Adwokat Tomasz Tadeusz Koncewicz: Sala rozpraw nie jest salą parlamentarną

Różnica między politykiem a sędzią jest taka, że pierwszy się targuje, a drugi rozumuje – pisze adwokat Tomasz Tadeusz Koncewicz, dr hab. nauk prawnych w Katedrze Prawa Europejskiego i Komparatystyki Prawniczej na WPiA Uniwersytetu Gdańskiego

Publikacja: 24.02.2012 07:15

Tomasz Tadeusz Koncewicz

Tomasz Tadeusz Koncewicz

Foto: archiwum prywatne

Red

Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 24 listopada 2010 r. rozstrzygnął konstytucyjność traktatu z Lizbony (K 32/09) i ta sprawa słusznie przykuwa uwagę przede wszystkim z tego powodu. Nieco zapomniane pozostaje natomiast rozstrzygnięcie incydentalne o częściowym umorzeniu postępowania z powodu wyjścia przedstawiciela posłów z sali rozpraw. Jego nieobecność uniemożliwiła dalsze prowadzenie rozprawy. Rozstrzygnięcie to wychodzi poza konkretną sprawę. Stało się przekazem pod adresem wszystkich polityków, którzy chcieliby instrumentalnie wykorzystywać salę sądową do swoich politycznych celów.

Polityk w sądzie konstytucyjnym

W sali sądowej nie ma miejsca na polityczne manifestacje. Każdy musi grać według reguł albo zaakceptować, że brak ich poszanowania będzie wiązał się z negatywnymi konsekwencjami.

Sala sądowa nie jest salą parlamentarną. Ma to szczególne znaczenie w świetle postępującej degrengolady parlamentów i procesu politycznego, który jest więźniem krótkotrwałych kompromisów i zdominowany interesem partykularnym. W imię doraźnych celów politycznych parlamenty są gotowe uchwalać wszystko i za każdą cenę. W konsekwencji zamiast forum debaty nad interesem wspólnym, parlamenty coraz częściej stają się areną żenujących sporów i eskalacji agresji, które utwierdzają elektorat, że kompromis w sprawach ważnych dla wspólnoty przestaje się liczyć. Ważny jest jedynie interes partyjny, krótkoterminowy awans w sondażach czy pięciominutowe zaistnienie w telewizji. Sala parlamentarna staje się parodią dyskursu. Ważne jest wyłącznie to, jak się mówi, a nie co.

Poziom debaty przyczynia się do alienacji opinii publicznej i wzmacnia przekonanie, że prawo ma charakter fasadowy, a pozytywna zmiana na lepsze przez prawo stanowione nie jest możliwa. W konsekwencji teza o "oświeconym prawodawcy politycznym", który przestrzega pewnych zasad bazowych jest mitem: skazany na pokusy władzy i walkę o nią nie zawsze myśli o fundamentach systemu. Zamiast go wzmacniać, szuka sposobów na maksymalne wykorzystanie jego niedoskonałości. W tej sytuacji nie dziwi, że sądy konstytucyjne coraz częściej są postrzegane jako alternatywa wobec parlamentów niezdolnych do rozwiązywania skomplikowanych i różnorodnych problemów generowanych codziennie przez otaczającą rzeczywistość. Podczas gdy politycy się targują, sędziowie rozumują, co powoduje, że sala sądowa staje się prawdziwym "forum zasady". Od sądu oczekujemy, że rozstrzygnie o rzeczywistych problemach w sposób fachowy, na podstawie argumentów i po wysłuchaniu wszystkich zainteresowanych. Sędziowski obowiązek zbudowania spójnego rozumowania oznacza, że sędzia nie może podjąć żadnego działania, jeżeli nie jest w stanie skonstruować uzasadnienia w świetle elementów normatywnych.

Nie oznacza to, że sędziowie są z zasady bardziej racjonalni czy intelektualnie sprawniejsi w przekonywaniu do swoich racji. Nie ma też żadnej gwarancji, że wybrane zasady będą tymi prawidłowymi i że będą stosowane w sposób spójny i przewidywalny. Znaczenie ma fakt, że etos sędziowski wymaga, aby przynajmniej podjęli próbę osiągnięcia takiego optymalnego wyboru i to ma ich odróżniać od politycznego prawodawcy.

Gdy mówimy o "logice sali sądowej", podkreślamy, że to nie politycy kreują reguły dla siebie, kierując się oportunizmem i potrzebą chwili, ale to sala sądowa oraz kultura sporu wymuszają na nich zmianę strategii. Polityk przestaje być wszechwładny (jak w parlamencie, gdzie mówi co chce i jak chce), a musi mówić językiem sądu, przed którym występuje, stosować jego metody rozumowania i odwoływać się do jego dyrektyw interpretacyjnych. W przeciwnym razie zachowanie, które w sali parlamentarnej kwitowane byłoby co najwyżej bezradnym wzruszeniem ramion obserwatorów, wiedzących, że polityk dyktuje melodię dla samego siebie i gra według niej, na sali sądowej ma istotne i dalekosiężne konsekwencje: nie tylko grozi przegraną w sprawie, ale kompromituje polityków, którzy w sądzie chcą uprawiać politykę według standardów parlamentarnych.

Król jest nagi?

Jeżeli więc na postanowienie TK o częściowym umorzeniu spojrzymy przez pryzmat "logiki sali sądowej", dostrzeżemy że "polityczny król jest nagi". Ustawa o TK dokonuje rozróżnienia między "obecnością na rozprawie", która jest obowiązkowa (art. 60 ust. 2 zdanie 1) a stawiennictwem na rozprawę, z którym łączy rygor w postaci umorzenia, ewentualnie odroczenia (art. 60 ust. 2 zdanie 2). Relacja między zdaniem pierwszym a drugim jest taka, że aby być obecnym na rozprawie, trzeba najpierw się na nią stawić. Obecność wnioskodawcy jest zawsze obowiązkowa na rozprawie. Skoro jego niestawiennictwo jest traktowane jako niepodtrzymywanie wniosku, nie ma podstaw, aby inaczej traktować sytuację w zależności od tego, czy mamy do czynienia z nieobecnością wnioskodawcy na rozprawie od początku czy też od pewnego jej momentu.

Nie mieli więc racji sędziowie zgłaszający w tej sprawie zdanie odrębne, argumentując że obowiązek obecności wnioskodawcy ma dotyczyć tylko momentu rozpoczęcia rozprawy, a w konsekwencji postępowanie można umorzyć tylko wtedy, gdy wnioskodawca w ogóle nie stawił się na rozprawę. Jeżeli jednak akceptujemy, że "obecność na rozprawie" jest pojęciem szerszym i oznacza przynajmniej uczestnictwo w całym przewodzie sądowym (od wywołania sprawy do zamknięcia rozprawy), a ustawa o TK mówi o "obecności na rozprawie", a nie jej wybranych częściach, to nie można sankcji umorzenia odnosić tylko do niestawiennictwa na rozprawie jako pierwszego, koniecznego elementu "obecności na rozprawie". Inna interpretacja oznaczałaby, że postępowanie przed TK mogłoby toczyć się bez końca i być pozostawione do dyspozycji wnioskodawcy, który sam dobierałby moment, do którego bierze udział w rozprawie, a od którego uznaje, że może ją opuścić.

Jednocześnie jest oczywiste, że obowiązek obecności podczas całej rozprawy musi być interpretowany w sposób rozsądny. W konsekwencji nie każda nieobecność wnioskodawcy musi automatycznie oznaczać umorzenie postępowania (stąd alternatywa w postaci odroczenia). Wystarczy np. wyznaczyć pełnomocnika.

Powstaje więc pytanie, dlaczego wnioskodawca opuszczając salę rozpraw w sprawie K 32/09 nie uczynił tego w celu uniknięcia umorzenia postępowania? Odpowiedź jest prosta: nie wynikało ono z obiektywnej niemożności uczestnictwa w rozprawie, ale było wyrazem manifestacji i gry politycznej. Dążenie do wyjaśnienia konstytucyjnych wątpliwości dotyczących traktatu nie miało większego znaczenia. Było jedynie pretekstem do zaistnienia medialnego zgodnie z logiką polityków, "im głośniej w mediach, tym lepiej".

Przekaz, nie pokaz

Każdy wnioskodawca przed TK musi mieć świadomość, że opuszczenie rozpraw niesie ze sobą określone konsekwencje, o których decyduje sąd jako "pan swojej procedury" i strażnik powagi sądowej. Sprawa traktatu z Lizbony jest przykładem sytuacji, w której wnioskodawca chciał przenieść zwyczaje parlamentarne na salę rozprawy konstytucyjnej, zapominając, że sąd i procedura to nie parlament.

Spotkało się to z pryncypialną reakcją sądu, broniącego procedury konstytucyjnej przed nadużyciem i instrumentalizacją polityczną. O ile opuszczanie sali sejmowej jako wyraz politycznego "protestu" jest coraz częściej na porządku dziennym, zastępując merytoryczną debatę, o tyle takie postępowanie nie ma racji bytu w sali konstytucyjnej, której przekaz jest inny, "jeżeli się nie zgadzasz, nie wychodź z sali, tylko walcz o swoje racje, przedstawiaj argumenty i przekonuj do nich". W parlamencie taka reguła nie obowiązuje: liczy się pokaz, a nie przekaz. W sali sądowej musi być na odwrót, ponieważ w przeciwnym razie nie będzie żadnej różnicy między ulicą Wiejską a aleją Szucha.

Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 24 listopada 2010 r. rozstrzygnął konstytucyjność traktatu z Lizbony (K 32/09) i ta sprawa słusznie przykuwa uwagę przede wszystkim z tego powodu. Nieco zapomniane pozostaje natomiast rozstrzygnięcie incydentalne o częściowym umorzeniu postępowania z powodu wyjścia przedstawiciela posłów z sali rozpraw. Jego nieobecność uniemożliwiła dalsze prowadzenie rozprawy. Rozstrzygnięcie to wychodzi poza konkretną sprawę. Stało się przekazem pod adresem wszystkich polityków, którzy chcieliby instrumentalnie wykorzystywać salę sądową do swoich politycznych celów.

Pozostało 93% artykułu
Opinie Prawne
Marcin J. Menkes: Ryzyka prawne transakcji ze spółkami strategicznymi
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Iwona Gębusia: Polsat i TVN – dostawcy usług medialnych czy strategicznych?
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie