiS poświęca poza tym dodatkową uwagę wydatkom inwestycyjnym na środki trwałe, energetyce, gospodarce morskiej i tworzeniu miejsc pracy.

Reorientacja priorytetów i spójność wizji

Nowoczesna, Kukiz'15 i KORWiN wciąż starają się zbić kapitał polityczny na obiecywaniu niskich albo nawet zniesieniu określonych podatków. Co więcej, te trzy obozy szczególnie akcentują potrzebę uproszczenia systemu podatkowego. Po przeanalizowaniu ich szczątkowych propozycji obawiam się jednak o merytoryczne przygotowanie tych partii do takiego przedsięwzięcia.

Postulowane przez lata obniżanie stawek podatkowych przestało być priorytetem największych ugrupowań. W końcu ktoś zauważył, że w Polsce mamy jedne z niższych obciążeń w UE. To dobrze. Państwo jest przede wszystkim pośrednikiem, który zbiera podatki z jednej strony, a wydaje na dobra publiczne dostępne dla ogółu z drugiej. Nie warto odrzucać zdobyczy socjalnych XX wieku i cofać się w kierunku XIX-wiecznego kapitalizmu z ograniczoną rolą państwa w gospodarce. Jeśli już, to problemem w Polsce nie są podatki jako takie, tylko ewentualnie funkcjonowanie organów państwa, jednak to zupełnie odrębne zagadnienie, na inną dyskusję.

Dużą zaletą programów wyborczych jest spójność pewnej wizji. Znów najbardziej widać to w koncepcjach PiS i PO, i w trochę mniejszym stopniu ZL. System podatkowy traktowany jest jako współzależna całość, w którym funkcjonuje podatnik. A ten podatnik nie płaci przecież tylko jednego podatku, lecz kilka, które muszą ze sobą współgrać.

Żeby w kampanii nie było nudno, mniejsze partie dostarczają też trochę rozrywki. Na przykład Partia Razem chce renegocjować umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania z rajami podatkowymi. Tylko nikt w tym obozie nie zauważył, że Polska nie ma podpisanej ani jednej konwencji podatkowej z rajem podatkowym. PSL chce wprowadzić 0 proc. VAT na artykuły dziecięce. Dyrektywa UE obowiązująca Polskę na to nie zezwala.

Chociaż wiele proponowanych przez partie idei wydaje się sensownych, to do przelania ich w konkretne przepisy daleka droga. A ostatecznie przecież zaproponowane rozwiązania będziemy w przyszłości oceniać na podstawie konkretnych regulacji. Na ile to się uda? Czas pokaże.

Autor jest doktorem finansów, młodszym menedżerem w dziale doradztwa podatkowego BDO

Podatki ze swojej natury nie są nośnym tematem wyborczym. Mimo to partie poświęcają im coraz więcej uwagi w swoich programach. Proponowane rozwiązania często wykraczają poza prostą retorykę wyborczą i warto je przeanalizować.

Widoczne jest wyważenie programów w zakresie podatków wśród największych partii. To dobrze, bo z jednej strony radykalne zmiany nie są dobre dla gospodarki, a z drugiej w praktyce ich wprowadzenie w życie jest często nierealne. Temat opodatkowania jest obszarem zbyt istotnym, by przeprowadzać daleko idące eksperymenty.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Prof. Michał Jackowski: Alkoholowe tubki i zakazane systemy AI
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędzia pijak albo złodziej czy czas trwania procesów? Co bardziej szokuje?
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Jeden rabin mówi, że Korneluk, drugi, że Barski
Opinie Prawne
Jarosław Kuisz: Czy sztuczna inteligencja zastąpi neosędziów?
Opinie Prawne
Rafał Dębowski: Prawo lotnicze. Przepis na paraliż inwestycyjny