Nowy minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, zapowiadając, że cofnie reformę procedury karnej i wróci do starych zasad, działa zbyt pochopnie. Nowe przepisy obowiązują od lipca. Po niespełna czterech miesiącach trudno o rzetelną ocenę, czy reforma okazała się porażką, czy też będzie miała pozytywny wpływ na działanie wymiaru sprawiedliwości.
To prawda, gruntowne zmiany w kodeksie postępowania karnego jeszcze w trakcie ich przygotowywania budziły kontrowersje i protesty. Niedostatki nowej procedury wielokrotnie zresztą piętnowała „Rzeczpospolita", kiedy już reforma weszła w życie. Wytykany był brak należytego przygotowania prokuratury i policji, który przekładał się na gwałtowny spadek aktów oskarżenia wpływających do sądów. Bez należytego zabezpieczenia budżetowego reformy nie starczało nawet na wysyłanie pouczeń do pokrzywdzonych.
To wszystko fakty, jednak prawdą jest i to, że większość reform, zwłaszcza tych dużych, musi mieć czas na to, żeby można było sprawdzić ich skuteczność i ewentualnie je skorygować. Wydawanie ocen już po kilku miesiącach i kasowanie tego, co zrobili poprzednicy, wydaje się zdecydowanie przedwczesne.
Warto również reformie dać szansę z tego powodu, że włożono w nią nie tylko sporo merytorycznego wysiłku, ale i pieniędzy podatników.
Bolączką polskiego systemu prawnego nie jest brak reform, ale ich mnogość i niestabilność. Rezultaty bywają destrukcyjne. Proponuję dać rok reformie procedury karnej. Na jej likwidację zawsze będzie czas. Inaczej skończy się tak jak z likwidacją i przywracaniem małych sądów: trochę śmiesznie, trochę strasznie. A efekt dla obywateli i państwa ciągle ten sam.