Faktem jest, że strony coraz częściej sięgają po rozmaite fortele, gdy tylko leży to w ich interesie. Niedawna afera w Łodzi, gdzie adwokaci masowo załatwiali zwolnienia lekarskie swoim klientom, to tylko wierzchołek góry lodowej. Sposobów jest znacznie więcej.
Przykładowo, strony coraz częściej wnioskują o przeprowadzenie wszystkich dowodów przed sądem. Wyobraźcie sobie Państwo co by było, gdyby np. kilkanaście tysięcy poszkodowanych w aferze Amber Gold miało stanąć przed sądem, by każdemu zadać szczegółowe pytania... Trzeba by na to dobrych kilku lat. Wydłużaniu procesu służy też podważanie opinii biegłych i wnoszenie o nowe opinie. Podobnie – o wyłączenie sędziego. Ostatnio częściej pojawiają się też wnioski o przeprowadzenie eksperymentów procesowych – najlepiej dokładnie w tych samych warunkach. Tak więc, jeśli wypadek drogowy zdarzył się zimą, czekajmy na zimę – wnosi strona.
Każdy większy proces rozpoczyna się tym, że adwokaci zalewają sąd rozmaitymi wnioskami – często wyłącznie po to, by zyskać na czasie. Do historii przeszła w 1998 roku sędzia Barbara Piwnik, której cierpliwość skończyła się mniej więcej w trzeciej godzinie zgłaszania takich wniosków w procesie Rympałka. W świetle kamer powiedziała wtedy, „dobrze, że na sali jest tylu dziennikarzy, bo zobaczą, na co wydawane są pieniądze podatników". I na lata stała się symbolem sędziego, który nie tylko się nie boi, ale panuje nad procesem. Choć zapłaciła za to przypięciem jej łatki „apodyktycznej".
Niewątpliwie problem przedłużania przez strony postępowania jest aktualny i dobrze, że Ministerstwo Sprawiedliwości go dostrzega. Obawiam się jednak, że kary finansowe go nie rozwiążą. Bo niezwykle trudno będzie udowodnić stronie, że ta celowo gra na zwłokę.
Jeśli sędzia nie panuje nad procesem, żadne kary nie pomogą. Dlatego bardziej wierzę w Barbarę Piwnik niż w nowy pomysł ministra Ziobry.