Wprawdzie „pacta sunt servanda", ale gdy nawala dostawca, z którym przedsiębiorca ma podpisaną umowę na dostarczenie, np. 50 ton cementu, trzech wagonów węgla, 100 ton czereśni i 500 beczek angielskiego portera, to zawsze znajdzie się dobre wyjście z sytuacji. Choćby nie wiem jak źle to brzmiało, umowa to nie wyrok. Jej postanowienia – oczywiście w ramach uzasadnionego rewanżu i troski o prawidłowy obrót prawny – wierzyciel - biznesmen może bezkarnie naruszyć. Może wszystko odwrócić i zarządzić inaczej niż zapisano w kontrakcie W końcu nie ma on do czynienia z artystą malarzem, reżyserem filmowym, tenorem operowym, czy rzeźbiarzem ludowym, lecz jedynie z przedsiębiorcą – dostawcą. Nie chodzi tu o jego rzadkie umiejętności poruszania się na scenie, zdolności kształtowania materii z brązu czy gliny, specyficzny głos czy uzdolnienia pisarskie, ale o zwykłą dostawę towaru, jaką bez problemów realizowali już przed wiekami kupcy egipscy czy rzymscy.
Wierzyciel, oczywiście jest w stosunkowo niezłej sytuacji. To on wybiera spośród środków możliwych do zastosowania i obrony, ten najwłaściwszy i najskuteczniejszy. Ma więc prawo odstąpić od umowy lub żądać od dłużnika, aby swoje zobowiązanie dostawy wykonał. Jeśli jednak tradycyjne środki nacisku okażą się ostatecznie niewystarczające, to wierzyciel musi sięgnąć po broń uniwersalną. Po prostu kupić sobie na wolnym rynku, na koszt nierzetelnego, nieprofesjonalnego, czy też mało zorganizowanego dostawcy, to czego on nie może, zgodnie z umową, dostarczyć. I to nie musi specjalnie uważać na cenę. Towar może być droższy, nawet znacznie. I tak w konsekwencji zapłaci ten, który niepodołał w realizacji kontraktu. Za błędy i brak odpowiedzialności w gospodarce się płaci. I to jest pocieszające, bo mobilizuje biznesmenów do życia, zwłaszcza podczas tych upalnych dni. Więcej szczegółów w tekście obok Mateusza Adamskiego „Dostawca zawiódł, więc zapłaci za droższy towar".
Zapraszam do lektury także innych tekstów w najnowszym numerze „Prawa w Biznesie".