Z jednej strony armia urzędników wymagających dostarczania wielu dokumentów do załatwienia najprostszej sprawy, czyhające służby: urząd skarbowy, straż miejska, wreszcie absurdalne rygory, jak np. ten, który nie pozwala właścicielowi działki ściąć drzewka, które sam zasadził, bez zgody urzędu.
Z drugiej strony państwo zbyt często pokazuje, że jest niesprawne. By nie mówić o Smoleńsku, przypomnę spalony most w środku Warszawy, pod którym od dawna leżały deski, a kilka godzin wcześniej straż pożarna ugasiła pierwszy pożar. Nikt z urzędników nie został oskarżony. Nawet nie bardzo wiemy, kto za to państwo odpowiada. Ogólnie rzecz ujmując: rządząca koalicja, ale kto konkretnie?
Trzecią plagą jest partyjniactwo. Parlament coraz częściej jest maszynką do głosowania, a posłowie większości rządowej nawet nie kryją, że nie zdobędą się na słowo krytyki władzy, choć w telewizji widzimy ich prawie cały czas. Słuchamy zatem propagandy. Nawet zagrożenia ze strony Rosji nie uruchomiło systemowych zmian, Polacy nie potrafią posługiwać się bronią na wypadek zagrożenia.
Polskę dotknęła choroba, którą można nazwać: establishment wie lepiej. Najważniejsze zatem jest odzyskanie politycznej reprezentacji przez naród, a więc parlament. Obywatele powinni wybierać konkretnych posłów w jednomandatowych okręgach, a nie osoby wskazywane przez liderów partyjnych.
Władza wykonawcza powinna być skupiona w rządzie, wtórną kwestią jest, czy to ma być rząd prezydencki czy kanclerski. Jedno jest pewne, obecna dwuwładza: prezydent – Rada Ministrów, jest szkodliwa. Rządowi powinny być podporządkowane prawie wszystkie quasi-niezależne ciała, takie jak KRRiT czy GIODO, oraz większość obecnej prokuratury.