Figurą retoryczną o „sitwie" wcale nie musiał trafić jak kulą w płot. Nie odnosi się ona raczej do tysięcy sędziów, którzy każdego dnia orzekają w dziesiątkach tysięcy spraw.
Nabiera jednak znaczenia, jeżeli przyjrzymy się pewnej grupie tego środowiska, tworzącej „sądownictwo pałacowe". Od lat żyje całkiem nieźle u boku polityków, bez względu na zmieniające się opcje.
Sędziowie pałacowi, czyli delegowani do resortu sprawiedliwości, okupują wysokie, często dyrektorskie stołki całymi dekadami. Nieusuwalni i niezatapialni, bo przez lata perfekcyjnie nauczyli się słuchać westchnień władzy.
Robota urzędnicza dawno zabiła w nich zdolność do orzekania, a przekształcając się w zwykłych, ale wpływowych urzędników, pozostali sędziami tylko z nazwy. Pozostało im lawirowanie między zmieniającymi się jak w kalejdoskopie ministrami sprawiedliwości.
To oni tak naprawdę rządzą w resorcie, zapewniając ciągłość jego funkcjonowania.