Niewiadowski: Orban, frank i źli bankierzy

Węgierski premier zrobił w ubiegłym roku krok bez precedensu. Wystąpił przeciwko bankom, które dawały kredyty we frankach. Jak do tego doszło? – korespondencja z Budapesztu.

Aktualizacja: 31.01.2015 07:23 Publikacja: 31.01.2015 06:00

Niewiadowski: Orban, frank i źli bankierzy

Foto: materiały prasowe

Nieoczekiwany wzrost kursu franka dowodzi, że polityka fiskalna rządu jest skuteczna i przynosi spodziewane efekty, a Węgrzy, którzy wzięli kredyty frankowe, uniknęli katastrofy – stwierdził po gwałtownym skoku szwajcarskiej waluty węgierski minister gospodarki Mihaly Varga.

Ta wypowiedź zamknęła usta wielu Węgrom, którzy zaczęli powątpiewać w sukcesy prawicowego gabinetu. W wyniku serii kontrowersyjnych posunięć gospodarczych popularność Fideszu premiera Viktora Orbana spadła do 26 proc. i tylko słabość liberalno-lewicowej opozycji zapobiegła ulicznym demonstracjom na większą skalę.

350 tys. ocalonych

Orbanowi powiodła się rzecz niesłychana. Węgierskie Zgromadzenie Narodowe zdominowane przez rządzący Fidesz 25 listopada 2014 r. zatwierdziło ustawę o przewalutowaniu na forinty kredytów hipotecznych udzielanych w szwajcarskich frankach. Szło o niebagatelną sumę 3,3 bln forintów (około 10 mld euro). Ta decyzja, w świetle najnowszych wydarzeń, pozwoliła ocalić 350 tys. węgierskich rodzin przed wzrostem zadłużenia w wysokości 700 mld forintów. – To niebagatelna suma. Niemal 2 proc. PKB kraju – mówił z błyskiem w oku na konferencji prasowej w Budapeszcie minister gospodarki Mihaly Varga. Informacja SNB o zniesieniu dolnej granicy wahań uderzyła bowiem szczególnie w węgierskiego forinta, który w pierwszych godzinach stracił do franka aż 15 proc.

Co prawda i ta decyzja deputowanych została skrytykowana przez frankowych kredytobiorców. Co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, zgodnie z przyjętą ustawą, przewalutowane mogły być tylko kredyty hipoteczne zaciągane między 1 maja 2004 r. i 1 lutego 2015 r. Po drugie, posłowie do parlamentu ustanowili sztywny kurs franka przeliczanego po aktualnym kursie rynkowym na 256,6 forinta. Ci, którzy podpisywali umowy przed kilku laty, marudzili, że rząd i tak dogadał się z bankami, przyjmując rynkowy kurs franka z 7 listopada, a nie sprzed kryzysu, kiedy był znacznie niższy. Co więcej, powoływali się na precedens: między wrześniem 2011 r. a lutym 2012 r. można było spłacić jednorazowo całość pożyczki, bez kosztów manipulacyjnych, po preferencyjnym kursie 180 forintów za franka. Niezadowoleni argumentowali, że porozumienie chroni banki, przerzucając na kredytobiorcę konsekwencje dotychczasowego wzrostu kursu franka. Ostrzegali, że po przewalutowaniu po kursie 256,6 forinta za franka kredytobiorca będzie musiał spłacić nawet więcej forintów, niż ustalała umowa, bo w wielu przypadkach jego zadłużenie wzrosło nawet dwukrotnie.

Rząd przypominał jednak, że próbował latem ubiegłego roku zamienić kredyty na forintowe po kursie z dnia podpisania umowy, ale Trybunał Konstytucyjny uznał, że odpowiedzialność za zmianę kursu muszą ponieść zarówno bankowcy, jak i kredytobiorcy.

– Nie ma powodów do obaw. Zapewniam. Ta decyzja jest dla was korzystna – przekonywał rozgoryczonych frankowiczów Mihaly Varga. Ale grupa ekspertów z węgierskiego oddziału Commercial Bank zasiała ziarno nieufności. Ponieważ z wypowiedzi przedstawicieli banku centralnego wynikało, że stopa bazowa zostanie utrzymana w wysokości 2,1 proc. i w ciągu roku forint osłabnie do poziomu 320 za euro, frankowicze, którzy zostali „uszczęśliwieni" przewalutowaniem, nie będą mieli się z czego aż tak cieszyć. Osłabienie forinta sprawi, że z ich mizernych zarobków (średnia miesięczna płaca na Węgrzech w sektorze budżetowym w 2014 r. wynosiła 246 100 forintów brutto) wcale nie będzie łatwo spłacać nowych, forintowych rat kredytowych. Spekulowano, że gdy frank zacznie tanieć, przewalutowanie nie będzie aż tak korzystne, jak sugerował rząd.

Bankiera za gardło

Aby uspokoić niedowiarków oraz przekonać Węgrów, że rząd broni ich interesów, deputowani sprawili frankowym kredytobiorcom jeszcze jedną niespodziankę, wymuszając na bankach zwrot części zadłużenia. Pakiet ustaw z listopada 2014 r. nakazał bowiem bankom zwrot nadpłat wynikających z różnicy kursów oraz jednostronnych zmian umów kredytowych. Założono, że przeciętnemu frankowiczowi raty powinny spaść o 25 proc., a sam dług o 20 proc. Koszt wspomnianej operacji dla banków obliczano na 1000 mld forintów, co odpowiadało jednej trzeciej bankowego kapitału na Węgrzech. – Ta ustawa wprowadza swoiste fair play w stosunkach między bankami i klientami. Prawo bankowe dawało bankom nieograniczone możliwości ponoszenia marż. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że dla Węgrów najważniejsze jest normalne prawo bankowe zabezpieczające przed takimi praktykami – zapewniał „Rz" rzecznik frakcji parlamentarnej Fideszu Bence Tuzson.

Trzeba jednak pamiętać, że „wspaniałomyślność" rządu sprowadzała się wyłącznie do pomocy rodzinom spłacającym hipoteki mieszkaniowe. – Stwarzamy precedens. Mają być równi i równiejsi? Nie. Bo strata domu to dla rodziny zupełnie co innego niż strata samochodu – uzasadniał na konferencji prasowej w Budapeszcie Mihaly Varga. W porządku. Ale mało kto zdaje sobie sprawę, że w liczących 10 mln mieszkańców Węgrzech rząd nie zamierzał pomagać 113 tys. kredytobiorców, którzy zostali wrobieni we frankowe kredyty konsumpcyjne.

Ci zostali na lodzie. Jak obliczono, zadłużenie kredytobiorców frankowych, którzy chcieli się przesiąść do lepszego auta, sięga 180 mld forintów. Chociaż, szczerze mówiąc, i oni nie są bez szans. Po uwolnieniu kursu franka będą mieli prawo do darmowej pomocy ekspertów finansowych i renegocjacji swoich umów. Niektórzy deputowani nie wykluczają nawet przyjęcia kolejnej ustawy, która dawałaby prawo anulowania części zadłużenia.  Rzecz jasna, wszystkie wspomniane decyzje podejmowano pod silną presją polityczną. Orban, krytykowany ostro przez Unię Europejską, poszukiwał pomocy rodaków. Początkowo nie przejmował się drogimi kredytami, ale zdesperowani frankowicze wyszli na ulice Budapesztu, otoczyli kordonem bank centralny, co więcej, zaczęli demonstrować przed willą premiera, służby bezpieczeństwa wprowadziły więc wokół niej strefę ochronną, uniemożliwiając dalsze protesty. Atmosfera stawała się gorąca. W październiku ubiegłego roku szykowały się wybory samorządowe i prawicowy Fidesz musiał rzucić społeczeństwu jakieś populistyczne hasło. „Rozliczenie z nieuczciwymi bankami", rozlepiane na plakatach wyborczych, nadawało się do tego znakomicie. Podobnie jak 5,7-proc. obniżka cen prądu i kolejna, 3,3-proc., obniżka cen ogrzewania.

Dla każdego rządu operacja ratowania frankowiczów byłaby jednak przedsięwzięciem niesłychanie kosztownym. Dla węgierskiego też. Pomagając kredytobiorcom, rząd premiera Orbana stracił kosmiczne pieniądze. W grudniu 2014 r. bank centralny poinformował, że jest przygotowany do zaspokojenia ze swoich rezerw międzynarodowych zapotrzebowania dewizowego banków przy konwersji, a nawet przekazał do dyspozycji systemu bankowego na ten cel 9 mld euro (banki komercyjne zgłosiły zapotrzebowanie na 7,82 mld euro). Tak naprawdę za koszty konwersji zapłacili zatem wszyscy węgierscy podatnicy.

Pomagając frankowiczom, Orban upiekł jednak dwie pieczenie na jednym ogniu. Zdobył sympatię pokrzywdzonych, wygrywając w cuglach wybory samorządowe, i rozpoczął realizację swego długoterminowego celu. Chodziło o zastosowanie instrumentu wyprowadzenia kredytów dewizowych z węgierskiego systemu finansowego oraz wypierania z rynku zagranicznych banków. Już od dłuższego czasu rząd nie ukrywał, że jego celem jest zwiększenie co najmniej do 50 proc. udziału banków z kapitałem węgierskim. Parlamentarne ustawy o pomocy dla frankowiczów urealniły to zadanie, podobnie jak kolejne, wymierzone w zagranicznych inwestorów, wprowadzające drastyczne podatki od reklamy dla zagranicznych stacji telewizyjnych (RTL) czy supermarketów (Tesco).

Wydarzenia potoczyły się szybko. Na przełomie roku rząd Orbana przejął od Niemców obarczony trudnymi kredytami MKB Bank i odzyskał od amerykańskiej grupy GE Capital Budapest Bank – dziesiąty pod względem aktywów na Węgrzech, co oznacza, że udział państwa we wspomnianym sektorze przekroczył planowane 50 proc. Zdaniem telewizji MTI w połowie roku dojdzie do fuzji MKB i Budapest Bank, co oznacza powstanie drugiego największego (po OTP) banku na Węgrzech. Apetyty rosną. Szef banku centralnego Marton Nagy awizował już dalsze inwestycje rządu zwiększające jego udziały do 60 proc., a minister rozwoju Miklos Sesztak wspomniał nawet o 70 proc. Na zimny prysznic nie trzeba było długo czekać. „Znaczny udział państwa w sektorze bankowym zwiększa ryzyko wystawienia budżetu państwa na poniesienie zobowiązań finansowych w przyszłości" – ostrzegli przedstawiciele Komisji Europejskiej podczas ostatniej wizyty kontrolnej w Budapeszcie.

Licytacje będą, ale później

Co więcej, bank centralny, uzdrawiając sektor bankowy, utworzył „zły bank" do wykupienia niewypłacalnych kredytów (MARK, Magyar Reorganizacios es Koveteleskezelo Zrt.). Zdaniem dyrektora Węgierskiego Banku Narodowego państwo wykupi od sektora bankowego portfolio toksycznych aktywów o wartości 300 mld forintów. MARK Zrt. ma poprawić skuteczność polityki monetarnej i wzmocnić działalność sektora poprzez oczyszczenie ważnej części portfolio całego systemu bankowego, a zarazem zwiększyć aktywność kredytową rodzimych banków. Ale zdaniem węgierskich ekspertów stwarza to zagrożenie wykorzystania wspomnianej instytucji finansowej do sprzedaży wybranym klientom majątku stanowiącego zabezpieczenie trudnych kredytów.

Eksperci ostrzegają, że ingerencja państwa, słabość popytu na rynku krajowym, niepewność środowiska inwestycyjnego i coraz silniejszy proces nacjonalizacji gospodarki prowadzą do zmniejszenia inwestowania i kredytowania na Węgrzech. Nic dziwnego, że kapitał zagraniczny, zaniepokojony antyrynkową polityką gospodarczą, zaczyna opuszczać Węgry. Węgierski Instytut Badań nad Gospodarką GKI Zrt. zakłada w 2015 r. spowolnienie wzrostu gospodarczego do 2 proc. PKB, ostrzegając, że poczynania rządu nie sprowadzają się do tworzenia atrakcyjnego środowiska inwestycyjnego, lecz do zmian struktury własnościowej w państwie. Zdaniem GKI konwersja kredytów walutowych zwiększy, co prawda, stabilność finansową kraju, ale banki obarczone ciężarami ustawy wyhamują akcję kredytową.

Co więcej, wydaje się, że populistyczne decyzje rządu są mocno przereklamowane. Na Węgrzech ogromna liczba rodzin nie płaci kredytów hipotecznych z powodu zapaści finansowej, zapowiadany z entuzjazmem zwrot części zadłużenia będzie zatem równoznaczny jedynie z odpuszczeniem niektórych zobowiązań i przedłużeniem czasu licytacji. Z raportu banku centralnego wynika, że na 7 mln 427 tys. umów kredytowych zawartych przez banki z gospodarstwami domowymi aż 1 mln 389 tys. nie jest spłacanych od co najmniej trzech miesięcy (z tym że tylko 14 proc., tj. 195 tys., to umowy walutowe), natomiast wartość przeciętnego niespłaconego długu wynosi 1,2 mln forintów. Zdaniem ekspertów w przypadku 40 proc. umów kredytowych zadłużenie bez odsetek zostanie zredukowane powyżej 25 proc., w przypadku 20 proc. umów – poniżej 25 proc., natomiast w przypadku 40 proc. – poniżej 20 proc. Sam bank centralny przyznaje, że  nie będzie można liczyć na poprawę kondycji konsumentów niespłacających kredytów, ponieważ rozliczenie spreadu walutowego i jednostronnych zmian warunków umów wystarczy wyłącznie na redukcję zaległości w ratach i odsetkach.

Czas pokaże, jak w praktyce banki rozliczą kredytobiorców. Na razie nikt nie wie, jaką sumę im „odpuszczą". Zgodnie z ustawą o rozliczeniu spreadu walutowego banki mają bowiem poinformować klientów o szczegółach konwersji dopiero w marcu lub kwietniu br., a do samej konwersji dojdzie po 31 dniach od poinformowania klienta, z mocą wsteczną od 1 lutego 2015 r. Zgodnie z listopadową ustawą przyjętą przez parlament odsetek kredytów podlegających konwersji powinien być ustalony tak, by premia odsetkowa była równa pierwotnej premii odsetkowej z początkowego okresu kredytu (oznacza to pierwotny poziom odsetek minus CHF – LIBOR), z tym że premia odsetkowa nie może być niższa niż 1 proc., natomiast jej górnym limitem ma być (w przypadku kredytów mieszkaniowych) 4,5 proc.

Kredytobiorcy nie otrzymali jeszcze zawiadomień, ile będzie wynosiło ich zadłużenie w forintach. Obawiają się także kolejnych pułapek. Poziom stopy oprocentowania przekonwertowanych na forinty kredytów został bowiem uzależniony od referencyjnej stawki oprocentowania – średniej stopy procentowej dla trzymiesięcznych pożyczek udzielonych na rynku międzybankowym w Budapeszcie BUBOR (Budapest Interbank Offered Rate). Oznacza to, że kredyty po konwersji nie będą kredytami o stałym oprocentowaniu.

Na chybił trafił

Poziom oprocentowania przekonwertowanych kredytów będzie bowiem można zmieniać okresowo: co trzy lata (w przypadku kredytów wziętych na trzy–dziewięć lat), co cztery lata (w przypadku kredytów udzielanych na 9–16 lat) oraz co pięć lat w przypadku kredytów z okresem spłaty powyżej 16 lat. Inne opłaty będzie można podwyższać raz w roku, po raz pierwszy 1 kwietnia 2016 r., stosownie do inflacji z ubiegłego roku określonej przez centralny urząd statystyczny. Wprowadzono również sprzyjające bankom przepisy dotyczące osób korzystających z tzw. zapory kursowej, ponieważ zdjęto z banków ciężar opłacania połowy odsetek.

Wydaje się zatem, że rząd premiera Orbana, realizując własne cele, jednym posunięciem podjął odgórną decyzję za frankowiczów, wylewając dziecko z kąpielą i pozbawiając wielu Węgrów prawa do pozostania przy spłacie długu w twardej walucie. To spekulacje, ale kto wie, jak długo utrzyma się silny frank i czy nie należało raczej przeczekać wahań na rynku. Z perspektywy dziesięciu czy 20 lat posunięcie obecnego gabinetu może się okazać trafne lub chybione. A w tym drugim przypadku wielu rodzinom grozi jeszcze większe, długoterminowe zadłużenie, z tym że niespłacany kredyt frankowy zamieni się w kredyt forintowy. To wyrok z odroczeniem. Przy okazji uczyniono szarmancki gest wobec najbogatszych frankowiczów. Ustawa mówi bowiem, że prawo do utrzymania kredytu we frankach będą mieli ci, którzy zarabiają w walucie sumę wyższą od płaconej miesięcznie raty. Ale takich osób jest na Węgrzech niewiele, a decyzję będą musiały podjąć w ciągu miesiąca po otrzymaniu bankowej informacji o przewalutowaniu.

Autor jest dziennikarzem, był wieloletnim korespondentem „Rzeczpospolitej" m.in. na Węgrzech i Słowacji

Nieoczekiwany wzrost kursu franka dowodzi, że polityka fiskalna rządu jest skuteczna i przynosi spodziewane efekty, a Węgrzy, którzy wzięli kredyty frankowe, uniknęli katastrofy – stwierdził po gwałtownym skoku szwajcarskiej waluty węgierski minister gospodarki Mihaly Varga.

Ta wypowiedź zamknęła usta wielu Węgrom, którzy zaczęli powątpiewać w sukcesy prawicowego gabinetu. W wyniku serii kontrowersyjnych posunięć gospodarczych popularność Fideszu premiera Viktora Orbana spadła do 26 proc. i tylko słabość liberalno-lewicowej opozycji zapobiegła ulicznym demonstracjom na większą skalę.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?