Takie konwencje w historii Stanów Zjednoczonych to zjawisko powszechne. Populistyczna rewolta karze w ten sposób polityków za zapominanie, komu służą. W europejskiej tradycji populizm odwoływał się do hasła „doić bogatego", w amerykańskiej żądał jedynie „dopuszczenia do stołu".
Elektorat Trumpa postrzega go jako polityka-biznesmena, adwokata skutecznych działań. Oskarżanie go o „populizm" w komentarzach mainstreamu to rodzaj kryminalizacji. Należy zapytać, przeciw czemu i w imię czego elektorat się zatem buntuje, skoro Trumpa nie zatrzymały ani pieniądze i atak establishmentu republikańskiego, ani oskarżenia demokratów o seksizm, rasizm, izolacjonizm czy szczególnie modną liberalno-lewicowa myślozbrodnię, homofobię. Oskarżenia tylko wzmacniały jego poparcie.
Zachód doświadcza obecnie tektonicznej zmiany po drugiej wojnie światowej. Zmiana kulturowa to postępujący rozpad solidarności i atomizacja wspólnot z ich etyką wyboru jako podstawy praw. Rozpad ten wzmacnia ideologia politycznej poprawności zakazująca moralnych ocen. Zastępuje je „słusznymi" sprawami „danego dnia" definiowanymi przez elity kulturowe i rynkowe. Religią staje się język ekspertów tworzących rynek globalnych konsumentów. W tej grze zwycięzcami są silni. Słabsi płacą najwyższą cenę za niszczenie rodziny i chaos rewolucji seksualnej, dostając w zamian jedynie konsumpcję i wszechogarniającą psychoterapię. Nie tyle różnice w zamożności, ile właśnie ta kulturowa przepaść dzieli słabych od silnych. Ofiarą tej polityki w Ameryce stała się głównie spychana na margines biała klasa średnia tresowana ideologią politycznej poprawności jako formą obozu reedukacyjnego na kampusach uniwersyteckich, w administracji publicznej, korporacjach czy mediach.
Partia Demokratyczna utraciła od 1968 r. na rzecz Partii Republikańskiej elektorat imigranckich grup etnicznych i robotników klasy średniej. Zawarła bowiem sojusz z mniejszościami tożsamościowymi i utworzyła biurokratyczno-administracyjne państwo klientelistyczne. Stała się oligarchiczną partią zawodowych elit. Rewolta „Tea Party" dała początek antyestablishmentowej koalicji Trumpa, z tłumami wiwatującymi, gdy deklaruje on: „Do diabła z polityczną poprawnością" , wystawiając rachunek za przekształcenie wyborów w rytuał bez znaczenia. Trump reprezentuje konserwatyzm bezmyślnej emocji, lecz jego bazą jest rzesza tych, którymi establishment, nie tylko liberalno-lewicowy, pogardzał jako głupszymi „moherami" , niepodzielającymi ich moralności i stylu życia. Była to rewolta rosnącej grupy „niechronionych" „ odsuniętych od stołu" skierowana przeciw establishmentom obu partii ustalającym zasady globalnej gry, której konsekwencji nie ponosiły, choć miały zasoby ekonomiczne, prawne i kulturowe, by je zrozumieć i przeciwdziałać ich skutkom.
Trump sprzeciwił się też etosowi otwartości na obcych, niekontrolowanej imigracji, podważaniu sensu obywatelstwa i brakowi demokratycznej kontroli nad własnym losem. W procesie tym to nie menedżerowie tracą pracę, prawnicy klientelę, profesorowie stanowiska. Ci mieszkają w izolowanych osiedlach z dziećmi chodzącymi do lepszych szkół. Korzystają z taniej siły roboczej imigranów, których kobiety sprzątają u kobiet z wyższych sfer realizujących program liberalnej lewicy kulturowej z luksusowymi dobrami genderfeminizmu.