Prezesa PiS w piątkowym wywiadzie dla Polskiego Radia powiedział, że frankowicze powinni wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć walczyć w sądach. Jak mówił, „rząd nie może podejmować działań, które doprowadzą do zachwiania systemu bankowego". Za chwilę Ryszard Petru, szef Nowoczesnej, a wcześniej ...stwierdził, że Jarosław Kaczyński okazał się pierwszym banksterem Rzeczypospolitej, bo po jego wypowiedzi wystrzeliły akcje banków. I dodał: ...dlaczego naobiecywali tym ludziom, stworzyli iluzję, że im pomogą, a teraz ich wyrzucają na bruk. To jest bezczelność, cynizm. Te ostatnie słowa bardziej jednak pasują do Ryszarda Petru, lidera Nowoczesnej, a wcześniej doradcy i główny ekonomista wielu banków (PKOBP, BRE/mBank, BPH). W 2008 r. Petru zapewniał, że kredyty we frankach jeszcze długo pozostaną bezpieczne i opłacalne, a branie ich jest dobrym pomysłem.
Problem w tym, że umowy z bankami bezpieczne nie były. I nie mam na myśli kursu franka, bo o tym, że walutom trudno ufać wiedziały i banki, i ich klienci. Niebezpieczne dla kredytobiorców, a teraz i dla banków, są nieuczciwe klauzule waloryzacyjne, co widać na sądowych wokandach. Do 2015 r. frankowiczom trudno było walczyć w sądach o sprawiedliwość, bo bardziej medialny i słyszalny był głos banków. A nawet jak wygrali, to banki długo zwlekały z realizacją wyroków. Za czasów rządów PiS jednak to się zmieniło. Jako pierwszy ważny i słyszalny głos, który wywołał popłoch wśród bankowców, zabrał Rzecznik Finansowy. W czerwcu 2016 r. opublikował raport pt. Klauzule niedozwolone w umowach kredytów „walutowych". Znamienny jest tytuł raportu, a dokładnie słowo „walutowy". Cudzysłów wskazuje jasno, że to nie są kredyty walutowe, bo banki nie dawały klientom franków, ale polskie złotówki. Frank jest jedynie miernikiem wartości - służy do określenia wysokości rat w złotych. O tym mówi właśnie walutowa klauzula waloryzacyjna. Problem w tym, że większość tych klauzul, to dla kredytobiorcy bomba z opóźnionym zapłonem. Są tak skonstruowane, że nie pozwalają kredytobiorcy samodzielnie obliczyć wysokości zwaloryzowanej raty, ani zweryfikować obliczeń banku. W efekcie banki same decydują o wysokości zadłużenia. Jako pierwszy, kilka lat temu, zauważył to Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, a potwierdził Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wpisując takie zapisy do rejestru klauzul zakazanych. Ten sygnał był jednak słabo słyszalny. W 2016 r. prezes UOKiK poszedł o krok dalej. Wydał już 12 istotnych poglądów dotyczących kredytów waloryzowanych frankiem. Prawnicy broniący frankowiczów nie mają wątpliwości, że to istotne wsparcie w sporach z bankami, a także podpowiedź dla sądów. Bo uczciwych banków było niewiele – Rzecznik Finansowy natrafił tylko na jedną umowę bez klauzuli waloryzacyjnej wprowadzającej tzw. spread walutowy, czyli ukryte wynagrodzenie za usługę wymiany waluty, której de facto nie było. Tak więc jak zauważył prezes Kaczyński konflikty na linii banki – ich klienci można rozwiązać na drodze sądowej. I co ważniejsze ugrać więcej niż daje prezydencki projekt. Droga sądowa to jednak niezbyt optymistyczny scenariusz dla banków. Zależnie od sprawy, sądy mogą unieważnić tysiące klauzul, a nawet całych umów. W efekcie zniknie oprocentowanie albo umowa, a wtedy banki stracą miliardy. W obawie przed takimi konsekwencjami może w końcu same zaproponują frankowiczom dobre rozwiązanie, które zdaniem sędziego Piotra Markiewicza istnieje. Można zmienić umowy o kredyt denominowany w walucie obcej w kredyt „złotówkowy" na warunkach oferty danego banku z dnia zawierania umowy. A do tego nie potrzebna jest nadzwyczajna, ustawowa pomoc państwa. Wystarczy, że instytucje publiczne wesprą frankowiczów w sporach z bankami. I to będzie pomoc, o którą za rządów PO nie było łatwo, a której posiadacze kredytów w złotówkach nie powinni krytykować.