Bez ładu i składu. Tak można określić układ urbanistyczny polskich miast, miasteczek i wsi widzianych z lotu ptaka. Potwierdzi to chyba każdy, kto leciał samolotem i miał okazję zerknąć przez okno z góry na rodzimą urbanistykę, a potem na tę w Europie – równo i precyzyjnie, niemal jak od linijki rozmieszczone ulice i spójną zabudowę. A u nas? Dom w stylu secesyjnej kamienicy obok tzw. gargamela, a nieco dalej nowoczesna bryła, bo dopiero co wybudowana. Nic nie pasuje do niczego. Jeszcze bardziej przerażające widoki są w miasteczkach, które postanowiły zrewitalizować swoje rynki i wycięły wszystkie drzewa, po czym zabetonowały place, które otaczają stare kamieniczki lub niewielkie, kolorowe domy.
Brak planów zagospodarowania przestrzennego jest faktem. Ale faktem jest również to, że od lat nic w tej materii się nie zmienia. Decyzję o tym, kto, co i gdzie wybuduje – podejmuje urzędnik. A ten rzadko bierze pod uwagę to, czy nowopowstający budynek pasuje do otaczającej go zabudowy. Zwłaszcza wtedy, gdy inwestor dysponuje pieniędzmi i ma pewną siłę oddziaływania. I tak koło się zamyka, a tym samym też możliwości eliminowania chaosu.
Czytaj więcej
Wszystkie gminy w Polsce mają obowiązkowo posiadać plany ogólne dla swoich terenów, tak aby było wiadomo, co można na nich zrobić. Dla inwestorów będą szybsze procedury.
Dlatego tak długo, jak nie będzie systemowych narzędzi, tak długo krajobraz polskich miast i wsi się nie zmieni. Każdy będzie budował, co chce i gdzie chce, a potem się dobuduje drogę w ogniu awantury. Cieszy więc, że rząd próbuje coś z tym zrobić. Reforma przygotowana przez resort rozwoju nie jest doskonała. Ale nie od razu Rzym zbudowano. Drobnymi kroczkami też można dojść do celu. Potrzebujemy przepisów dobrych i dla ludzi, i dla urzędników. Nawet jeśli nie wszyscy mamy takie samo poczucie estetyki, nie odwracajmy głowy!