Rząd chce obniżyć wymagania dla uczelni medycznych i zwiększyć limity przyjęć. Cel jest jeden: w Polsce ma być więcej lekarzy. Problem jest strukturalny. Brakuje nie tylko lekarzy specjalistów, ale na terenach wiejskich mamy do czynienia wręcz z wykluczeniem medycznym. Polacy płacą składki zdrowotne, a i tak muszą się ratować prywatnymi abonamentami medycznymi, oczywiście jeśli ich na to stać. I koło się zamyka.

Wykwalifikowanej kadry medycznej brakuje nie tylko w Polsce. W wielu krajach Zachodu system jest również obciążony ponad miarę, bo społeczeństwa się starzeją. Roztropne rządy chętnie więc ściągają medyków z biedniejszych państw, oferując im znacznie lepsze warunki zatrudnienia. Polska jest w czołówce migracji medycznej do Wielkiej Brytanii czy Niemiec.

Zwiększenie liczby lekarzy nie może odbywać się jednak kosztem jakości kształcenia. W sprawach zdrowia i życia Polaków nie ma miejsca na drogę na skróty. Niestety, najnowszy projekt ustawy radykalnie tę poprzeczkę może obniżyć. Nie ma też żadnych gwarancji, że dobrze wykształceni w Polsce medycy nie będą masowo uciekać z kraju. Kwestią zasadniczą jest więc wspieranie modelu, w którym lekarze zechcą zostać w Polsce, bo polscy podatnicy nie mogą być sponsorami kadr opieki zdrowotnej z innych państw – po prostu nas na to nie stać.

Antidotum na to nie będzie zwiększanie limitów przyjęć na studia medyczne. Otwarte pozostaje pytanie, czy młodzi ludzie zdobywający zawód lekarza na koszt podatnika nie powinni mieć obowiązku przepracowania określonego czasu w Polsce lub zwrócenia do budżetu państwa kosztów swojego kształcenia. Wybór oczywiście pozostanie. Mogą też przecież skorzystać z komercyjnych studiów, wtedy państwu i podatnikom nic do ich wyjazdów. System musi być racjonalny na każdym etapie, bo chodzi o życie i zdrowie Polaków.

Czytaj więcej

Czy idziemy w kierunku felczeryzacji służby zdrowia?

Czytaj więcej

Lekarze kształceni na skróty. Będzie ich więcej, z poziomem już gorzej