Czytelnicy popularnej literatury skandynawskiej z pewnością zauważyli, że w wielu powieściach pojawiają się zagadnienia opieki socjalnej, szpitalnictwa, stosunku do dzieci, emerytów czy imigrantów. Mimo że większość z tych książek poświęcono materii regulowanej kodeksem karnym, nie ma powodów wątpić, że zainteresowanie szeroko pojętym zabezpieczeniem społecznym jest szczere i najprawdopodobniej osadzone w jakiejś głębszej tradycji. W końcu przejmująco pisze się w Norwegii, Szwecji czy Danii nie od wczoraj. Nie znaczy to wcale, że Skandynawowie są bardziej czuli niż reszta świata. Być może błędne jest wyobrażenie Hansa Christiana Andersena jako dobrotliwie uśmiechniętego starszego pana w stylu pułkownika Sandersa, wrażliwego na niedolę najmłodszych, której zresztą sam doświadczył, i załamującego ręce nad każdą dziewczynką z zapałkami. Ale jeśli ktoś nieobeznany z ornitologią nie wzruszał się losem brzydkiego kaczątka i nie zachwycał finałem baśni, ten chyba w ogóle jej nie zna.
Rodzice portretowani są jako potencjalne ofiary roszczeniowej postawy młodego pokolenia
Kup to ciasteczko, kup!
W Szwecji nie jest pewnie niczym niezwykłym, że stulatek skacze przez okno. U nas niedawno Sąd Najwyższy musiał stanąć po stronie kombatanta, któremu nie pozwolono skorzystać z toalety w banku. W atmosferze troski o tzw. osoby niesamodzielne minister edukacji narodowej zapowiada radykalne zmiany menu w stołówkach szkolnych, a ułatwienie dostępu do opieki lekarskiej pozostaje najtrwalszym z priorytetów ministra zdrowia. Do kompletu przydałaby się akcja edukacyjna w wykonaniu ministra sprawiedliwości. Pozwoliłaby na odpowiednie uświadomienie osób, które ze zdziwieniem dowiadują się, że w Polsce dziecko ma prawo wystąpić z roszczeniem odszkodowawczym za szkodę doznaną przed urodzeniem albo że dopiero co poczęte może być spadkobiercą. Jeśli przypadkowo słyszały wyraz nasciturus, to raczej kojarzą go z wystrojem wnętrz (autentyk!) albo z ziołowym dekoktem na bronchit.
Co do dzieci, to prawo bodaj najskuteczniej chroni je przed wydawaniem nie swoich pieniędzy. Przepisy o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym uznają wręcz za agresywne zachowanie polegające na zamieszczaniu w reklamie wezwania dzieci do nabycia reklamowanych produktów lub nakłonienia do tego rodziców lub innych osób dorosłych. Podobnie jak w przypadku ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, która za jej przejaw uznaje reklamę wykorzystującą łatwowierność dzieci. Dorośli nazywani są w niej „przedsiębiorcami", przy czym całkiem niesłusznie przypisuje się łatwowierność jedynie małoletnim. Na tym tle wyróżniają się szczegółowe uregulowania dotyczące reklamy w ustawie o radiofonii i telewizji. Wprost zakazują one verba legis „przekazów handlowych" nawołujących dzieci do nabywania produktów lub usług, zachęcających do wywierania presji na rodziców w celu skłonienia ich do zakupu albo wykorzystujących zaufanie dzieci, jakie pokładają w rodzicach, nauczycielach i innych osobach. Tym razem rodzice portretowani są jako potencjalne ofiary roszczeniowej postawy młodego pokolenia, a przy okazji dyskretnie przypomina się dorosłym o tym, jak wielka odpowiedzialność wiąże się z posiadaniem autorytetu.
Aż problem sam się rozwiąże
Osobom starszym nie zapewnia się równie zaawansowanej ochrony. Pewnie z braku odpowiednich norm ulegają więc oszustom działającym metodą na wnuczka czy na policjanta. Skoro kodeks karny okazuje się niewystarczający, być może sprawę rozwiąże specjalna ustawa zakazująca takich praktyk. Tego rodzaju zadanie postawiono przed słynnym pakietem kolejkowym, na którego efekty trzeba będzie poczekać kilka lat. Na marginesie, nazwa pakietu jest mało fortunna i choćby tylko ze względów propagandowych należałoby raczej używać określenia „antykolejkowy". Przy tym wszystkim data wejścia w życie ustawy o prawach konsumenta – 25 grudnia 2014 r. – wydaje się naprawdę niewinnym żarcikiem z tych wszystkich, którzy świąteczne zakupy będą już wówczas mieli za sobą.