„Nie chcę, żeby 27-latek po opuszczeniu Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury decydował o tym, czy jestem winien czy nie. I nieważne, o jaką sprawę chodzi: małą czy dużą, ważną czy mniej ważną. Nie i już". Taki komentarz napisał pod tekstem o młodym wieku polskich sędziów jeden z czytelników „Rz". I to nie jest osobliwe zdanie. Sądowi petenci skarżą się na brak zrozumienia na sali rozpraw.
– Jak 30-letni, nawet najbardziej „napakowany" wiedzą, sędzia, który często jeszcze nie ma rodziny i dzieci, może odpowiedzialnie decydować o tym, czy moja się rozpadnie? – pyta inny czytelnik.
Już tylko po tych pytaniach widać, że w polskim społeczeństwie nie ma zgody na to, by oddawać sprawiedliwość w mądre, ale i niedoświadczone ręce.
– Nawet najwyższej klasy wiedza nie zapewni tego, co do wydania mądrego wyroku jest potrzebne – mówił w rozmowie z „Rz" sędzia Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego. I trudno się z nim nie zgodzić. Tak jak on myśli wielu zwolenników funkcjonowania urzędu sędziego jako korony zawodów prawniczych.
– Za stołem sędziowskim powinien zasiadać ktoś, kto ma za sobą trochę dorosłego życia, dystans do spraw finansowych, pewną pozycję finansową i towarzyską – uważają zwolennicy dojrzałych sądów. Wówczas ich zdaniem sąd ma szansę spełniać właściwą rolę w funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości. Pytanie tylko, czy jest sposób na to, by w taki właśnie sposób zapewnić kadrę do najniższych szczeblem sądów.