Bogusław Banaszak o tym jak został prawnikiem: nie egzaminuję z bajek

Rozmowa z Prof. Bogusławem Banaszakiem, konstytucjonalistą, byłym przewodniczącym Rady Legislacyjnej

Publikacja: 02.09.2014 15:45

Rz: Pochodzi pan z rodziny lekarskiej, mimo to wybrał pan prawo, nie medycynę.

Prof. Bogusław Banaszak:

To prawda, moi rodzice byli lekarzami. Mnie jednak już w liceum zainteresowały kwestie związane ze sprawowaniem władzy, prawami jednostki, mechanizmami rządzącymi społeczeństwem. Dlatego zastanawiałem się nad dwoma kierunkami – historią i prawem. Wiedzę o tym, co robi adwokat, czerpałem z amerykańskich filmów. Pomyślałem, że też będę bronił ludzi.

Czy trudno było się dostać?

Było ponad pięciu kandydatów na jedno miejsce. Zdarzały się jednak osoby, które składały papiery właśnie dlatego, że było trudno się dostać. Tak naprawdę nie chciały bowiem studiować, a startując na prawo, mogły łatwo wytłumaczyć rodzicom, że nie dostały się, bo było tak wielu kandydatów...  Poza tym niektórzy nie byli zbyt dobrze przygotowani. Pamiętam, że jeden chłopak wylosował pytanie dotyczące rządu emigracyjnego.  Nie wiedział, kto był premierem, więc egzaminator mu podpowiadał „Si...". Padło nazwisko Świerczewski, potem Siwicki...  Nie podał nazwiska Sikorskiego.

Pan nie miał takich wpadek?

Cóż, bywało trudno. Pamiętam, że podczas egzaminu z prawa rzymskiego dostałem pytanie o societas leonina, czyli tzw. lwią spółkę, w której tylko jedna strona uzyskuje korzyści. Tak też powiedziałem, ale egzaminator zaczął mnie wypytywać, skąd pochodzi ta nazwa. Odpowiedziałem, że z łaciny, ale egzaminator spojrzał tylko na mnie i powiedział: „Panie, w prawie rzymskim  wszystko pochodzi z łaciny. Ta nazwa pochodzi z bajki. Kto w tych czasach pisał bajki?".  Wymieniłem Ezopa, Wergiliusza, ale egzaminator ciągle nie był zadowolony. Pytał, kto pisał bajki w Polsce. Wysiliłem resztki intelektu i wymieniłem Krasickiego. Wtedy egzaminator spytał mnie, kto napisał bajkę o chłopie, który sprzedał diabłu dziurawy worek... Nie miałem pojęcia. ?To bajka ludowa, wyjaśnił wykładowca, z mojej ojczyzny, ?z regionu, w którym się urodziłem. To były czasy bez internetu, nie wiedzieliśmy, skąd pochodzili nasi wykładowcy. Wyszedłem z tego egzaminu blady, przekonany, że oblałem. Odpowiedziałem przecież tylko na jedno pytanie. Zajrzałem do indeksu – a tam czwórka z plusem. Taką miałem ocenę z zaliczenia i widocznie profesor po prostu ją przepisał....

Ale pan tak nie egzaminuje?

Dziś byłoby to niedopuszczalne. Przecież gdybym podczas egzaminu z prawa pytał o bajki, od razu byłyby skargi do rektora, wszystkie gazety by o tym pisały... W czasach moich studiów wykładowcy pozwalali sobie na więcej. Kiedyś mój kolega wybrał się na egzamin w krótkich spodenkach i koszuli z krótkim rękawem. Było bowiem bardzo gorąco. Wykładowca poprosił go o przysługę – o przywiezienie czegoś z domu. Żona wykładowcy wręczyła mu wiklinowy koszyk, z którym ten wrócił do profesora, dumny, że wykonał zadanie. Usłyszał od niego: „Teraz z tym koszykiem może pan iść na grzyby. Nie będzie pan zdawał w tej grupie". Nikt już się nie odważył na pójście na egzamin w krótkich spodenkach, niezależnie od tego, jak było gorąco...

Od kiedy wiedział pan, że chce się specjalizować w prawie konstytucyjnym?

Od początku. Na drugim roku otrzymałem propozycję specjalizacji i indywidualnego trybu studiów. Oczywiście chętnie z niej skorzystałem. Tym bardziej  że dzięki temu nie musiałem zdawać egzaminów ze wszystkich przedmiotów. Nie zdawałem np. prawa pracy, które zupełnie mnie nie fascynowało.

Podczas swojej kariery naukowej sporo pan podróżuje. Pamięta pan swój pierwszy tego typu wyjazd?

Oczywiście, był 1985 rok i wyjechałem na stypendium do Kolonii. Wiele rzeczy mnie tam dziwiło i zachwycało. ?W bibliotece można było samemu chodzić między regałami i wybierać sobie książki. W Polsce było to nie do pomyślenia. Trzeba było zamawiać i czekać. W tej niemieckiej bibliotece mogłem też bez ograniczeń korzystać z ksero. Wcześniej w Polsce nawet nie widziałem takiego urządzenia. Skopiowałem mnóstwo materiałów, przywiozłem je do Polski w kilku kartonach. Dzięki tym materiałom napisałem habilitację – o skardze konstytucyjnej w krajach niemieckojęzycznych.

Dziś jest pan doktorem honoris causa wielu zagranicznych uniwersytetów – m.in. węgierskiego, rumuńskiego, ukraińskiego...

Kiedy rozpoczynałem pracę naukową, niewiele osób znało języki obce. Ja znałem niemiecki, angielski i rosyjski, co bardzo ułatwiło mi pracę. Bardzo sobie cenię tę współpracę naukową. Ostatnio dostałem np. tytuł  Nasi wschodni sąsiedzi robią wiele ciekawych rzeczy, zależy im na współpracy międzynarodowej. Trochę im pomogłem w jej rozwinięciu i odwdzięczyli się takim właśnie tytułem.

—rozmawiała: Katarzyna Borowska

Rz: Pochodzi pan z rodziny lekarskiej, mimo to wybrał pan prawo, nie medycynę.

Prof. Bogusław Banaszak:

Pozostało 98% artykułu
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie
Opinie Prawne
Michał Romanowski: Opcja zerowa wobec neosędziów to początek końca wartości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Komisja Wenecka broni sędziów Trybunału Konstytucyjnego